tubas – …czasy dawne i dzisiejsze!
Ostatnio zrobiło się trochę ruchu na moim PW!
A to jeden z przyszłych dziennikarzy zapragnął przeprowadzić ze mną w
ramach ćwiczeń wywiad „jak to było za „komuny”, a to wymieniliśmy z innym
użytkownikiem parę uwag na temat „metalu”, otwartych umysłów i w ogóle
życia.
Ten pierwszy zgodził się na publikację Jego pracy w ramach mojego bloga, za
co mu w tym miejscu dziękuję i pozwalam sobie z tego skorzystać!
Oto o co pytał „Drooper” i co mu na to odpowiedziałem:
„Polska Ludowa – szara czy kolorowa?
Rozmowa z Mirosławem Szefferem, muzykiem starszego pokolenia.
— Jak to było naprawdę z życiem za komuny? Z jednej strony krytykuje się
ten ustrój, ale często starsze pokolenia twierdzą, że wtedy było
lepiej…
— Sam nie wiem! Prawda jest jak d*pa – każdy ma swoją… Moja jest taka,
że wtedy byłem młody, a jako muzyk i „klezmer” prowadziłem dosyć
urozmaicone i sympatyczne życie. Teatr, dixieland, estrada, kabarety, knajpy.
Wszystko było tanie i pieniędzy na imprezowanie oraz codzienne wydatki nie
brakowało!
— Skąd więc biorą się różnice zdań co do tego okresu?
— Wszystko zależy od priorytetów i możliwości. Dla kogo ważniejsza była
pełna wolność wyrażania swoich poglądów lub nieskrępowane możliwości
biznesowe, ten nie miał łatwo! To była garstka na tle społeczeństwa, ale
bardzo aktywna – a obecnie wpływowa i głośna! To oni kształtują obraz
ówczesnej Polski w świadomości młodego pokolenia. Ja natomiast pamiętam,
że wtedy wzdłuż centralnego deptaka Jeleniej Góry – ulicy Pierwszego Maja,
było na odcinku pięciuset metrów sześć lokali z dancingiem i wszystkie
zapełnione „prześladowanym przez komunę” społeczeństwem. Obecnie są dwa
takie lokale i do tego pustawe!
— Jakie były marzenia i ambicje przeciętnego „Kowalskiego” w tamtym
okresie?
— To zależy kogo uznamy za „przeciętnego”! Każdy marzył o własnym
mieszkaniu i jego urządzeniu. W tej materii nic się nie zmieniło. Własne
lokum nadal jest trudno osiągalne, chociaż z innych przyczyn. Marzyło się
też o samochodzie, ale „Maluch” zmotoryzował Polskę Ludową i sprawił, że
auto przestało być nieosiągalnym luksusem. O „wolności” marzyła głównie
ta część społeczeństwa, która nie miała problemów materialnych, czyli
zbuntowane dzieci dostojników partyjnych, nie mające szans na wejście do
„nomenklatury”, artyści, którym wydawało się, że tylko „komuna” dzieli ich
od wszechświatowego sukcesu, prywatny „biznes” borykający się z nastawieniem
urzędników i represyjnymi dla nich przepisami. Pozostali po prostu żyli… A
ja pamiętam, że życie towarzyskie było wtedy o wiele bogatsze i
zabawniejsze niż w obecnych czasach pogoni za forsą!
— Jak społeczeństwo było nastawione do cudu gospodarczego Gierka, którego
negatywne efekty odczuwamy do dzisiaj?
— Bardzo pozytywnie! To było coś nowego! Rozrywka i dostatek przestały
być podejrzane… Poczuło się trochę oddechu „wielkiego świata” i
pojawiły się perspektywy zmian, zbliżających poziom codziennego życia do
mitycznego „Zachodu”. Powiem jedno: pojawiły się knajpy ze strip-teasem! Co
do negatywnych efektów – nie należy ufać propagandzie obecnych polityków,
którzy zmarnotrawili kilkunastokrotnie większe środki i zaprzepaścili
możliwości podsuwane im na tacy przez zachwycony „Solidarnością” Zachód.
Obecny poziom naszego życia i stopień rozwoju niewiele ma wspólnego z
„długami Gierka”. To tylko hasło mające maskować nieudolność kolejnych
rządów naszego kraju!
— Jak w porównaniu do współczesnej miała się służba zdrowia w Polsce?
Czy to, że była darmowa oznaczało, że była też gorsza?
— Jakość służby zdrowia nie zależy od tego kto za nią płaci, ale od
tego ile na nią się przeznacza! W PRL też nie była darmowa, tylko nie
płacił za nią bezpośrednio pacjent. Obecnie tak zwana „państwowa” służba
zdrowia, niedofinansowana i źle zarządzana, jest w jeszcze gorszym stanie
niż za komuny. Istnieją za to dodatkowe możliwości, które niestety są
poza zasięgiem wielu niezamożnych Polaków…
— Czy często pojawiały się absurdy dnia codziennego, które wyśmiewał na
przykład serial „Alternatywy 4”?
— Jeżeli chce się poznać prawdziwy obraz życia w PRL to zobaczyć go
można właściwie tylko w komediach Barei, Chęcińskiego i innych. W formie
skondensowanej pokazuje to kultowy już „Rejs”! Obrazki jakie widzimy w serialu
„Alternatywy 4” są niemal w stu procentach zgodne z autentycznymi zachowaniami
w tamtych czasach. Filmy tak zwane „obyczajowe” z lat siedemdziesiątych, poza
nielicznymi, były całkowicie oderwane od rzeczywistości i stanowiły według
mnie ucieczkę ich twórców od realiów codzienności!
— Czy uważasz, komuna to okres, w którym powstało najwięcej dzieł
uważanych dzisiaj za klasyki?
— Moje uważanie nic do tego nie ma! Wystarczy obiektywnie spojrzeć i
policzyć… Od ręki mógłbym wymienić kilkadziesiąt(!) filmów, książek,
malarzy, rzeźbiarzy i grafików, spektakli teatralnych i arcydzieł
muzycznych, które wtedy powstały. Jakoś nie przychodzi mi do głowy tak „od
ręki” żaden aktualnie powstały film, który mógłbym nazwać „kultowym”.
No, może poza „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, „Dzień świra” i jeszcze
kilkoma… Musiałbym się głęboko zastanowić!
— Dziś młodzi spędzają wolny czas przy komputerach. Czym więc zajmowali
czas dorastający w PRL-u?
— Dziwne pytanie! Mógłbym złośliwie odpowiedzieć, że łupali krzemienne
groty i skrobaki z obsydianu, ale powiem, że to ja jestem młodym z tamtych
lat i byliśmy znacznie barwniejsi niż przyssane do gier komputerowych obecne
pokolenie. To my stworzyliśmy świat, w którym Wy żyjecie – także te
komputery!
— Czy był to okres, który warto wspominać?
— Ach, zapraszam do moich wspomnień, zamieszczanych na forum „Basoofka”, a
sami się przekonacie!”
No cóż, z powyższego wynika, że byłem pasożytem na ciele społeczeństwa
w tamtym ustroju i kontynuowałem swój niecny proceder także po jego zmianie
na obecny…
: D
W ogóle nie odczuwam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, więc nie ma
dla mnie nadziei.
