Znowu mam atak nasilonego blogowania. Może mi przejdzie…
Do tego wpisu sprowokowała mnie wzmianka PapyMisia o ekranizacjach
książek s-f.
Jest kilka genialnych, np. „Blade Runner” będący właściwie samodzielnym
arcydziełem, opartym na książce Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych
owcach?”. Zresztą Dick ma szczęście do całkiem niezłych ekranizacji,
dość luźno jednak opartych na jego powieściach. Filmów s-f wartych
obejrzenia mógłbym wymienić jeszcze kilkanaście tylko z tych, które mam w
domu…
Nie o tym jednak chcę napisać.
Zacząłem się zastanawiać jakie filmy obejrzane w dzieciństwie i wczesnej
młodości zostały mi w pamięci. To były inne czasy, a wyprawa do kina sama
w sobie stanowiła już duże przeżycie!
No i tak:
– „O dwóch takich, co ukradli księżyc” – kolorowy, świetnie zrealizowany,
bajka z prostą fabułą. Działał na chyba 7-letniego wówczas malca bez
pudła!
– „Szatan z VII klasy” – świetny film dla młodzieży z młodziutką Polą
Raksą. Do dziś pamiętam film. Książkę przeczytałem później.
– „Panienka z okienka” – znowu Pola Raksa!? Pamiętam tylko ją!
– „Ewa chce spać” – świetna, beztroska komedia o tym, że ludzie są dobrzy!
Grała tam Barbara Kwiatkowska. Śliczna, jak z obrazka. Wyrwał ją z Polski
jakiś szwajcarski milioner…
– „Karmazynowy pirat”, „Syn kapitana Blooda” i cała seria filmów o
piratach.
– „W samo południe”, „15.10 do Yumy” i wszystkie westerny amerykańskie,
włoskie, a nawet… NRD-owskie!
– „20 000 mil podmorskiej żeglugi” i wszystkie ekranizacje Verne’a, w którym
zaczytywałem się jako 10 latek… Świetna była ekranizacja czechosłowacka,
aktorsko-animowana, oparta na oryginalnych ilustracjach z pierwszych wydań
Verne’a.
– wszystkie części przygód Markizy Angeliki.
– wszystkie części Fantomasa.
– później „Ptaki” Hitchcocka i jego telewizyjny serial, którego muzyczne
intro prześladuje mnie do dzisiaj.
– pamiętam też film, chyba szwedzki: „Miłość i jazz”. Tytuł kretyński,
bo bohaterem był muzyk rockowy i romantyczna fabuła toczyła się przy
akompaniamencie świetnego rocka, ze znakomitymi koncertowymi fragmentami.
Akurat mnie do kina zwabił ten „jazz” w tytule, ale sala była poza mną
prawie pusta, mimo rewelacyjnej, a trudno dostępnej wówczas muzyki w
ścieżce dźwiękowej!
A propo’s kretyńskich „tłumaczeń” tytułów. To była i jest nasza polska
specjalność! Tytuł „Inner space” został np. „przetłumaczony” jako
„Interkosmos”(sic!). Wynikało to z tego, że za tłumaczenie tytułu
dostawało się „za komuny” potężną kasę, chyba nawet większą niż za
tłumaczenie całej listy dialogowej. Zajmowały się tym „sprawdzone
towarzyszki” z Ministerstwa Kultury i podobnych instytucji, z obcych języków
znające bezbłędnie jedynie rosyjski. Sypiały z całym Biurem Politycznym, a
niektóre jeszcze z Bierutem.
– znakomite musicale amerykańskie z Fredem Astairem, Genem Kelly, Ginger
Rogers („Deszczową piosenkę” oglądałem już kilka razy).
– rosyjski „Świat się śmieje”! Genialny!
– wszystkie filmy z Elvisem!
Część z nich oglądałem jeszcze za czasów Gomułki, w czarno-białym
telewizorze marki „Alladyn” ze „zdalnym sterowaniem” na kabelku! Puszczano je w
święta, w godzinach „mszalnych”, żeby wyciągnąć młodzież z
kościołów.
– wszystkie filmy z „The Beatles”!
„A Hard Days Night” i „Help” widziałem po kilka razy w kinie, a „Yellow
Submarine” co jakiś czas oglądam od nowa.
– pamiętam też radziecki film „Ironia losu” czy jakoś tak (polski tytuł
„Szczęśliwego Nowego Roku”), z polską aktorką, zachwycającą Barbarą
Brylską (niezapomnianą kapłanką Kamą z „Faraona”). W tym filmie było
kilka pięknych piosenek. Wiersze, w tym chyba Jesienina i Lermontowa,
zaśpiewane z „offu” przez młodą Ałłę Pugaczową, z nastrojowym
akompaniamentem gitary. Za tych kilka piosenek oddaję całą resztę jej
repertuaru.
