Od czasu do czasu czytam na forach wpisy dotyczące różnych efektów do basu.
Najczęściej zabierają głos i dzielą się doświadczeniami „metalowcy”, a
wśród nich przede wszystkim muzycy wszelkich odmian „piekła i zagłady”.
😀
Czasem. po przeczytaniu takiego wpisu, podającego szczegóły typu nazwa i rok
produkcji efektu, ustawienie gałeczek, rodzaj strun, kolejność łączenia
efektów, itd. wchodzę na nagranie i oto – rozczarowanie…
No jak to – tyle onanizowania się, który przester lepszy i dlaczego, dyskusje
nad wyższościa jednego delaya nad drugim, wymienianie przewag różnych
dopalaczy i preampów i tak mizerny efekt?!
Tzn. mizerny w sensie słyszalnej różnicy między nagraniami.
Oczywiście masturbator brzmieniowy na highendowym głośniku studyjnym na
pewno wysłyszy różnicę, ale odsłuchując gotową płytę lub plik na
niezłych nawet słuchawkach naprawdę trudno ją zauważyć.
Bracia basiści ustawicznie wymieniają zawartość swoich pedalboardów,
dążąc do ideału, a przeciętny słuchacz nie dość, że nie zauważa tych
zmian, ale często nie zwraca uwagi nie tylko na to jak, ale nawet co gra
basista…
🙁
Nic, tylko się pochlastać!
Oczywiście dbałość o szczegóły i dążenie do ideału jest jak
najbardziej godne pochwały i całkowicie zrozumiałe u artysty, ale
początkujący basista naprawdę nie musi wydawać kilku tysięcy złotych na
rozbudowaną, wypasioną podłogę tylko dlatego, że na takiej gra jego
idol.
Niech najpierw kupi np. solidny multiefekt za kilkaset zł i sprawdzi na nim
swoje rzeczywiste potrzeby.
Może się okazać, że to całkowicie wystarczy…!
😀
Tubasie – dokładnie.
W praktyce mało kto dostrzeże w miksie czy został użyty przester z multi
czy z jakiegoś butiku. Chociaż często niuanse decydują o tym, czy brzmienie
basu kopie w nagraniu czy nie.
Sansampa czy Ampega da się poznać na pierwszy rzut ucha – te graty mają
bardzo charakterystyczne brzmienie, więc nietrudno wyłapać, co zostało
użyte. Zarazem – więcej zależy od artykulacji; nawet grając na czystym
tranzystorze da się osiągnąć fajny brud przez dobry atak, bez
przesterowywania preampu ani końcówki.
Co więcej – dopiero po jakimś czasie się dostrzega, że tajemnica brzmienia
nie leży w gratach, ale w łapie :P. Jeśli Ścierański zabrzmi świetnie na
budżetowej Yamaha to chyba coś w tym jest ;). Jak ktoś ma wyrobiony gruz w
łapie to będzie ten gruz na większości gratów ;).
cieszę się, że nie tylko ja mam podobne odczucia co do efektów 🙂
Od strony teoretyczno / finansowej masz oczywiście rację Tubasie.
Ale od kilku innych stron, zgodzić się z Tobą nie mogę.
Primo – bardzo wielu muzyków grając, robi to głównie dla własnej
satysfakcji – tak na zdrowy rozsądek – jak sądzisz, jaki procent z tych
(niemal) piętnastu tysięcy użytkowników, których ma Basoofka, zarabia na
życie graniem?
Dla własnej satysfakcji, żeby zaspokoić pragnienie dobrego brzmienia, żeby
zaspokoić potrzebę brzmienia jak idol; ci bardziej zaawansowani – żeby
realizator w studio / akustyk na koncercie mógł pracować z najlepszym
możliwym brzmieniem, a nie musiał stawać na głowie i wymyślać kombinacje,
żeby się wszystko kupy trzymało.
Przeciętny słuchacz? Z całym szacunkiem, kogo w naszych realiach
obchodzi jakieś bezguście, które zadowala się treścią eski i
eremefu?
Mnie np. nie obchodzi.
Posłużę się niezłym przykładem – razem z Kolegą MPBem
wizytowaliśmy Poznań, zaproszeni przez Kolegę Śledzia, z okazji koncertu
jego zespołu w klubie Reset.