; )
Na dodatek ze względu na wiek, nie zostanę poddany reedukacyjnym pomysłom
zawartym w programach szkolnych opracowanych przez brukselską
funkcjonariuszkę, Panią Minister Hall (na szczęście już byłą – co nie
wstrzymało realizacji jej planu zrobienia z Polaków społeczeństwa matołów
w ciągu jednego pokolenia!).
PS. Dla zainteresowanych – mają radykalnie ograniczyć ilość godzin
nauczania wiedzy o świecie, historii, literatury, geografii a nauczycieli tych
przedmiotów przekwalifikowywać lub wyrzucać z pracy na zbity pysk.
Wszystko zmierza w kierunku zaplanowanym jeszcze przez hitlerowców podczas
okupacji!…
Zostaniemy eksporterem matołów do kopania rowów w całej Unii Europejskiej,
a może nawet na północnej półkuli…
Podobno to w imię „dostosowania jakości kształcenia do potrzeb
współczesnego rynku pracy”.
61 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
Całe szczęście, że wstępny okres edukacji mam już za sobą, walczę z
ostatnim rokiem studiów (który to już rok?;) i pozostaje mi „tylko” szukanie
pracy. Mam już plan awaryjny w dwóch wersjach i liczę, że któryś
wypali.
Jeszcze rok temu zastanawiałem się jakby moje życie wyglądało, gdybym
urodził się np w latach 60-70. Teraz się nie zastanawiam, bo wiem że
prawdopodobnie bym wąchał już kwiatki oddolnie (chociaż może by mnie wtedy
jakoś wyratowali, rok temu zrobili to ledwo, nie wiem czy bez nowoczesnych
antybiotyków i wspomagaczy bym wyszedł ze szpitala).
Więc zamiast rozmyślać jak to było fajnie kiedyś, spróbuję zrobić co
się da żeby było fajnie teraz 😀
Dzięki za kolejną porcję rewelacyjnej lektury!
Bardzo przyjemnie się to czyta jak zwykle zresztą. 😀 Sam uważam tą
reformę szkolnictwa za totalny absurd jedyne co bym zmienił w naszym systemie
nauczania to wyrzucił gimnazjum i wrócił do systemu podstawówka +
liceum.
Teraz małe zboczenie „zawodowe”… Skrobacze nie skrobaki! 😛
Ad PS- Inteligencja jest niebezpieczna więc lepiej masowo tłoczyć parobków
niż zdezorientowanych, nieco myślących ludzi. Tak czy siak szkoły w obecnym
stanie nie powinny w ogóle istnieć, jest to machina do tłamszenia
indywidualizmu w obiecujących młodych umysłach. Małe dziecko ma ogromny
zapał, pokłady wyobraźni, potencjał. Szkoła stoi na drodze rozwoju dziecka
ponieważ im dalej w las tym więcej bezużytecznych informacji każe
przyswajać (pod groźbą złych ocen, wzywania rodziców na rozmowy itd)
zabierając nam przy tym czas i energię, którą moglibyśmy poświęcić na
rozwój naszych indywidualnych zdolności, strasząc i karząc za oznaki
myślenia. Nauczyciele uczą formułek, które dziecko musi
powtórzyć niczym wierszyk, wymagają posłuszeństwa i dostosowania się
samemu nie myśląc czy to co robią jest dobre. Każdy musi umieć to samo
mimo, że każdy z nas jest inny.
Pewien mało znany zespół nagrał 30 lat temu mało znany album, który był
sprzeciwem wobec takiego stanu rzeczy- Pink Floyd „The Wall”. Ilu z nas potrafi
zanucić słowa „we dont need no education, we dont need no thought control”,
ile pokoleń śpiewało te słowa licząc, że ktoś ich usłyszy i ilu tak
naprawdę zrobiło cokolwiek, żeby nie były to tylko puste hasła? Który
rodzic postawił na edukację dziecka zamiast na jego chodzenie do szkoły?
Niestety ręce są związane, bo prawo, bo wszelkie testy sprawdzające, bo
późniejsza praca, bo co ludzie powiedzą, bo „my nie mieliśmy takich
perspektyw”… A prawda jest taka, że gdybyśmy poświęcili te stracone w
szkole „15” lat na rozwijanie swoich zdolności i zainteresowań bylibyśmy w
swoich ulubionych dziedzinach najlepsi. Codziennie poświęcali 7-9 godzin
(wliczając czas na często mordercze prace domowe) lub nawet część tego na
rozwój we własnym kierunku zamiast na bezmyślne zaleganie nad książkami, z
których później zapamiętamy tyle, że je przerobiliśmy. Po dniu w szkole
dziecko nie ma już niestety tyle siły na rozwój, ma za to mięso mielone
zamiast mózgu.
Teraz zakończyłem edukację po licencjacie szkoły, do której poszedłem,
żeby mnie wojsko nie zgarnęło (kolejny absurd naszego „wolnego” kraju, na
szczęście skorygowany). Uznałem, że jeden zbędny papierek wystarczy.
Zawsze byłem wyzwolonym duchem, potrafiłem myśleć i dostrzegać głupotę
tego co się dzieje wokół mnie. Ale jak sobie przypomnę ile czasu
straciłem, ile było złości i żalu gdy zacząłem się buntować i
dostawać masowo „jedynki” i „dwóje” za to, że zamiast notować coś
arcyważnego co miałoby mnie uchronić przed „kopaniem dołów i sprzątaniem
ulic” (a tu niespodzianka, teraz chcą ludzi do kopania dołów szkolić!)
wolałem zapełniać zeszyty rysunkami i spisanymi myślami to czuję ile mam
do nadrobienia. Ileż młodzieńczej energii zmarnowałem na polekcyjne
rozwiązywanie po 50 zadań matematycznych dziennie przez całe gimnazjum (z
miejsca pozdrawiam pana Kazia U, i przepraszam za proszek z gaśnicy w kawie).
Ile myśli krążyło wokół szkoły, gdy mogłem planować podbój
wszechświata!;)
Edyta: Najlepszym przykładem z mojego życia na absurdalność szkolnictwa i
głupotę wielu nauczycieli jest fakt, że jestem synem artysty malarza, sam
rysować nauczyłem się wcześniej niż mówić a w szkole z przedmiotów
„plastyka” i później „sztuka” miałem same dwóje. Czemu? Bo zamiast robić
bzdurne wyklejanki, wycinanki sranki wolałem rysować tak, że nauczycielka
mogła mi tylko pozazdrościć. Kto miał dobre oceny? Koleżanki i koledzy z
zerowymi zdolnościami plastycznymi ale wykonujący POLECENIA nauczycielki. I
weź tu człowieku mądrym bądź 😀
Akurat wywalenie polskiego i historii jest przydatne. Polski opiera się na
patrzenie co mówi nauczyciel i udawanie że się przeczytała „dzieła” w
stylu zemsty, cierpień młodego wertera czy pana tadeusza. Historia to za
dużo dat i szczegółów a za mało konkretów i związków
przyczynowo-skutkowych. Powinno być więcej biologii, chemii i fizyki. Bo to
jest przydatne i praktyczne.
Ale kochany Papa – szkoła nie ma za zadanie Ciebie czegoś nauczyć, tylko ma
sprawić, byś myślał tak jak wszyscy.
