tubas – …ale o co chodzi?

Zastanawiając się nad różnicami między klasycznym wykształceniem muzycznym a doświadczeniem muzyków 'klezmerujących', poruszam temat ważności szczegółowego zapisu nutowego i adaptacji muzyki w różnych warunkach. Odkrywam, jak brak zrozumienia dla jazzowych i nieklasycznych form muzyki może wprowadzać chaos i niezrozumienie między muzykami o różnym wykształceniu.

Nie tak dawno miałem okazję porównać efekty klasycznego wykształcenia
muzycznego u ludzi, którzy w życiu grali tylko „to co w szkole i w nutach”
oraz u innych, którzy często „klezmerzą” i grywają okazjonalnie również
standardy jazzowe (zdarzało nam się robić wspólnie i jedno, i drugie).
Było to przy okazji przegrywania propozycji repertuaru big-bandowego w
orkiestrze dętej przy Filharmonii:

Koleżka saksofonista-wiolonczelista-gitarzysta przydźwigał swojego
spracowanego stratocastera do filharmonii, ja wyciągnąłem jazzbasa z
kanciapy i zaczęliśmy próbę. Po krótkiej chwili postanowiliśmy sprawdzić
dlaczego coś nas „gryzie” w ucho. Okazało się, że człowiek spisujący
„funkcje” do głosu gitarzysty, potraktował te wszystkie 7+, 11, o,
zw,(4),(5-) itd. jako zbędny balast i ograniczył się do zapisania np. „C”
czy „dm”. Nuty te dostaliśmy od innego bandu, w ramach wymiany.

Nie o to chodzi! Chodzi o to, że nasze dociekania co tam powinno być
naprawdę (przez porównywanie głosów saksofonów i trąbek) zostały ze
zdumieniem przyjęte przez część kolegów-symfoników. Według nich; „a co
to za różnica?”…

Pozwoliliśmy sobie zademonstrować im różnicę między akordem C-dur, C7, C9
i C11 „nausznie” i w kilku pozycjach.

Zdumienie ich było niebotyczne! A przecież każdy z nich miał harmonię w
szkole.

Scenkę opisałem, mimo że już nie raz na tym forum przetoczyła się
dyskusja na temat wartości szkolnego wykształcenia muzycznego dla muzyka
jazzowego, rockowego czy „chałturnika”. Osobiście uważam, że szkoła
muzyczna prawdziwemu zapaleńcowi nie zaszkodzi, a na pewno poszerzy horyzonty
i nauczy dyscypliny. Tym niemniej w takich wypadkach, jak opisany powyżej,
ręce opadają…

Utworu w końcu i tak nie zagraliśmy, bo aranż był napisany pod fortepian, a
nasz repertuar musi być maksymalnie „plenerowy”…

Przy tej okazji wspomnę dwa obrazki:

Nagrywaliśmy w teatrze akompaniament do piosenki napisanej do walca
„minutowego” Chopina (op.64, nr 1 Des-dur). Akompaniament to był po prostu
tenże walc zagrany bez żadnych ingerencji w oryginalny zapis nutowy, doszła
jedynie swingująca na 3/4 perkusja. Ja grałem lewą rękę „jak w nutach
napisano”, a pianista „leciał” oryginał. Wszystko było pięknie rozkołysane
i zagrane oraz nagrane a prima vista’. Do dzisiaj Jadzia Kuta – fenomenalna
aktorka i artystka totalna, wykonuje tego walca przy specjalnych okazjach, z
naszym – nagranym wówczas – akompaniamentem.

I drugi obrazek:

Umowa na bal karnawałowy podpisana, a nasz klawiszowiec złapał zapalenie
płuc. Polecono nam pianistę ze szkoły muzycznej. Trochę młodszy od nas i
ponoć „wspaniały pianista” przed dyplomem. Przyjdzie na próbę bo chce
zarobić parę groszy, tylko pyta czy mamy jakieś nuty… Pewnie, że
mamy!

Przyszedł, wręczamy mu stos „prymek” naszego klawiszowca. Koleś chwilę
ogląda i pyta:

-Z tego(!?) mam grać?