Wyobraźcie sobie rzecz następująca – zespół Gravity Bob w składzie
trzyosobowym, grający na otwarcie imprezy, jako zespół nieznany.
Przeszło dwudziestoletni Ibanez AR, jeszcze starsze combo 4×10 Ampega na
wyposażeniu gitarzysty Macieja, Ibanez Musician z lat 80, customowa lampowa
głowa od Marka Giereszewskiego (MG Amps) podpięta do dwóch kolumn Orange 115
we władaniu Śledzia (o perkusji się nie wypowiem, bo się sprzęt w pamięci
nie ostał).
Kładą na łopatki brzmieniem, deklasując właściwie inne
kapele.
Naprawdę!
W jednym z zespołów, które występowały po nich, gitarzysta mógł
„popisać się” gitarą LTD, instrumentem o nowoczesnej konstrukcji i ładnym
wyglądzie. I w zasadzie po tym, jak go usłyszałem, stwierdziłem, że to
jedyne, co można o jego instrumencie powiedzieć. Sprawił niemiłą
niespodziankę i nie sposób mi było nie odnieść wrażenia, że gra
podłączony pod jakiś strasznie dziadowski multiefekt – brzmienie strasznie
dawało plastikiem.
Na tej, między innymi, podstawie stwierdzam, że nie ma czegoś takiego, jak
„solidny multiefekt za kilkaset złotych”. Po prostu nie :D.
Naprawdę, czy ktoś już gra pewien czas, czy dopiero zaczyna – zawsze
powtarzam – kup najlepszy sprzęt, na jaki Cię stać. Sądzę, że na
dłuższą metę to najlepsze rozwiązanie, szczególnie pod kątem łatwości
nauki itd.
Co do komentarza Kolegi Bratka – wierzę, że Ścierański będzie mógł
solidnie zabrzmieć na budżetowej Yamasze. Tylko najlepiej, jak będzie miała
świeże struny i podłączona będzie pod porządny amp :D.
Ale tak czy inaczej – czy Ścierański zdecyduje się na zakup takiego
instrumentu? Nie!
Bo to, że instrument brzmi dobrze / nieźle w jakiejś sytuacji, wcale nie
oznacza, że zabrzmi dobrze w innej, że nie będzie brakowało mu sustainu,
że flażolety zagadają jak należy, że będzie odpowiedni pod kątem
ergonomii itd. itp. (takie rzeczy łatwo sobie wyobrazić)
Wydrukuje ten wpis i dam swoim gitarzystą, tylko skreślę to z multiefektem.
Jeden ma Bossa ME-70 i może jest dobry do domowych nagrań, chociaż tutaj
użytkownicy narzekają na latencje, ale jak gramy na sali, to ja tylko
rozpoznaje jak zdejmuje przester :P. IMO już głupia kostka digitecha grunge
brzmi lepiej. Pewnie brzmienie tej gitary jest jeszcze spowodowane
piecem…
No ale… ludzie chyba zawsze będą używać multi, chyba że kostki będą
kiedyś po 2 dychy.
Sam się dziwie, jak widzę zespół który ma bardzo fajne nagrania, gra
poważniejsze koncerty na dużej scenie, wzmacniacz VOXa za plecami, a pod
nogą zoom g1x :P.
Wolisz pół litra dobrej wódki, czy kilka litrów denaturatu?
Kapral – prawda!
Niemniej wciąż trzymam się swojego zdania – ktoś, kto wie jak zagrać i jak
użyć taniego multi zabrzmi dobrze nawet na gratach za psie pieniądze. Lepszy
sprzęt uwypukli co trzeba, będzie to brzmiało lepiej, ale słaby basista na
Fenderze nie zabrzmi…
Wielokrotnie grałem z kapelami w których gitarowi mieli małą podłogę,
raczej kiepskie wiosła i brzmieli nieźle. Często też grałem z basistami
którzy za wszelką cenę chcieli być słyszalni (październikowy koncert Rex
omnia terribile, czy jakoś tak, będę pamiętał tylko dlatego, że chciałem
basistę zatłuc jego chamsko ustawionym Zoomem).