CAŁA prawda o edukacji w wykonaniu Carlina:
https://www.youtube.com/watch?v=gb3HVB_Ej8k
Chciałem zrobić, żeby się w ramce odpalało a tu d*pa 🙁
Chciałeś, to masz 😀 – Immo
Oj, „.Piotrek”! Mylisz przedmiot nauczania z jego zakresem programowym i
sposobem przekazywania wiedzy…
Jakbyś w ten sam sposób miał prowadzone wykłady z życia erotycznego i
ćwiczenia z technik seksualnych, to pewnie do zabaw z panienkami też byś
się zniechęcił!
Odróżniaj treść od formy…
Sfrustrowany nauczyciel, mający świadomość, że jego przedmiot traktowany
jest jako nieważny, a on sam jako obciążenie systemu „oświaty”, na pewno
nie będzie charyzmatycznym wychowawcą pokoleń!
A teraz pomyśl, że trafiasz na nauczyciela z poczuciem misji. Nie urzędnika
realizującego celowo spłycony do dat i gównianych szczegółów program
rządowych „geniuszy” od reform szkolnictwa, tylko „guru” przekazującego Ci
umiejętność kojarzenia faktów i odnajdywania wzajemnych zależności w
historii Cywilizacji, Europy i Polski.
Sam doskonale zdiagnozowałeś przyczyny swojej opinii, więc zastanów się na
czyją korzyść będzie działało produkowanie ludzi pozbawionych
świadomości historycznej i tradycji narodowej!
Z biologii, fizyki a nawet chemii miałem zawsze dobre i bardzo dobre oceny,
chociaż potrzebne mi były jak świni lekcje baletu. Po prostu miałem
szczęście trafiać na bardzo dobrych nauczycieli. A do historii nie
potrafiła mnie w średniej szkole zniechęcić nawet pani mgr.Buba –
wyjątkowo tępa i ograniczona umysłowo nauczycielka, ponieważ polubiłem ten
przedmiot wcześniej w podstawówce, dzięki Panu Gruszce – nauczycielowi z
powołania!
Ale mniejsza ilość godzin zmusi nauczycieli do streszczania się. Sam lubię
historie mimo że w SP uczyła mnie baba która od 20 lat powinna być na
emeryturze, potem koleś który co lekcja mówił o spiskach i ufo, a teraz
koleś który ma nasrane we łbie.
Świadomość nie wychodzi ze szkoły, w naszym przypadku jest
obciążeniem(szkoła uczy że nic nam się nie udało. O powst. wielkopolskim
nic nie ma ale o klęskach romantyków są 4 godziny). Niestety ale nasza
świadomość narodową kształtują artyście jak… szwedzki sabaton.
Kopulujesz człowieku…kopulujesz!!!!
Edit:
Jak chodziłem do szkoły, wydawało mi się, ze za dużo wymagano, za dużo
uczono i ogólnie nauczyciele to wały… dzisiaj wiem, ze pokolenie Tubasa
miało prawdziwe gruntowne wykształcenie i wystarczy zagadac, do menela z
dworca 50+ żeby się przekonać o tym, że poziom wiedzy, oczytania, kultury w
dzisiejszych czasach spada drastycznie w dół…
Ja uczyłem się już troszkę inaczej i zazdroszczę wykształcenia tym,
którzy uczyli się chwilkę od mua wcześniej, natomiast patrząc na pokolenie
dzisiejszych 12, 14, 18 latków czuję się załamany debiliadą…
Moja była partnerka, uczyła w szkole i wiem jak wyglądał 7 lat temu program
historii w gimnazjum… powiem tak…K…A! DRAMAT!!! Jesteśmy w d*pie
malinowej… je4szcze chwila i będziemy mieli hamerykę, na zasadzie
2+5=około 8
ależ się wk…iłem…
To ja się wypowiem, jako uczeń.
Reforma, która wchodzi od przyszłego roku, może nie dotyczy mnie
bezpośrednio, bo mój rocznik jest ostatnim, któremu udało się ,,uciec
reformie. Jednak to nie znaczy, że nie mam zastrzeżeń do obecnego systemu,
który jest bez sensu i przygotowuje uczniów do zdania egzaminów, a nie do
znalezienia pracy, czy jakiegokolwiek życia w ,,dorosłym społeczeństwie.
Chodzę do pierwszej klasy liceum, i uważam, że na historii przerabianie po
raz trzeci starożytności, średniowiecza i znowu skończenie przed XX
wiekiem, bo zabraknie czasu jest bez sensu. Jeszcze anie razu na lekcjach nie
usłyszałem o II WŚ, ani o PRL-u (nie licząc tych kilku lekcji tuż przed
końcem roku szkolnego w 3kl gimnazjum i podstawówki, w której miałem
zajebistego nauczyciela ;). Wiem jak się żyło w starożytnej Grecji i
Rzymie, a nie mam pojęcia, co przechodził mój dziadek, który bił się z
Niemcami, ani moi rodzice, którzy chodzili do szkoły 30 lat temu.
Kiedy usłyszałem na początku roku, co będziemy robić na lekcjach j.
polskiego, też trochę się zdziwiłem. na trzy lata po 5 godzin w tygodniu
nie będziemy mieli jednej, 45 minutowej lekcji gramatyki. Sama literatura. A
to wszystko po to, żebyśmy dobrze napisali maturę. Ale co z tego, ze znamy
tysiąc dzieł poezji i dwa tysiące powieści, skoro człowiek, który zdaje
maturę nadal mówi ,,poszłem albo nie wie, jak się pisze ,,żółw. Nauka
geografii straciła sens po gimnazjum. Jak dzisiaj przeglądam podręcznik, to
zastanawiam się, po co mi wiedzieć, że amonit jest skamieniałością
przewodnią ery mezozoicznej, jak nie wiem czy Casablanca jest w Meksyku, czy w
RPA.
Reforma, która obejmuje m. in. moich znajomych zamiast redukować wady
obecnego systemu jeszcze je pogłębia. Dodatkowo zmusza do tego, żeby
człowiek w wieku 15 lat określił, co chce robić w życiu. Nauczyciele
mówią nam, że zdarzało się, że uczniowie z klasy biol-chem szli na
dziennikarstwo, albo z klasy humanistyczno-społecznej dostawali się na
politechnikę. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ktoś, kto w ciągu
trzech lat miał 60 godzin fizyki dostał się na politechnikę, nie zarywając
nocy, żeby wyrobić się z programem klasy i nauczyć się do rozszerzonej
matury z fizyki.
mam nadzieję że nie zanudziłem, i pozdrawiam tych, którzy doczytali 🙂
Ja osobiscie nie dalem się stlamsic nauczycielom. Nie wiem , czy powinienem to
pisac ale olewalem ich absolutnie , co wykanczalo moich rodzicow. Wyrzucono
mnie z kazdego liceum ogolnokszalcacego w Szczecinie , po kolei.Bylo ich w
tamtych latach dziewiec… Zreszta nie bylem sam , było jeszcze kilku innych
kolesi , którzy etetowo wyfruwali ze szkol , tyle tylko ,ze oni nie byli tacy
wytrwali jak ja . A ja chciałem po prostu zrobić przyjemnosc starym dlatego
pozwalalem się wciskac w coraz to nowy ogolniak… Skonczylo się tym , ze w
styczniu 1982 wzieto mnie do wojska… Caly ten tzw „dziki pobor” to byli
starzy dekownicy i kombinatorzy którzy roznymi sposobami unikali „zaszczytnej
sluzby wojskowej” i dopiero stan wojenny umozliwil wladzom wziecie ich za pysk.
