Wcisnę Wam jeszcze trochę jazzu! Zacznijmy od tego, że wiele nieporozumień wynika z samego określenia „jazz”, ponieważ obejmuje ono tak wiele dramatycznie różniących się od siebie rodzajów muzyki, że najpierw trzeba by ustalić o czym tak naprawdę mówimy. Tu trochę historii: U podstaw jazzu leżą murzyńskie interpretacje muzyki europejskiej i to zarówno ludowej, jak i salonowej, marszowej czy tzw. poważnej. Konglomerat tych melodii, w połączeniu z afrykańską pentatoniką, afrykańską rytmiką, bluesowymi skalami i „nie europejską” wrażliwością muzyczną to jest to, co nazywamy dziś jazzem. Najstarsze „style” to fortepianowe ragtime’y, „boogie” i bluesy oraz marszowy nowoorleański „dixieland”, grany także na statkach rzecznych i w parkach dla rozrywki. Rozwinęło to się w styl swing grany jako muzyka taneczna przez wielkie orkiestry ery big-bandów w salach tanecznych i małe sekcje akompaniujące wokalistkom oraz wokalistom w klubach i knajpach. Instrumenty typowe dla tamtej epoki to sekcja rytmiczna w składzie: fortepian – p perkusja – dr tuba lub kontrabas – tu, b bandźo lub gitara – bj, g oraz instrumenty dęte: klarnet – cl trąbka, kornet – tp, co puzon – tb saksofony alt – as tenor – ts sopran – ss baryton – bs W latach 50-tych XX wieku dobrze już wykształceni muzycy jazzowi, zarówno czarni jak i biali, poszukując nowych środków wyrazu stworzyli style be-bop, cool, hard-bop. Są one o wiele bardziej skomplikowane harmonicznie, oparte na nietypowych skalach i posługują się bardziej „poszarpaną” melodyką oraz frazowaniem. Sama nazwa be-bop naśladuje charakterystyczne dla tego stylu skoki interwałowe wewnątrz frazy. Jazz do końca lat 50-tych opierał się na pulsacji rytmicznej, określanej jako „swing” i wynikającej z triolowego podziału wewnątrz parzystych rytmów na 2/4 i 4/4. W latach 60-tych Miles Davies (trąbka) zapoczątkował rewolucję w jazzie. Ten mistrz stylu „cool” nagrał płytę łączącą elementy brzmień elektrycznych z rytmiką „ósemkową” i improwizacją opartą nie na ustalonym „kręgosłupie” harmonicznym, a na swobodnie stosowanych progresjach akordowych i skalach. Równolegle rozwijał się styl „free”, gdzie muzyka powstawała czysto intuicyjnie, a jej związek z jazzem ograniczał się do instrumentarium oraz ekspresyjnych „jazzowych” technik wykonawczych. Miles Davis, a zaraz po nim wielu innych jazzmanów wdało się też we flirt z coraz bardziej atrakcyjnym formalnie rockiem i powstał styl fusion, łączący elementy jazzu z rockiem. Obecnie trudno rozgraniczyć fusion, jazz-rock, funky i inne mutacje tego związku. To co w tej chwili większość adeptów basowania nazywa jazzem, to klimaty „ósmawkowego” fusion, a w wersji „lite” instrumentalny i wokalny smooth jazz. Dawne style nie zanikły! Trwają dalej, „okopane” na swoich pozycjach, z wybitnymi wirtuozami i kultowymi wykonawcami. Zresztą także Victor Wooten, Marcus Miller, John Patitucci czy Jaco Pastorious grali i grają w sekcjach wykonujących be-bop, hard-bop, cool czy nawet swing… U nas najwybitniejsi basiści także graja wszystko i z satysfakcją słucha się np. Krzysztofa Ścierańskiego grającego zarówno swingowe walkingi jak i ósmawkowe groovy w sekcjach różnych składów. Nowe pokolenie basistów jazzowych to w większości znakomicie wykształceni absolwenci lub studenci Akademii Muzycznych i Szkół Jazzu, bardzo stylowo wykonujący akompaniament w każdym klimacie. Absolutnie nie przeszkadza to w mistrzowskim opanowaniu instrumentu samoukom!!! Materiały źródłowe, zapisy nutowe, dźwiękowe oraz video są łatwo dostępne i pozwalają osiągnąć profesjonalny poziom wykonawczy każdemu chętnemu. Nie podam konkretnych nazwisk ani zespołów, ponieważ od każdego można się wiele nauczyć na początkowym etapie. Najważniejsze to bardzo dużo słuchać, korzystając też z każdej okazji do spotkania z jazzem na żywo. No i grać – dużo grać, starając się odtworzyć na instrumencie to, co w głowie „śpiewa”… Moja uwaga: fajnie wykonuje się ósmawkowe groovy i napiernicza slapem, ale nie da się grać jazzu, nie znając podstawowego repertuaru standardów w klasycznych wykonaniach i nie potrafiąc zagrać a vista walkingu swingowego czy innego akompaniamentu do dowolnej prymki, położonej na pulpit. Powodzenia we flircie z jazzem! PS. Zauważyliście, że w ogóle nie napisałem nic o nutach i nauce podstaw harmonii…? Mimo to zapewniam Was, że ta wiedza bardzo ułatwia basiście życie zawodowe! Często widzę, jak ludzie z zespołów zapisują sobie coś tajemnymi znaczkami, które tylko oni potrafią odczytać. Czy nie lepiej nauczyć się tego, co każdy muzyk na świecie odczytuje bez dodatkowych wyjaśnień!
Tagi
tubas
Jeden komentarz
Możliwość komentowania została wyłączona.
Od dłuższego czasu już zakochałem się w jazzie, jednak zawsze brak tych
chęci żeby się tym zająć. Poza tym nie ma warunków żeby gdziekolwiek
jazz pograć lub posłuchać na żywo.
A prawda i tak jest taka, że człowiek zawsze coś wymyśli byle się do
roboty nie brać 🙂
Sam wpis to dobra robota, wszystko to czego można dowiedzieć się po
przejrzeniu jakiejś encyklopedii napisanej w mądrym języku jest tutaj w
przystępny sposób dla każdego 🙂 Dziękuję Tubasie.