Chyba Muzz pokazał że jak się umie grać to i na starym Staggu się zabrzmi,
a jak umie ustawić – to i Zoom d*pę uratuje bez lipy.
Żeby nie było – sam mam podłogę, jakiś (podobno znośny) bas i niezły
sprzęt za plecami (podobno). Grać nie umiem, nie staram się ratować
sprzętem. Efekty uważam za przydatną rzecz. Na ostatnich rekolekcjach
żałowałem, że nie wziąłem Polish Love który równie dobrze robić może
za booster.
Napisałem:
„…Niech najpierw kupi np. solidny multiefekt za kilkaset zł i sprawdzi na
nim swoje rzeczywiste potrzeby.
Może się okazać, że to całkowicie wystarczy…!”
I dokładnie o to mi chodzi. Słowo solidny odnosi się do maksymalnie wiernych
symulacji znanych „kostek”, umożliwiających edycję ich parametrów.
Jest kilka takich multiefektów i dzięki nim może sobie młody poszukiwacz
sprawdzić, na co wydać pieniądz przy kompletowaniu własnej, docelowej
„podłogi”.
Dla mnie chorus-flanger, envelope filter i ewentualnie oktawer, to aż nadto na
moje potrzeby! I oczywiście mam swój idealny zestaw, ale dam radę na tym co
jest…
😀
A może „PiNio” zmontuje mi flanger-chorusa ze snów i umrę
szczęśliwy?!…
PS.
Pozdrawiam Cię, Bracie „Kapralu” i zapytuję czy już doszedłeś do siebie po
kolizji rowerowej?
Wpis dowodzi, że na psychice się nie odbiła, ale jak z resztą…?
http://www.a0.twimg.com/profile_images/1732815365/Jona_Pedal_BoardLOW.jpgWprawdzie to gitarzysta raczej undergroundowego zespołu Coilguns, ale o
brzmienie jak widać dba 🙂
Nie mają basisty w zespole, więc ów pan tak rozbudował swój pedalboard (i
kolekcję paczek) aby mógł robić jednocześnie na dwa etaty. Pewnie za cenę
wszystkich kostek mógłby kupić mega wypasiony multiefekt. Ale jak mówi
stare powiedzenie, „jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego” 😀
Dzięki za troskę, niestety, dochodzenie do siebie jeszcze mi trochę zajmie.
Co prawda nie muszę już ciągle chodzić z kołnierzem (z lekka naruszone
kręgi szyjne), ale chwilowe zaburzenia równowagi jeszcze się zdarzają,
upał / duchota też nie poprawia mi samopoczucia, pęknięta czaszka raczej
tak szybko się nie zrośnie. Jutro idę do neurologa, co by dał skierowanie
na tomograf, a w przyszłym tygodniu wycieczka do laryngologa, bo niedosłuch w
prawym uchu jest cokolwiek irytujący :D.
Ale ma się ku lepszemu! (tylko wolniej, niż bym sobie tego życzył :P)
Ad meritum: oczywiście zakup multiefektu w związku z nauką
gry i poznawaniem możliwości różnych efektów jest dość rozsądnym
posunięciem, ale trzeba do tego podejść z odpowiednim dystansem (można
ewentualnie zaopatrzyć się w Guitar Riga i testować w domu), ponieważ
zazwyczaj te efekty są dość słabe (szczególnie przestery!), pogłosy się
w miarę do czegoś nadają, modulacje nieszczególnie.
Tak czy owak, na miejscu takiego młodego basisty, za bardzo bym nie liczył na
tego typu pudełka w sytuacji „live”, jeżeli ma nadzieję zabrzmieć dobrze.