Sluzba wsrod tych typow była wspaniala rozrywka i sprawiala kupe radosci mimo ,
ze dowodztwo usilowalo nam pobyt obrzydzic , nie wolno np było wtedy posiadac
radioodbiornikow a na scianach kompanii wisialy plakaty „Sluchanie radia wolna
europa to kontakt z wrogiem”. Zabawa się skonczyla gdy 31 sierpnia wydano
„chorym i zwolnionym” do których się etatowo zaliczalem po 90 sztuk ostrej
amunicji i wyslano na ulice do rozpedzania rozruchow. Uzyto nas gdyz cala
kompania przebywala pod Gdanskiem w gotowosci bojowej aby tam utrzec nosa
wrogom systemu. Tymczasem wrogowie systemu uaktywnili się w Koszalinie gdzie
sluzylismy , wiec chcac nie chcac stanelismy w obronie klasy robotniczej…
Do tej pory nie mogę zrozumiec jak to się stalo , ze czterech zolnierzy sluzby
zasadniczej zamykalo ulice a zaden z tych tchorzy zawodowcow nie wytknal nosa z
koszar. Milicja obywatelska i spokrewnione z nia odzialy ZOMO zaczely strzelac
do cizby z rakietnic i przykro było patrzec na trafionych i poparzonych ludzi a
tych było kilkuset. Jeden z naszych doznal szoku gdy zobaczyl deptanie klaty
jakie bohaterscy zomowcy zaaplikowali przygodnemu chlopakowi. Rzecz mogla
skonczyc się tragedia gdyz zolnierz przeladowal bron i chcial strzelac do
strozy porzadku. Na szczescie stojacy obok kumpel wyrwal mu karabin i dal w
pysk. W tym dniu zolnierze sluzby zasadniczej chyba w Lubiniu zabili kilka
osob. Mysmy na szczescie unikneli problemow ale tragedia była bardzo bardzo
blisko. Trudno mi powiedziec czy wypuszczenie niedoswiadczonych chlopakow z
poboru na ulice bez JAKIEGOKOLWIEK dowodcy z bronia i ostra amunicja było
dzialaniem zamierzonym czy nie.Efektem było ze wszyscy bioracy udzial w tej
akcji zostali zwolnieni z wojska przed czasem symulujac wszystkie mozliwe
choroby. Mielismy autentycznie dość wladzy ludowej i nadstawiania za nia
wlasnej d*py…Czasy jak to pisze Tubas byly ciekawe ale majac pecha można było
się znaleźć w bardzo zlej sytuacji…Mi granie skutecznie uniemozliwilo
edukacje ale wcale mnie to nie martwi , niobciazony zbedna wiedza szlajalem się
po swiecie i bylem bosmanem na statku zaglowym na morzu srodziemnym ,mieszkalem
w USA i Kolumbii bylem krotko zolnierzem we Francji i nie mam nawet godziny
przepracowanej do emerytury…
Gdzie, do cholery, jest przycisk „Lubię to!” na Basoofce? 😐
wyzwolony Duch Papabear będzie teraz latał w kimonie po lesie i jadł
korzonki i jagody żeby przetrwać 😀
Jestem sporo młodszy od Ciebie, bo w 82 miałem zaledwie 7 lat, ale też
pamiętam rzeczy, które nie powodują u mnie tęsknoty za tymi „wspaniałymi”
czasami. Rurki głupiej nie można było kupić. Trzeba było dać winko
chłopakom na budowie – czyli de facto kraść. Mieszkania ze spółdzielni nie
dostałbyś i przez 40 lat bez zapisania się do partii (moi rodzice to
przerabiali – nie dostali nigdy). Za brak obecności na pochodzie 1 majowym
kłopoty. Itp itd. Teraz nikt mnie się nie pyta, czy jestem sympatykiem
takiej, czy innej partii. Gdy potrzebuję rurkę, to idę na pobliski bazar i
kupuję. Gdy chcę posłuchać muzyki, czy iść do teatru – nie ma problemu.
Wolę współczesne czasy, choć dzieciństwo było piękne 🙂
Miklo !
Moim tekstem chciałem tylko pokazac , ze moglo być również niewesolo i żeby nie
bagatelizowac tego co się wtedy dzialo. Z jednej strony , muzycznie i
rozrywkowo było o wiele ciekawiej niż teraz ale istnialo duze
prawdopodobienstwo gigantycznego „zmoczenia d*py” w sposob niezalezny w
zupelnosci od Ciebie.
Rozumiem rozumiem 😀 Ja też chciałem tylko pokazać, że negatywy pamiętam i
nie było tak sielankowo, jak by się mogło zbyt młodym wydawać po
przeczytaniu wywiadu 🙂
Dla kontrastu odezwę się i ja choć lata 80-te pamiętam z perspektywy
dziecka. Pamiętam jednak doskonale banany, pomarańcze, coca-colę – rzeczy
niedostępne dla przeciętnego obywatela. My mieliśmy tego na pęczki, tak
samo pierwszy kolorowy telewizor w okolicy, samochód, telefon, magnetowid,
kartki na mięso i paliwo bez limitów, nawet pierwszego PC-ta IBM chyba jedyni
w promieniu kilku kilometrów. Wszyscy koledzy mnie lubili i bili się o moje
względy. Mój kochany tatuś był bowiem wysoko postawionym urzędnikiem
partyjnym. Partyjne gęby, które przewinęły się przez jego gabinet po
zmianie systemu (lata 90`) miałem okazję oglądać w telewizji (Oleksy,
Janik). Reasumując: mi lata 80-te kojarzą się bardzo dobrze nie tylko
dlatego że to moje dzieciństwo ale także ze względu na poziom życia jaki
dzięki koneksjom taty miała moja rodzina.
Biorąc powyższe pod uwagę ciężko mi więc o obiektywizm ale pozwolę sobie
założyć, że kto siedział cicho na d*pie i się nie wychylał miał
normalne, spokojne życie na w miarę przyzwoitym poziomie. System zajmował
się wszelkiej maści nieudacznikami tworząc sztuczne miejsca pracy. Pozwolił
także na masową edukację i z tysięcy chłopów i robotników uczynił
lekarzy, prawników, etc. Choćby mój stary, który skończył z
wyróżnieniem UJ i porobił wszelkie doktoraty a był synem zwykłego chłopa
pańszczyźnianego z dziury zabitej dechami.
Ta… Bez legitymacji partyjnej odcięty byłeś od wielu rzeczy. Niestety. Kto
się zapisał, płacił składki i nie odważył się zaprotestować – miał
zazwyczaj lżej. Pytanie tylko, gdzie bylibyśmy dziś, gdyby wszyscy
przytakiwali.
W sklepie sporadycznie pojawiały się cytrusy. Nie narzekam – wychowałem się
w małym mieście i na wsi. Dostęp do warzyw i owoców lokalny miałem dobry
😀 Dziadek łowił ryby – jedzenie było dobre 🙂 Pamiętam jednak czasy, gdy
nic nie było. Bez koneksji lub kombinowania była panie bida. Przykład z
moich poprzednich postów – rurka z budowy – to autentyk. Dom mieliśmy
wyposażony słabo, bo wszystko trzeba było zdobywać metodami „za winko” –
czyli kraść. Mój ojciec tak nie chciał robić i mieliśmy chałupę na nie
najwyższym poziomie 😉 Ową rurkę ojciec „załatwił”, bo niestety nie było
wyjścia. Lało się w łazience i trzeba było zmienić. Kupić – nigdzie.
