tubas – in London [part 3]…
Kolejny dzień w Londynie w mocnym składzie: Najlepsza z Żon, Młodsze
Dziecko, Pani Jego Serca i Wasz tubas.
Tym razem idziemy do miejsca gdzie Królowa piechotą chodzi, czyli w kierunku
Buckingham Palace. Zaczynamy od Big Bena:
i wędrujemy ulicami, kierując się GPS-em.
Po drodze Najlepsza z Żon postanawia zakupić dla znajomych drobne gadżety z
Londynu. Wchodzi do sklepiku prowadzonego przez Hindusa i mamy okazję poznać
sprytnego złodzieja, rabującego turystów w biały dzień, tuż obok
Parlamentu – ostoi brytyjskiej praworządności.
Wybrawszy cztery sztuki pierdółek a’ 1,50 Najlepsza z Żon podaje 50 funtów.
Cwany Hindus, wmawiając, że to extra promocja – wydaje jej z 50 funtów 40 i
zamyka kasę, po czym przestaje rozumieć co do niego się mówi.
W Polsce dostałby po ryju, a tu jako “praworządny” biznesmen pod ochroną
policji, ma przewagę. Jego słowo przeciw naszemu.
Nic dziwnego, że Imperium Brytyjskie zeszło na psy!
Dla nas nauczka – nie ufać “bambusom”…!
Napotykamy pamiątki narodowe
i wielu londyńskich Polaków pogrążonych w rozmowie.
Rodaczki to zwykle niezłe laseczki, a wszyscy ubrani w “urzędnicze” mundurki,
tzn. kostiumiki i garnitury, bo i dzielnica bankowo-urzędowa.
Po dość długiej przechadzce dochodzimy do Pałacu. Powiewa flaga królewska,
a więc Królowa jest na miejscu.
Moja lepsza połowa chwilę ćwiczy przed bramą krok DEFILadowy, w nadziei,
że ja wpuszczą, ale nic z tego.
Oglądamy sobie gwardzistów przy wejściu i podziwiamy ich paradny krok
wartowniczy
po czym ruszamy przez Ogrody Królewskie szlakiem poświęconym księżnej
Dianie:
Skręcamy w kierunku Picadilly i pakujemy się w wąskie przejście między
budynkami. Ku naszemu zdumieniu natrafiamy na drugi najstarszy pub na West
Endzie, w związku z czym walimy po piwku “Pod Czerwonym Lwem”:
Kolejna ulica to same sklepy z artykułami dla dżentelmenów, a więc laski,
torby i teczki, alkohole i cygara, buty, garnitury, krawaty, broń myśliwska,
kapelusze i inne nakrycia głowy, a także różne dziwne wynalazki.
Na tej fotce widzimy instrument szarpany, wykonany z pudełka po cygarach, ale
za to z pickupem i wzmacniaczem…!
Dochodzimy do Picadilly Circus ze słynną fontanną
i poprzez Soho wędrujemy w kierunku Little China:
Łatwo trafić po wszechobecnym zapachu chińskich przypraw i potraw.
Jest już późne popłudnie.
Dochodzimy do Trafalgar Squar
i fotografujemy się w kultowych dla podstarzałych “hippiesów” miejscach tzn.
przy fontannie i na słynnych schodach.
Galerię Narodową oraz Denmark Street zostawiamy na czwartek!
Jeszcze rzut oka na podświetlone “oko Londynu”
widoczek ulicy z nadziemnego przejścia do Waterloo Station
i promocyjnym kursem powrót “na kwaterę”.
Środa to dzień odpoczynku – będziemy spacerować po Farnborough, popijać
piwko, kawkę i prowadzić leniwe pogaduszki…
Następna relacja dopiero w piątek, po czwartkowej wizycie na Denmark Street.
4 komentarze
Możliwość komentowania została wyłączona.
A pies temu Hindusowi mordę lizał!
Dzięki za dobre słowo, “zakwasie”…
Szczerze, mimo nieprzyjemnych doświadczeń nie oceniaj całego narodu Tubasie,
jestem pewien że w naszym rodzimym kraju więcej przekrętów i nieprzyjemnych
sytuacji doświadczyłeś od własnych rodaków. A ja będąc tutaj w Londynie
najwięcej nieprzyjemnych sytuacji miałem właśnie z rodakami.
Czekam na relacje z Denmark Street, choć sam znam to miejsce na wylot (nawet
grałem koncert w jednym pubie na tej ulicy, “12 bar club”, to jestem ciekaw
czy zrobi wrażenie. Sam szczerze mówiąc myślę, że mimo takiej ilości
sklepów to jednak mało co zrobi takie wrażenie jak “The Gallery” na Camden
Town, świetna obsługa, można macać wszystko no i prócz niesamowitej
kolekcji basów jest tam kupa wzmacniaczy, w zasadzie mają wszystko co można
sobie wymarzyć i każdy basista po pierwszej wizycie wychodzi stamtąd ze
szczeną przy ziemi.
Masz rację! Nie mogę być szowinistyczną, rasistowską świnią…
Muszę być sprawiedliwy. Nie będę ufał żadnemu sklepikarzowi!
; )