Co do multiefektów to raz miałem ciekawą sytuację… Byłem na warsztatach prowadzonych przez Victora Bailey. Dzień wcześniej grał koncert. W jednym numerze rozwalił mnie i całą basowo-gitarowo publiczność brzmieniem filtra, który odpalił w solówce. Naprawdę dużo się nasłuchałem efektów typu wah, envelope itp na różnych nagraniach, filmach w sklepach i koncertach ale czegos takiego jeszcze nie słyszałem. Oczywiście na drugi dzień warsztatów spytałem się Vicotra o co cho z tym efektem i wiecie co to było? Zwykły mulitiefekt Zooma z lat 80 który wyglądał jak szajska plastikowa zabawka. Btw gdzies nawet potem widziałem taki na necie za smieszne pieniądze. Ustawił sobie na nim to brzmienie łącząc pare efektów naraz. Dało mi to do myślenia… i wymyśliłem – dobre brzmienie inspiruje (przynajmniej mnie) i myślę, że jak kogoś stać i może sobie pozwolić na drogi efekt to nie ma w tym nic złego, niech korzysta. To czy wykorzysta go w pełni to już jest inna kwestia. Nikt za to go nie ukarze, że ma wypasiony sprzęt a gra nie równo. Poprostu wezmą kogoś innego na nagrania 😉 a Bailey pokazał że można zabrzmieć i na plastiku.
Drogi Tubasie. Ja jako samozwańczy bóg death metalu 😀 uważam, że bas
najlepiej brzmi bez jakichkolwiek efektów :). Może jedynie kompresor się
przydaje, żeby wyrównać tapping z normalnym graniem 🙂
Takie jest i moje zdanie! Flangera używałem w teatrze do jednego
przedstawienia, na życzenie reżysera i kompozytora muzyki. Potem leżał
prawie 30 lat w piwnicy. Podoba mi się chorus, ale nie mam dla niego na
codzień zastosowania. Envelope filtra używam przy graniu ósmawkowych
grooveów, akompaniując do funkujących improwizacji gitarzystów czy
klawiszowców, a i to wtedy, kiedy akurat taki efekt jest do dyspozycji, bo
swojego nigdy nie kupiłem!
W domu jest gdzieś plastikowy multiefekt DIGITECH, ale używa go teraz Starsze
Dziecko do skrzypiec, włączając na oślep różne presety i ciesząc się
jak małe dziecko z niespodzianek, jakie to niesie…
😀
Kilka lat temu zapytałem się żony czy słyszy różnicę jak teraz bas brzmi
po dokupieniu drogiego efektu. W kilku słowach, które dla mnie od tego czasu
stały się wyznacznikiem średniego odbiorcy „wiesz trochę może inaczej, ale
wiesz ja słucham całości i albo mi się podoba albo nie, szczerze
powiedziawszy nie wiem dlaczego”. Od tego czasu gram bez efektów. Podejrzewam,
że często potencjalny odbiorca nie rozkłada utworu na instrumenty w nim
uczestniczące. Albo mu się podoba albo nie. To nie znaczy oczywiście, że
nie powinniśmy inwestować w dobre efekty często dla naszego samopoczucia,
ale efekt brzmieniowy dla odbiorcy może być mało odczuwalny.
Nasi klienci często może podpici w pierwszej kolejności chwalą wokalistę
za głos „bo czysty, bo ładna barwa, bo ładnie śpiewa”, później „na
klawiszu bardzo fajnie pan gra, improwizuje”, na palcach jednej może dwóch
rąk zyskałem uznanie jako basista. Później w rozmowie okazało się, że
jest to członek innego zespołu, któremu spodobała się moja gra. W mojej
dziedzinie muzyki „chałturach” jak bas nie przeszkadza to jest ok. Trzeba
robić swoje jak kiedyś powiedział Tubas.
Ja uznaję tylko jeden typ efektów, efekty typu: „terazkurwarefren”. Każdy
inny deptany efekt jest mi niepotrzebny. ;D
Do efektów i multiefektów trzeba mieć wyobraźnię. Jak ktoś nie ma
pomysłu jak zabrzmieć miliard pokręteł go nie uratuje, wręcz przeciwnie. O
ile przy pojedynczej kostce zwykle łatwiej ustawić brzmienie – w końcu
wybrało się ją spomiędzy innych wariantów, ma 3-8 pokręteł więc
łatwiej się w niej zorientować, o tyle w multiefekcie, gdzie „naraz” mamy do
dyspozycji dobre 10 efektów z wszelkimi wariantami i kombinacjami łatwo się
zagubić.