Otóż to.
Prosty przykład z życia: siostra mojej babci ukończyła jakieś tam
technikum ekonomiczne, ukończyła z naprawdę dobrymi stopniami. Krótko po
tym dostała ofertę: zapisz się do partii, pójdziesz na studia, skończysz
studia, kariera stanie przed tobą otworem…
Z oferty nie skorzystała, edukację zakończyła po maturze.
To nie jest kwestia „wyrażenia zgody” czy „siedzenia cicho”. Dla mnie to jest
sprzedawanie własnej duszy systemowi, który mordował ludzi o innym
światopoglądzie ;|.
Lata 80 średni pamięta ojca wzięli do wojska ,potem Dezerterowal zobaczyłem
go dwa lata pózniej .Jak skończyłem technikum uciekalem na uczelnie 3 lata
.Po tem musiałem wyemigrować bo pewnie do tej pory soedzial bym w Iraku
.Namiot ,spiwor i do Amsterdamu – w tych czasach tez inaczej wyglądał system
w Holandii było dardziej friko.
A mnie nikt nic takiego wtedy nie proponował:(
Maturę musiałem zdać sobie sam.
Na studia musiałem zdałem sobie sam.
I nawet sam musiałem się postarać by mnie z nich wywalili!!!!
A w którym to było roku? Bo wiesz, siostra babci rodzona w latach 30, w
latach 50 mogło to wyglądać odrobinę inaczej.
Masz rację. To mogło tak być.
Ja jestem rocznik 62.
Ale za to prawdziwy komunista – urodziłem się 1 maja!
P.s. (to nie żart).
Hmm. To ja chyba miałem szczęście do tych co uczyć mnie próbowali…
Może z racji daty urodzin większości owych, w znamienitej większości byli
to ludzie z powołania, którzy drogę taką wybrali świadomie, a nie z racji
tego, że na polibudzie przewalone było…
Co do czasów tak „chętnie” wspominanych, to wątpliwą przyjemnością było
stanie po pół kostki masła w kolejce… choć po prawdzie tak jak napisał
Tubas, życie towarzyskie było nadzwyczaj rozwinięte…
To, że tak zwane minimum programowe jest takie a nie inne, to jedno, a
zdolność zaszczepienia w ludziach chęci poszukiwania odpowiedzi to zupełnie
inna kwestia, i ta jest niestety zanikająca…
Świadomie pomijam obecnie dostępność streszczeń, opracowań, i innej
maści gotowców, z których chętnie korzystają uczniowie, a owi przewodnicy
poszukiwań z tej ścieżki ich nie strącających…
pamiętam w technikum na j.polskim jak szanowna nasza pani profesor starej daty
zwęszyła, że korzystamy z zeszytów starszych roczników, zaczęła do
każdej rozpoczynanej lektury robić „trzyminutowce” w stylu „jakiego koloru
spodnie miał Boryna”, akcja była pytanie – odpowiedź, po pierwszej serii
pał z góry na dół, przeczytali wszyscy…
I tak na koniec trzech groszy do szkolnictwa – szkoła powinna uczyć
myślenia… na każdym szczeblu edukacji, bez względu na to, co jakiś tam
jegomość w tak zwanym minimum programowym zapisał…
Jestem za takim trybem nauczania, aby delikwent posiadał wiedzę w podstawowym
zakresie wszechstronną, i taką, której jak się już nauczył to ją
rozumiał…
miałem też w swojej historii edukacji pana profesora z fizyki, który
twierdził, iż wiedzę studenta poznać można jedynie w rozmowie z onym, a
egzamin pisemny pozwala odsiać tych, dla których czasu szkoda bo czas na
wykładach stracili…
teraz to wspominam z uśmiechem, choć wtedy przed drzwiami to dygałem… ale
gościa wykłady, sposób jego opowieści – poezja…(przynajmniej te, na
których byłem 🙂 )
byli też oczywiście i tacy, którzy podawali wzory i regułki, a na kole jak
dowalili zadanie, to człek nie wiedział jak dane wypisać…
I teraz wracając do tego co jest obecnie, jest dużo prawdy w stwierdzeniu,
iż nauczyciele, wzorem młodzieży, poszli na łatwiznę…
Za dużo pogoni za mamoną, za mało czasu na ludzi i ich pasje…
Się rozpisałem…
Paradoksalnie, bo ludzie nie chcą w to wierzyć, na wsi było łatwiej o
mięso, owoce, warzywa itp. Ja mieszkałem w Warszawie. Cytrusy, kawa, wędliny
– to był rarytas. Po cukier stawaliśmy z mamą i z bratem w kolejkę o 4-5
rano, bo sprzedawali tylko po dwa kilo, więc przynajmniej mieliśmy 6kg. Żeby
zdobyć papier toaletowy, chodziliśmy z kolegami od mieszkania do mieszkania i
żebraliśmy o makulaturę, którą potem się na ów papier wymieniało –
jakoś ten element do dziś odczuwam jako najbardziej upokarzający. Pamiętam
też doskonale ziemniaki pieczone z cebulą na obiad, bo nic innego,
zwyczajnie, nie było w sklepie. Co nie zmienia faktu, że do dziś lubię je
sobie czasem upiec 🙂 Dopiero w okolicach 88 mama dostała się do zarządu
spółdzielni Społem (czym był ten „zarząd” – nie wiem, nie miało to nic
wspólnego z spółkami giełdowymi i nie przynosiło żadnych dochodów) i
zaczęliśmy mieć dostęp do cytrusów, mięsa, itp. na normalną skalę.
Też dostawaliście banana „pod choinkę”? 🙂
Niesamowity wątek się rozwinął: ilu ludzi, tyle historii.
Dlaczego paradoksalnie? Na wsi się hoduje zwierzaki, więc łatwiej tam o
mięso. Proste :] Nie było luksusów, ale od czasu do czasu udawało się
załapać na kawałek świniaka ;]
Niestety reszta wyglądała tak samo. Reglamentacja wszystkiego. Na przeciwko
podstawówki był mięsny. Gdy wychodziłem do domu (to była 4 albo 5 klasa)
widziałem, że zbiera się kolejka. Poleciałem szybko do domu po kartki i
forsę. Stałem kilka godzin i kupiłem kawałek czegoś tam, bo więcej nie
dawali. Ależ czułem, że jestem potrzebny rodzinie ;] Człowiek miał sens w
życiu jakiś, a nie jak teraz – małolaty mają wszystko pod nos i z nudów
ćpają 😉
Co do banana pod choinkę – pewnie, że pamiętam. Wtedy, to był rarytas.
Pamiętam, że za Gierka cytrusy były łatwo dostępne. Ale to było tylko
przez moment.
Ale ludzie w tamtych czasach mniej horowali teraz chemia supermaretowa bo
wszyscy produkują na ilośc i trwałość ,mięso ,owoce warzywa to jest
matrix w dzisiejszych czasach . Młodzi ludzie są coraz wieksi .