– film „Dingo”. Bajka dla fanów Davisa. Bohater to Australijczyk z osady
zagubionej w interiorze. Gra na trąbce słuchając płyt Milesa Davisa i jego
koncertów w radiu. Pisze list do Milesa i oto na zagubionym, pustynnym
lotnisku ląduje olbrzymi samolot w drodze chyba do Japonii. Wysiada z niego
Miles z zespołem i na pasie startowym dają koncert. Tytułowy „Dingo” jedzie
do USA i tam, w klubie jazzowym zostaje zaproszony na estradę. Gra dla Davisa,
siedzącego wśród publiczności. Oczywiście wszystkie partie trąbki
wykonuje w rzeczywistości Miles Davis! Film jak film, ale ta muzyka!…
– dużo później wszystkie filmy Emila Kusturicy, głównie dla brzmienia
cygańskiego „brass bandu” ze ścieżki dźwiękowej.
– „Dawno temu, w Ameryce” z genialną muzyką Ennio Morricone.
Wystarczy… Mógłbym tak bez końca!
PS. Moja córka i najlepsza z żon „wciągają” od kilku lat indyjskie filmy z
Bollywood. Jest w nich mnóstwo muzyki, ale powiem Wam jak w jednej z reklam
TV: „Jazz to to nie jest!!!”
: )
NRDowskie westerny… na TVP1 jest niedzielna seria z Winnetou, już conajmniej
od miesiąca, ale westerny nigdy do mnie nie przemawiały, nawet takie topowe,
amerykańskie, eastwoodowskie.
Hitchcocka oraz filmy w klimacie Obywatela Canea mogę oglądać bez
końca.
Deszczowa piosenka wyryta w głowie na pamięć, film niesamowicie naiwny ale
wciąż świeży i wywołujący wielogodzinny uśmiech 🙂
Zainteresowałeś mnie Dingo, będę musiał koniecznie zdobyć.
Do tej kolekcji ulubionych klimatów ja dodaję jeszcze polskie STARE komedie,
łącznie z tymi czarno białymi, + nowsze polskie tragikomedie i filmy
„trudne” jak „Pornografia”, „Duże zwierzę” czy „33 sceny z życia”.
A znają tu takie psychodeliczne filmy polskie jak „Jańcio Wodnik” czy
„Grający z Talerza”? Jan Jakub Kolski ma świetny, taki abstrakcyjny,
senno-baśniowy styl:)
Dingo… polecam, genialna ścieżka Michela Legranda, stworzona na spółkę z
Davisem. Miodzio.
O! O! „Egzorcysta” i nieśmiertelny „Tubular Bells” Oldfielda
https://www.youtube.com/watch?v=bYmIKcP7Nbc
W żadnym filmie nie znalazłem równie pięknego utworu:)
2001: Odyseja Kosmiczna.
Zarówno książka i film są fe-no-me-nal-ne.
Jak to powiedział szczur do szczura, gdy na śmietniku wyciągał taśmę ze
szpulki, pożerając ją łapczywie: „Książka była lepsza…” 😉
A książek poddanych ekranizacji to jeszcze przeczytać trzeba „Mechaniczną
pomarańczę”.
Koniecznie!
Wiecie ale wymienianie Kubricka jest takie niepotrzebne i oczywiste…:D
true, true, Pomarańcza, Odyseja, Lśnienie, Full Metal Jacket… temu facetowi
coś nie wyszło fenomenalnie?
Cóż, zdecydowanie lepiej mi się czytało wyżej wymienione książki OK:2010
i Mechaniczną, niż oglądało ekranizacje…
No nie zapominajmy, że zarówno książka jak i film rządzi się swoimi
prawami. Przy Odysei przez ostatnie kilka minut mam takie ciary na plecach, że
wyglądam chyba gorzej, niż M.J.Fox a ciężko byłoby mi to uzyskać
czytając cały ostatni rozdział książki np;) A Mechaniczna pomarańcza
została pozbawiona ostatniego rozdziału książki i też się ładnie
zamyka:) I wszystko w cudownej oprawie muzycznej, książek raczej się nie
czyta z płytą któregoś z wielkich kompozytorów w odtwarzaczu:) Z kolei
książka nic nie utnie, czasem dopiero po jej przeczytaniu można zrozumieć
niektóre sceny filmowe. A wyobraźnia podczas czytania dobrej książki maluje
najpiękniejsze obrazy:)