Multi nie mam od dobrych 2 lat, teraz zbiera mnie na jakiegoś envelopa 😉
A ja wyznaję filozofię kolegi grozy z forum basscity. Mianowicie: każdy
efekt który z ust Twojego gitarzysty wydobędzie coonkurwaznowukupił jest jak
najbardziej pożądany 😀
https://www.youtube.com/watch?v=HTw6u77e1Uk
Chętnie bym przytulił tego Rolanda Jet Phasera 😀 Brzmi naprawdę kosmicznie!
I mieście się w filozofii formuły coonkurwaznowukupił.
Tubas !!!
Jest jedno wazne zdanie , , które powiedzial bog basu Jaco Pastorius (Modern
electric Bass video) „Keep the open head about the music”. Mysle , ze dotyczy
to również efektow. Cytowany przez Ciebie (Blog Tubasa) Scieranski potrafi je
wykorzystac w sposob wyrafinowany i genialny … Potrafi również zagrac czystym
instrumentem. Juz na początku lat 80-tych dawal solowe koncerty z
wykorzystaniem echa Rolanda. Efekty to rozszerzenie mozliwosci jakie ma
Basoofka 🙂 .
Loopery , delaye , filtry , sustainery , harmonizery i pitch shiftery moga dac
wiele . Chodzi przeciez o zabawe. Ja kiedyś miałem „Maszyne” , urzadzenie do
wydawania dziekow dziwnych… Chcialem to rozbudowac do rozmiarow gigantycznych
ale niestety się nie udalo , przeprowadzka za ocean nie pozwolila mi na
kontynuacje przedsiewziecia (sprzet wazy i napiecie jest tu inne). Szkoda
…
Jak to wygladalo można zobaczyc tutaj. oczywiście to tylko fragment , na
podlodze miałem kilkudziesieciu pedalow…
http://www.i209.photobucket.com/albums/bb105/ZenekSpawacz/majsterkowanie/Imagen001.jpgMuzyka (w sensie basowym)to nie tylko odgrywanie linii basowych to również
kratywny proces . Efekty maja tam swoje miejsce…
Objasnienia do foty:
Pod monitorem Atari znajduje się Bass to Midi System firmy Shadow
(Eksperymentalny prototyp) , , który był podlaczony do kilku syntezatorow i
samplera rolanda (nie widac na zdjeciu) no i Atari właśnie. Drugi monitor to
właśnie ekran wspomnianego samplera. Nizej rozdzielnia MIDI firmy „Kawai” pod
, która znajduja się trzy moduly syntezatorowe :
-Evolution Synthesis
-Roland 11o
-Kawai K1 r
Nastepny modul to mikser czterokanalowy MAM
A nizej legendarny Looper firmy „oberheim” Echoplex , pod ktorym stoi
harmonizer Ibaneza. Chyba Hd1000 (miałem ich kilka).
Na samym dole Patchbay Behringera.
Niewidoczne sa efekty podlogowe , , które podlaczalem wedlug zapotrzebowan
…
Zabawa była gwarantowana , bo dzięki softwarowym edytorom do synthow można było
budowac wlasne brzmienia . Wychodzil kosmos. Wszystko było podlaczone pod
system Altec , kilowat na strone .
Nigdy się tak dobrze nie bawilem basem jak wtedy…
Ja osobiście jestem przeciwnikiem multiefektów. Jedyny multiefekt do jakiego
jestem przekonany to robot kuchenny 🙂
Dobór kostek to też czasem droga przez mękę – wiem po sobie, bo przez moje
łapy przeszło już sporo i ciągle szukam złotego środka (ale jestem już
na dobrej drodze) 😀
Upodabnianie się do idola pod względem sprzętowym też dla mnie nie ma
jakiegoś większego sensu, najlepiej kreować własny dźwięk.
Tak jak Kapral napisał, multiefekty, czy symulacje typu GR, mogą trochę
rozjaśnić w głowie, w sposób dość ogólny ukazać dany efekt i
naprowadzić użytkownika na dobrą dla niego drogę.
Wiadomo, są zwolennicy jednej jak i drugiej opcji, ja osobiście zostaję przy
kostkach.