Bez przesady. Ludzie są coraz więksi – i to jest proces z dużą tradycją, a
nie wynalazek ostatnich dwóch dekad 😀
Kiedyś ludzie też chorowali. Najczęściej słabiaki nie dożywali tego
wieku, którego dożywają obecnie. Rozwój medycyny jednak jest.
Z paradoksów „komuny” dwie anegdotki:
Wspominałem niegdyś, że kupę lat przepracowałem w przedsiębiorstwie
budowlanym jako kierownik zespołu magazynów. Podlegał mi między innymi
magazyn druków i materiałów piśmiennych. W czasie, kiedy papier toaletowy
był jak opisał „Bibok”, trudno dostępnym rarytasem, co tydzień do tego
magazynu przychodziło circa 100 kg nikomu niepotrzebnych druków. Magazyn z
nimi zajmował olbrzymią halę na dwóch kondygnacjach i w latach 80-tych
leżały w nim nigdy nie otwarte paczki jeszcze z lat 60-tych! Pojawiło się
zarządzenie o obowiązku zbierania i odstawiania surowców wtórnych do
punktów skupu za pokwitowaniem. Wyznaczono limity, z niezrealizowanie których
trzeba było się tłumaczyć. Efekt był taki, że co miesiąc wypieprzaliśmy
na wywrotkę przez okno 800 kg tych pięknie zapakowanych w paczki druków i
odwoziliśmy na makulaturę!…
W zamian otrzymywaliśmy „przydział” 400 kg papieru do dupci.
Tak działała w praktyce „ekonomia socjalizmu”!!!
Druga historyjka „kartkowa”:
Zanim zostałem szefem zespołu magazynów, byłem kierownikiem hotelu OHP przy
kombinacie. Nazywało to się „kwatermistrz OHP”. Duża część junaków nie
miała żadnych rodzin, ani nawet bliższych znajomych i hufiec był dla nich
jedynym „domem” jaki mieli po opuszczeniu domów poprawczych, wychowawczych,
domów dziecka a nawet więzień.
Do moich zadań należało m.in. wydawanie im kartek na niektóre art.
spożywcze. Przydział cukru na pracownika fizycznego to było 4 kg
miesięcznie. Junak miał w hotelu darmowe (obfite i całkiem smaczne)
całodzienne wyżywienie oraz herbatę i kawę zbożową do oporu w stale
uzupełnianych na stołówce baniakach. Mieszkali po trzech lub czterech w
pokoju z łazienką i cztery kilo cukru na pokój to było aż nadto by sobie
posłodzić coś extra. Jeden z nich brał kartkę a pozostali mówili: „niech
obywatel kwatermistrz sobie zostawi kartkę, bo ja i tak nie mam komu jej
oddać” (zaznaczam, że byłem powszechnie lubianym członkiem kadry i kimś w
rodzaju powiernika młodzieńczych sekretów tych pokrzywionych przez życie
chłopaków, chociaż sam miałem dopiero 23 lata!)
Junaków było ponad 100. Zostawały dla mnie kartki na ponad 200 kg cukru co
miesiąc. Nigdy nikomu nie sprzedałem żadnej – wszystko rozdawałem za darmo,
oczywiście po zaopatrzeniu Rodziny mojej i Najlepszej z Żon.
Pamiętam jak w teatrze kiedyś jedna z aktorek poskarżyła się, że
zabrakło jej cukru (umysłowi mieli 2kg na m-c). Na to ja wyciągnąłem
saszetkę, a z niej pół arkusza kartek a 2 kg, oddarłem cały pasek kartek
(40kg) i wręczyłem jej ze słowami „klasa robotnicza wspomaga świat
kultury”, po czym resztę obojętnie schowałem z powrotem.
Szok trwał dłuższą chwilę, a potem brać aktorska rzuciła się na
biedaczkę z okrzykiem „podziel się!”, popatrując na mnie trwożnie!
: D
To były niewiarygodne czasy!
Nie paliłem, a z chałtur przywoziłem tyle wódy i bimbru, że cała kadra
hufca chodziła co weekend nabombana móją wódą (miałem w budynku hotelowym
służbowe mieszkanie – też gratis).
Cały kartkowy przydział wódy i papierochów mój i żony szedł „na
wymianę” za kartki na inne dobra – czekoladę, wędliny gat.I, rajstopy, itp.
Całodzienne wyżywienie miałem w umowie gratis, tak jak junacy!
Czasy były niby ciężkie, ale głodnych i obdartych nie widziało się w
ogóle! Kwitła „gospodarka barterowa” czyli: „-Ja załatwię ci to, a ty mi
tamto…”.
Polak potrafi! A jak się w*urwi to organizuje „Solidarność” i zmienia
władzę!
Niestety podczas świętowania zwycięstwa banda cwaniaków okradła go z jego
sukcesu i zajmuje miejsca przy korytach, pokrzykując np.: „to ja z bratem – to
my dowodziliśmy rewolucją!”, albo: „bili mnie w SB – oto nagranie moich
szlochów, dostałem je w prezencie od mojego przyjaciela, gen. Kiszczaka na
pamiątkę!”
Na razie tyle! Jakby „Kapral” nie zamykał mi wpisów, to może coś tam
jeszcze by się znalazło, ale tak to nie warto…
Kapralu! To na pewno nieporozumienie, prawda? Nie zamykasz wpisów „Tubasa”
celowo, chyba?
To, o czym piszesz, Tubasie, to gorzka prawda. Banda cwaniaków, jak sam
napisałeś, szuka sensacji, żeby zaistnieć w mediach. W myśl zasady: nie
ważne, co o nas mówią, byle mówili. Za miesiąc i tak nikt nie będzie
pamiętał, o czym była mowa, ale o kim.
Piszesz, że rozdawałeś kartki za darmo. Ilu było takich, jak Ty?
Większość patrzyła tylko, jak zrobić na tym interes i prędzej spaliła by
w kominku, niż oddała za darmo komukolwiek. Za kartki załatwiało się
przecież wszystko.
Barter istniał, o ile miałeś coś do zaoferowania. Jeżeli byłeś
urzędnikiem na poczcie, to nie bardzo było co zaoferować. „Gołodupce”, bez
koneksji (moja rodzina), czekali 17 lat na podłączenie telefonu a na talon na
samochód całe życie – bezowocnie, zresztą. „Obrotni” lub z rzeczonymi
koneksjami – potrafili w miesiąc załatwić przydział na mieszkanie z
przeprowadzką, maluchem i telefonem w pakiecie.
Nie umiem powiedzieć, które czasy wolę: te, czy tamte. Na każe „pro”
znajdę „contra”. I tak już pewnie zostanie.
@ciapo
To, o czym piszesz (chemia, jakość żarcia ogólnie), to jeden z
największych minusów naszych czasów, jeżeli chodzi o życie codzienne. W
końcu jesteś tym, co jesz. M.in. dlatego wyniosłem się na wiochę i co się
da kupuję lokalnie.
No, „Kapral” wyjaśnił, że o polityce nie piszemy. Nie, to nie…
Taki całkiem święty nie byłem!
Ponieważ bardzo lubię pyszne ciasta, ciasteczka itp., część kartek
przekazywałem znajomemu cukiernikowi w zamian za jego wyroby. Do dzisiaj
twierdzi, że to było jak lina rzucana tonącemu! Tym niemniej żywych
pieniędzy nigdy i od nikogo nie wziąłem!
i pewnie doskonale zdajesz sobie sprawę, że byłeś w znakomitej
mniejszości?
