Przed chwilą natrafiłem na wpis „Muzza” z odnośnikami do bluesowych coverów
Jego grupy OSŁY.
Pięknie grają, świetne brzmienie i klimat. Wokalista śpiewa tak jak lubię,
tzn. tak, że wierzę w to, co śpiewa…
Dawno tego nie grałem – bardzo dawno…
Jak do tego mogło dojść!!!?
Ostatnio bluesa grałem publicznie 38 lat temu, na studniówce mojej
późniejszej najlepszej z żon, w przypadkowym składzie, zmontowanym na
prośbę studniówkowiczów, w celu zagrania czegoś innego niż grał zespół
wynajętych „dansingowców”.
>>EDIT: Kurna, ale barokowe zdanko. Moja polonistka kazałaby mi za karę
dokonać jego szczegółowego rozbioru : ) <<
Na perkusji niejaki Czarek Bestydziński – znaliśmy się tylko przelotnie.
Słyszałem go wcześniej jak bezskutecznie chciał na próbie nauczyć swój
zespół grać „Spinning Wheel”.
Na gitarze – Jurek (albo Benek – nie jestem pewien) „Rudy” Wojciechowski –
posiadacz mnóstwa płyt bluesowych (lata 70-te, głęboka komuna i zero
zachodnich płyt w sklepach). Płyty kupował w Warszawie jego ojciec,
miłośnik bluesa i „prywaciarz”, czyli osobnik podejrzany… „Rudy” siedział
w domu i „dłubał” te bluesy na gitarze.
Na basie ja, czyli półklezmer i początkujący jazzman.
Nigdy przedtem ze sobą nie graliśmy, chociaż wcześniej poznaliśmy się
przy różnych okazjach,ale za to wszyscy słuchaliśmy „Blood, Sweat & Tears”,
„Ten Years After”, „The Band” i czarnych bluesmanów…
Co mogliśmy zagrać bez próby? Tylko jedno – bluesa!
Czarek wystukał na stole ósmawkowy, mocno synkopowany rytm, „Rudy” podał
tonację (jak dziś pamiętam: E-dur). Weszliśmy na estradkę i zagraliśmy…
Szaleństwo trwało z 15 minut, bo po chwili dołączył saksofonista od
„klezmerów”!
Kurna, takich dwóch, jak nas trzech, to nie było ani jednego… Grało nam
się znakomicie, a nasze dziewczyny i reszta gości entuzjastycznie reagowali
na kazdą solówkę.
Po kilku miesiącach Czarek i „Rudy” rozjechali się w różne strony Polski i
nigdy więcej o nich nie słyszałem…
Później bluesa grałem już tylko w jego jazzowych odmianach typu „Billie’s
Bounce”, ale to zupełnie inna bajka…
PS. Muszę namówić na bluesowe granie kolegę Zdzicha, sławetnego „Pepsi” z
moich wcześniejszych wpisów! Niełatwo będzie tylko znaleźć jakiegoś nie
całkiem zramolałego perkusistę, z sentymentem do bluesa… Trzeba to
przemyśleć, niech no sięgnę po wiśnióweczkę… Albo lepiej po piwo –
bardziej pasuje do bluesa…
Albo łyskaczyka… 😉
My to raczymy się najczęściej wiśnióweczką.
A przy okazji, wczoraj byłem na jam session i okazuje się, ze ludziska bluesa
grać nie potrafią, zapamiętać 12 taktów frazy, to sztuka nie do
przejścia…
Muszę w końcu przyklasnąć. Dręczą mnie wyrzuty sumienia drogi Tubasie. Za
każdym razem czytam Twoje wpisy z niebywałą uciechą ale rzadko kiedy się
wpisuję gdyż nie chcę się powtarzać pisząc kolejne peany pochwalne. Ale
wiedz, że takich jak ja jest wielu i broń boże nie przestawaj pisać:) Wiem,
że duża ilość komentarzy przyjemnie łechce ale Twój blog trzyma świetny
poziom i ciężko za każdym razem generować posty typu „doskonałe!”,
„znakomite!”, „jesteś perełką tego forum!” itd.;)
Aż se zagram jakiś blues, mimo że go nie znoszę(uraz od dżemu)!
Smutna prawda!
W czwartek siedzę sobie w pracy, a tu telefon. Znajomy kontrabasista
symfoniczny poprosił o zdalną konsultację w kwestii bluesa. Wyglądało to
tak:
„Mirek? Ty, w bluesie to jest jak? Tonika, tonika, tonika, tonika… a potem
jak!?”
Do dzisiaj nie mogę się otrząsnąć z tego…
On nie tylko nie wiedział, ale też tego nie
słyszał(sic!)…
Aż mnie wzięło i pusciłem sobie z rana koncercik, a to fragment z jedną z
moich ulubionych gitarzystek.
https://www.youtube.com/watch?v=6Mylo0piAgc
Tubas mam nadzieję, ze nie będziesz miał mi za złe śmiecenia w Twoim
blogu.
Jak mogłeś nazwać to „śmieceniem”!? Bonnie Raitt to prawdziwy klejnot! A
ten piękny południowy akcent… Sama rozkosz!
Muzz – wielkie dzięki za tego linka!
Akurat Dżem miał mało typowo bluesowych utworów.
Tubas, muszę Ci pogratulować i podziękować – na bluesowy wpis od Ciebie
czekałem od dawien dawna, a tu nagle moje marzenie się spełniło! 🙂