Najprościej mają ci, dla których jedynym efektem po między wzmacniaczem a
gitara jest po prostu dobry kable 🙂
A ja bym się przychylił ku opinii Zenka: otwarty umysł i zabawa. Nie
wyklucza to, rzecz jasna, dobrej zabawy bez (multi)efektów. Myślę jednak,
że czasem warto spróbować czegoś zupełnie nowego/innego. Choćby po to,
żeby utwierdzić się w niechęci do tego 🙂
Ja nie rozumiem tego radykalizmu w wypowiedziach… Rzecz w niektorych postach
wyglada jakby uzywanie efektu graniczylo z jakimś szarlatanstwem , albo
oznaczalo zejscie z piedestalu „prawdziwego profesjonalisty”.
Tymczasem już w instrumentach mamy wbudowane efekty. Stroik/Tuner do gitary basowej online Stroik hipshota ,
tremolo bar , rozbudowany przedwzmacniacz w basie to nic innego jak właśnie
efekt , czym sa korekcje we wzmacniaczu ? . Purysci powinni zostawic bas
elektryczny , , który z definicji jest „efekciarski” i przesiasc się na kontrabas
akustyczny żeby nie zostac posadzonym o podbijanie bądź znieksztalcanie
„Czystego brzmienia” idacego z instrumentu i paluchow.
Pastorius dawal dlugie solowki z wykorzystaniem echa , Miller w rackach na
podlodze w i basie ma kupe elektroniki , przeszkadza to komus? Vai uzywa
trzygryfowej gitary z MIDI , na podlodze tez roi się od pedalow….
Mozna oczywiście ograniczyc się do akompaniowania innym przez cale zycie na
jednej basowce i można dawac solowe koncerty uzywajac setek dopalaczy , roznych
gitar i calej gamy wzmakow… Obie , te drogi sa jak najbardziej ok. Kazdy robi
co chce i co mu sprawia przyjemnosc. Bo o nia najwiecej chodzi.
Luuuz Panowie , Luuuz…
Pod sceną zwykle też 😀 (wybaczcie, nie mogłem się powstrzymać, nie mam
nic do Vaia)
A ogólnie za post Zenka stuknę się piwem, bo święta racja.
W tym „nie wiem dlaczego” jest pies pogrzebany. Ludziska patrzą na całość,
ale całość składa się z detali. I tu właśnie Twój „drogi efekt” może
przeważyć szalę w stronę „coś w tym jest” lub „mdłe, nijakie”.
Bo bas, to jedyny instrument, który najszybciej da się zauważyć, gdy
przestaje grać. Urwij kiedyś na weselu w połowie frazy i zrób sobie
przerwę. Zobaczysz, co ludzie powiedzą 😀
EDIT:
Zapomniałem, że i ja piwkiem do Zenka przepijam 😀
ostatnio dolaczylem do zespołu rock, a ze mój sprzet Line6 rackowy multi mam
daleko to chlopaki zadbali abym miał na czym grac. na probie wpinam
Langowskiego w stara glowe peaveya, hi/mid/low/master i jakaś samorobke 15″…
po pierwszym spotkaniu zastanawialem się na ch… te 4 tys na naglosnienie
wydalem… z 2giej strony powiedzieli mi (tak samo jak wlasciciel) ze nigdy nie
slyszeli tak dobrze brzmiacego.sprzętu z tego Peaveya. chyba dlugo mi zejdzie z
zabawa L6 aby być rownie zadowolonym z brzmienia;).niby oldschool a jednak
brzmienie nie odbiega od dzisiejszych standardow.
Efekty z samego założenia to całkiem przydatna rzecz, sam kiedyś
wychodziłem z załozenia, ze jedynie kabel + konkretny stack powinny
wystarczyć, wręcz nie dopuszczałem innej myśli.Od jakiegoś czasu wiem, że
mądrze używane efekty mogą wiele pomóc jako środek wyrazu, ale z
pewnością nic nie zastąpi braku umiejętności i brzmienia z palca.
A i nasunęła mi się jedna myśl, efekt powinien dobarwić, wprowadzić lekki
zamęt w brzmieniu całości, niestety u wielu basistów efekt zaczyna być
„dominatorem” wszystkiego a sam bas zupełnie nie spełnia już swej pierwotnej
roli… a tego osobiście nie jestem w stanie znieść…
Witaj „Muzz”! Gdzie byłeś, jak Cię nie było? Brakowało tu Twoich
konkretnych opinii…
Jakieś nagrania, koncerty czy cóś…?!