Ludzie są coraz więksi nie tylko na skutek żarcia genetycznie przerabianego.
Od czasów historycznych obserwuje się tendencje powiększania się człowieka
z pokolenia na pokolenie i ma to chyba podłoże ewolucyjne. Większość zbroi
średniowiecznych rycerzy jakie znaleziono określa się mniej więcej na
160-170 cm. Sandały starożytnych rzymian czy greków też generalnie nie
przekraczały rozmiaru 40tki. Stajemy się coraz więksi od co najmniej
tysiąca lat a więc kiedy nie było chemii i zanieczyszczeń już ta tendencja
istniała. Pytanie brzmi czy obecnie nie przyspieszyliśmy tego wzrostu jeszcze
bardziej i czy niedługo nie będziemy mutantami i będziemy świecić w nocy.
No właśnie Steve – to mniej więcej chciałem swym pokracznym postem
przekazać 😀
Ja już świecę w nocy!
Lodówką, jak ją otwieram, żeby coś podjeść… I rzeczywiście robię
się coraz większy!…
: D
Ależ jestem zadowolony, że taka piękna dyskusja się rozwinęła!
Mówiłem, tzn. pisałem w tym wywiadzie:
„[…]Prawda jest jak d*pa – każdy ma swoją… Moja jest taka, że wtedy
byłem młody, a jako muzyk i „klezmer” prowadziłem dosyć urozmaicone i
sympatyczne życie.[…]”
Oczywiście bardzo wiele mógłbym napisać na temat codziennej szarzyzny i
gospodarki zaplanowanego niedoboru, ale to macie w medialnej propagandzie na
temat tamtych lat.
Ja wolę wspominać to co zapamiętałem sympatycznie, a już najmniejszego
zamiaru nie mam wmawiać młodzieży, że teraz to dopiero ma dobrze.
W każdym ustroju są elity i reszta. „Steve Rondel” pochodzi z rodziny, która
należała do ówczesnej elity dzięki inteligencji i talentowi swojego Ojca,
który doszedł do wysokiej pozycji dzięki możliwościom jakie tamten system
tworzył dla zdolnych i „zorientowanych” na sukces, niezależnie od
pochodzenia.
Czy to, że korzystał z „partyjnego” poparcia tak wiele różni się od
dzisiejszego awansu do elit, z poparcia także partyjnego lub co gorzej,
dzięki finansowym przekrętom?!
Przeciętny obywatel ma tak samo trudną drogę do sukcesu jak za „komuny”.
Tylko wtedy zasady były bardziej przejrzyste… I wiadomo było do kogo iść
ze skargą na niesprawiedliwość, która nas spotkała…
Świnie są w każdym ustroju, powiedziałbym nawet, że w obecnym jest ich na
wysokich stanowiskach znacznie więcej, a ich pochrząkiwanie i kwiki słyszymy
codziennie w TV!
A lodówka coraz próżniejsza 😉
Dziwi mnie tylko gadka ludzi patrzących na młode (moje- rocznik 94) pokolenie
i twierdzących, że internet zżera nam mózg, no i czemu coraz więcej czasu
spędzamy przed komputerem? Otóż jak mam się oderwać od kompa, gdy tylko w
tym temacie dowiedziałem się tylu ciekawych rzeczy, ilu w szkole nie
usłyszałbym w ciągu kilku miechów? Do tego czytam posty Zenka Spawacza,
grzesława czy MPBa słuchając do tego muzyki, która dodatkowo działa
mi na mózg i po prostu czuję się w jakiś sposób natchniony. Nie jestem
pewien, czy to dobre słowo, ale lepszego znaleźć nie mogę. Zauważyłem
również ten trend w zachowaniu ludzi z mojego pokolenia, gdyż pamiętam
jeszcze czasy gdy komputer był stosunkowo rzadki (przynajmniej u mnie, na
zadupiu), mianowicie „TE MŁODZIAKI TYLKO PRZED TYM KOMPUTEREM SIEDZO”. Owszem,
spędziłem dość dużo czasu przy komputerze dzisiaj, wczoraj i w zeszłym
tygodniu. Jednak w środowisku w którym się wychowywałem, gdybym przed nim
nie siedział, prawdopodobnie dzisiaj nie wiedziałbym że istnieje taki
instrument jak gitara basowa („ej czemu twoja gitara ma tylko cztery struny?”),
słuchałbym rapu, a gdyby ktoś pytał o moje zainteresowania, odpowiadałbym
„YYY NOOO INTERESUJĘ SIĘ FILMEM, MUZYKĄ, SAMOCHODAMI I PIŁKĄ NOŻNĄ”. Czy
brzmię jak jakiś nolife? I dlaczego napisałem to w temacie o komunie?
Edyta:
W sumie rozumiem czemu- przytłaczająca większość ludzi w moim wieku mają
faktycznie wyżarty MUSK głównie przez facebooka, bo przecież innych stron
prawie nie znają. Dochodzę do wniosku, że zamiast opierać się huraganowi
(wyganiać dziecko na dwór i dawać mu szlabany na kompa) i dać się złamać
(dziecko jest debilem), lepiej się trochę dać trochę pokołysać (nauczyć
dziecko z niego korzystać- większy profit). Wciąż nie wiem w jaki sposób z
tematu o komunie doszedłem do wniosków o uczeniu dzieci korzystania z
internetu, ale nawet jeśli totalnie to tutaj nie pasuje, to nie chcę
marnować tych refleksji.
Sparafrazuję cytat z „Beavisa and Buttheada”, dopasowując go odrobinę do
zagadnienia: „To, że ktoś nie jest debilem nie znaczy, że ktoś inny nie
jest” :D.
No, właśnie po to są takie fora jak „basoofka” żeby w drodze wymiany
poglądów na różne tematy poznać różne opinie, sprawdzić się w dyskusji
i próbować z tego stworzyć własny obraz świata.
Trudno zostać dobrym muzykiem, inżynierem, dziennikarzem nie interesując
się niczym innym poza swoim „podwórkiem”!
PS. Skąd wziął się Twój nick „milordzie”? Czyżbyś był miłośnikiem
zabawnych książeczek Woodehausea? W Polsce wydano po wojnie tylko kilka
tytułów, ale odzywki z nich znam w większości na pamięć…
😀
Źródła nicka upatrywałbym w chęci bycia tytułowanym w dyskusji na forum!
😀
Przy okazji „Zakwasie”! Ta basowa impreza w czerwcu to ma być w Zgierzu?
sam o ile pamietam tak napisał… 🙂
a teraz, milordzie…
nikt z tu obecnych nie ujmuje z korzyści płynących z korzystania z netu,
jeżeli już (mówię za siebie) to przeciwko korzystaniu w sposób
bezkrytyczny (po kiego mam czytać jak znajdę streszczenie, rozwiązanie
zadania itp.)znajdę, przeczytam jedno, drugie, wykorzystam tekst źródłowy
O.K. – w pozostałych przypadkach zmierza wprost, jak sam określiłeś – do
zaniku instynktu samozachowawczego. To tak w kwestii wyłącznie szkolnej, jak
by nie patrzeć jest to też (sięć) doskonała kopalnia wiedzy. Gdyby nie net,
wielu z nas nigdy by nie miało sposobności wzajemnej wymiany poglądów,
tudzież aby coś podejrzeć odpalasz YT, a nie jeździsz nie wiadomo gdzie,
choć to ostatnie wnosi drogocenny czynnik wzajemnej komunikacji…
A teraz w kwestii fascynacji kompem, jak rozpoczynałem pracę w pewnym
ośrodku obliczeniowym (taką miał nazwę) stała tam cała hala ówczesnego
cudu techniki co się „Odra” nazywał, dane wprowadzało się z tasiemek
perforowanych, a to co się teraz nazywa „siecią” istniało w postaci
połączenia pomiędzy poszczególnymi jednostkami… potem nastała era Z81,
commodore, amigi, juniora i w tym czasie jeszcze pracowała Odra, potem
pojawiło się owo coś, co większość wykorzystuje od Billa G.
Jestem za wielowątkowością wykorzystania dostępnych źródeł informacji, w
całym spectrum… jestem przeciwny bezmyślnemu wykorzystywaniu skrótów
klawiaturowych opartych na CTRL.
Sam się z boku czasami przyglądam jak moje starsze dziecię (14) wracając z
treningu szczypiorniaka ok. 18-19, zasiada przed kompem i idzie na wojnę z
kolegami z drużyny w maincrafta bodajże, czy jakoś tak… że mu się
jeszcze chce…
Tak w Zgierzu – dojazd z Łodzi łatwiejszy niż nie jedno połączenie typu
Warszawa-Warszawa, dokładne info na dniach, jestem w trakcie ustalania
szczegółów, kluczowych dla reklamy festiwalu. 😉
To „MPB” czysty „neoluddyzm„!…
Zresztą przyłączam się do Twojej opinii, chociaż nie winię narzędzi za
głupotę ich użytkowników. Tym niemniej brak opozycji przeciwko robieniu nam
wody z mózgu przez korporacje handlowe, wmawiające, że nie jesteś „cool”
jeśli nie masz właśnie najnowszego smartfona 123 generacji, który nawet
laskę ci obciągnie – może doprowadzić do całkowitego odmóżdżenia już
za kilkanaście lat!
Jedyny ratunek w ludziach, którzy sami chcą coś tworzyć ze świadomością,
że efekt jest tylko ich własnym dziełem.
Bądźmy krytycznymi konsumentami i użytkownikami
technologii, a jest jeszcze dla nas wszystkich nadzieja…
Ważną kwestią jest też kierunek „rozwoju” dzisiejszego świata. Ilość
impulsów dostarczanych naszym zmysłom od najmłodszych lat dramatycznie
wzrosła. Teraz muzyka musi wyrywać głośniki, żarcie nastrzykawkowane żeby
szyneczka ładnie glutem błyszczała w sklepie, jeśli w kinie połowa ludzi
nie dostanie epilepsji w trakcie seansu to film był słaby, reklamy (czy to w
tv czy na ulicy) coraz bardziej nachalne. Dziecko wychowywane w takim
środowisku nie zna pojęć takich jak scenariusz, fabuła, dialog, monolog,
operator, gra aktorska. Doskonale zna jednak inne, np. CGI, Motion Capture,
Blue/Green Screen, 3d… Dla ludzi stąpających od urodzenia po tak sztucznej
i hałaśliwej ziemi to, co działo się nawet kilka lat wstecz jest szare i
mało ekscytujące. Pozwalamy sobie a co gorsza dzieciom wiercić coraz
większą dziurę w mózgu, jesteśmy pod ciągłym ostrzałem z monitorów
komputerów, telewizorów, mobilnych smartfonów 123generacji i jeszcze się z
tego cieszymy i płacimy za to grubą kasę. Więcej, bardziej, mocniej,
szybciej. Bo na tym łatwo zarobić. Po co robić inaczej jak robiąc tak jak
inni łatwo zgarniemy kasę? Chciwość ponad wyobraźnię!
😉
Masz racje papabear .ludzie zaczęli nie przeżywać ale wykorzystywać liczę
się kasa nowe pierdoły a wszystkie ideologię szlak trafił . Dzieci pochniete
grami i uczeniem się egoizmu. Cała p*rdolona fala zachodniej cywilizacji .
uprzedzam, że historia jest zasłyszana od ojca, co mi ją niegdyś
opowiedział, więc a) mógł koloryzować b) mogłem coś źle spamiętać
Mam w domu cały czas stary akordeon… Kilka razy klejony już był, bo
pamięta właśnie czasy, o których pisze Tubas, miklo i inni.
Otóż mój ojciec wysłany został do WATu, gdzie – z racji na wojskowy
charakter uczelni – panował taki właśnie rygor. Tata nigdy nie lubił
przesadnie trzymać się dyscypliny, więc robił wszystko, coby go wyrzucili z
uczelni. Ale jako, że władza ludowa opłacała te studia, nie chciała, coby
cała forsa poszła na marne. I ojciec, zamiast z hukiem z tegoż WATu
wylecieć, został przeniesiony do rezerw…
Skąd też pewnego razu uciekł. Potem był przez dłuższy czas ścigany przez
wojsko, jako że swoją ucieczką z WATu/woja niejako zobowiązał się do
zapłaty za te studia. A że suma nie była niewielka…
Władza ludowa kazała mu iść na studia – póki się uczył, nie musiał
spłacać państwu swego długu spłacać. Problem leżał w tym, że był pod
kontrolą – kilka razy w semestrze ktoś przychodził i sprawdzał, czy
uczęszcza na zajęcia.
Po skończeniu nauki (magister inżynier budownictwa dróg, ulic i mostów), i
zrobieniu uprawnień na projektowanie budynków mieszkalnych jakiegoś tam
typu, zaczął płacić za WAT. Trochę pomagała mu jego mama, trochę
płacił sam… Jako, że nie miał stałej pracy, tylko robił projekty na
zamówienie, więc przychody miał nieregularne.
I jak zaczynało brakować forsy, rozpisywał muzyczne szlagiery na nuty, i
sprzedawał…
Muzyka w życiu pomaga!…
😀
A tak serio – sam miałem gruby notatnik zrobiony u introligatora z zeszycików
nutowych tzw. marszowych. Do niego wpisywałem wszystko co „pozyskałem” od
innych muzyków, plus to co sam spisałem z nagrań magnetofonowych i płyt.
Jak wycyganiłem od naszego Kapelmistrza w wojsku jego zeszycik z hitami lat
60-tych, w tym „Again”, „Apassionata” i tego typu rzeczy, to chroniłem go jak
prawdziwy skarb… Ktoś mi obydwa na raz zaje..ł na tej samej chałturze!
Myślałem, że się popłaczę…
: )
Jeśli moje przekleństwo się spełniło, to gdzieś po Polsce jeździ na
wózku sparaliżowany, oparszywiały, ślepy i bez jaj – były muzyk!
Panie przebacz, ale jakbym wtedy go dorwał, to musiałby zjeść własnego
kutasa…!
PS. Nie jestem Dobrym Człowiekiem – przy mnie Hammurabi to prawdziwy
humanista… Teraz mi trochę przeszło, ale i tak jakbym spotkał tego
złodzieja, to bym mu wózek przewrócił!…
Gdyby pominąć słowo „sparaliżowany” wszystko wskazuje że te zeszyciki
zajebał Hołdys. 😀
Steve.
Zaczynam Ciebie lubić.