Cieszę się ze znaku życia!
😀
Nagrania były czas jakiś już temu, a teraz zmiany w życiu, wizyta
dzieciaka, brak netu (co nawet na dobre wychodzi) i wiele innych zakrętów
życiowych 😉
Tym bardziej cieszę się, że znalazłeś trochę czasu… Życie to suma
spraw ważnych i pierdółek, a drobiazgi potrafią człowieka zarówno
podbudować jak i złamać, więc do wszystkiego trzeba mieć trochę dystansu,
a najbardziej do siebie – sprawdziłem wielokrotnie!
Żyjmy długo i dobrze!…
He, he, he…
:DDD
Ja tam się w dyskusję nad wyższością tego nad tamtym wdawać się nie
będę. Kupiłem Polish Love, bo szukałem naturalnego, nie plastikowego
przesteru.
Kupiłem Polish Hate, bo szukałem uzupełnienia dla powyższego.
Kupiłem Pigtronix Mothership, bo NIC nie brzmi tak, jak ten efekt i nie da
się go podrobić żadnym multi.
Kupiłem w końcu EHX Bass Balls, bo także jest specyficzny i nie potrafiłem
go podrobić za pomocą multiefektu.
A teraz Pinio mozolnie kreuje dla mnie jedyny i niepowtarzalny efekt, który
zawiera w sobie wszystko, co jeszcze bym chciał; poza tym, jeszcze Pigtronix
Envelope Phaser jest tym, czego chcę mieć (nie użyję słowa „potrzebuję”,
bo to raczej zachcianka, ale do szczęścia trza dążyć, cnie?).
Efektów typu „polepsz brzmienie” czy „dodaj selektywności” nie potrzebuję.
Lubię jak bas brzmi po swojemu, bez sterylności, ba, nawet niech przybrudzi i
zasyfi czasem.
Wypowiedź Muzza oddaje w 90% mój pogląd.
Do pewnego momentu celowo unikałem wszelkich efektów. Nawet kompresor
uznawałem za „szkodliwy”, ale z jednego ważnego powodu. Chęć wyrobienia
sobie jak najlepszej techniki i umiejętności kreowania brzmienia oraz
świadomości swoich możliwości. Teraz kiedy moje brzmienie z palucha mnie
osobiście zadowala, kiedy potrafię ukręcić to, co mi siedzi w głowie,
zaczynam pomału lekko ubarwiać brzmienie. Mówię tu tylko o technice
wydobywania dźwięku, nie o talencie, o którym wspomina Tubas.
Obecnie twierdzę, że bas może brzmieć wspaniale zarówno na czystym
(zakładamy, że korekcja barwy na piecu czy preampie nie jest traktowana jako
efekt) jak i po efektach. Mam uznanie dla ludzi, którzy potrafią zrobić coś
ciekawego przy pomocy jakiegokolwiek instrumentu
przepuszczonego przez urządzenia modulujące. Jeszcze większy szacun, za
równoczesny kankan i spamiętanie gdzie co wdepnąć żeby uzyskać zamierzony
cel. Czy to będzie modny ostatnio dubstep, czy funky, nie ma znaczenia czy
finalnie słychać bas czy elektroniczne pierdzenie. To ma być MUZYKA.
Są instrumentaliści (zawęźmy ich do basistów) potrafiący genialnie
brzmieć na piecu czy wręcz na kontrabasie, a są tacy, którzy podpięci do
tony elektroniki dopiero pokazują pazur, jak na przykład Tool. I to muzyka i
to muzyka. Moim zdaniem nie ma co sobie stawiać sztucznych barier i bawić
się w ortodoksję. Albo żre albo nie i koniec 😉
https://www.youtube.com/watch?v=tjvL8IUJbM0
Linkuję tutaj ten filmik, żeby jasnym było, o co z grubsza chodzi w związku
z krytyką multiefektów.
Les zaraz po tym osobliwym, „klepanym” intrze do Muda ciśnie „akord” (czy jak
to nazwać) na przesterze.
I porównajcie sobie „naturalność” (a raczej jej brak) brzmienia owego do np.
brzmienia przesteru gitary Lera.