-No!

-Jak?

-No przecież napisane!

-Tu nic nie ma!

-Jak nie ma? Jest melodia i nadpisane akordy.

-Jakie akordy? Te literki z cyferkami na górze? Z tego nie da się grać!

To były lata 70-te XX stulecia i mimo, że jeleniogórska szkoła nie
przeszkadzała specjalnie uczniom w graniach pozaszkolnych, to aż tak
postępowa, żeby pianistów nauczać czytania symbolicznego zapisu akordów –
nie była.

Myślę, że teraz jest jednak inaczej i coś w tym względzie na lepsze się
zmieniło. Czyż nie?!

PS. Na „Jazz Juniors” w Krakowie, w ubiegłym stuleciu (prawdziwy Matuzalem ze
mnie, co?) byłem świadkiem następującego zdarzenia:

Występuje duży, chyba 9 lub 10 osobowy zespół z pięknie zaaranżowanym na
dęciaki utworem, o ile dobrze pamiętam Herbie Hancocka. Jest to już kolejna
ekipa, grająca z nut całkowicie zaaranżowany utwór, z krótkimi solówkami
wyglądającymi na też napisane. Po kilkunastu taktach z pierwszych rzędów
podrywa się jakiś nawalony gość, wdziera na estradę wrzeszcząc: co to,
k… jest? Jazz z kwitów?! Wypierd…ć do filharmonii!…i zaczyna
przewracać pulpity i kopniakami posyłać rzeczone „kwity” w powietrze.

Facet dostał burzliwe oklaski a zespół zmył się i nie wiem czy wystąpił
ponownie. Przyznam się ze wstydem, że też biłem brawo!

PPS. Właściwie nie wiem co chciałem tym wpisem powiedzieć? Niech każdy z
niego weźmie co mu pasuje!

Podziel się swoją opinią

9 komentarzy

  1. A co tyz se golne 😉

    Tak na marginesie co prawda to prawda… zastanawiające jest tylko to, ze tak
    naprawdę na harmonii wszyscy się tego uczą w szkole muzycznej i co, nie da
    się tego przełożyć? Ehh ograniczenia…

  2. Coś w tym musi być.

    W moim mieście mieszka dwóch zajebiaszczych gitarzystów:

    – Jarek po szkołach muzycznych

    – Wojtek bez żadnej szkoły muzycznej (56 lat, prawdziwy bluesman – w sensie
    kielicha też).

    I kiedyś słyszałem jak Jarek powiedział:”Ja bluesa zagram poprawnie, dobrze
    gra Wojtek”.

  3. Muzz, toż to jest jak plask w twarz… a ja się nie spodziewałem, że nie
    zauważę kiedy się zmieniają 😀

  4. @Dante Morius: Muzz, toż to jest jak plask w twarz… a ja się nie spodziewałem, że nie zauważę kiedy się zmieniają 😀

    A widział pan, jakie cuda? 😉

  5. Sam doświadczyłem tego od 4 klasy szkoły podstawowej ucząc się na
    klawiszach u nauczyciela. Z nut potrafiłem zagrac, jednak gdy mnie po 3 latach
    wzięli do pseudozespołu to na prymki patrzyłem i dośc średnio wiedziałem
    o co chodzi, bo przecież „to grałem tylko tam lewą ręką i dostosowywałem
    podkład, czego oni chcą, żebym ja to zgrał razem?” Wtedy nastąpiła szybka
    pobudka, że to są dźwięki a nie tylko te czarne kropeczki zwane nutami,
    najlepiej jeszcze z podpisanym palcowaniem.

    Od tego czasu nie przepadam za szkołami muzycznymi, szczególnie gdy widzę
    gdy ludzi się gapią ślepo w nuty a gdy się im powie zagraj coś w C-durze
    robią albo a) wielkie oczy, b) grają gamę c) i tutaj to ci bardziej
    zaawansowani grają pamięciowo jakiegoś Chopina, Bacha itp. Więc jak dla
    mnie szkoła muzyczna jak najbardziej uczy „zagrac”. Jednak „grac” nauczyc
    można się właśnie w tych zespołach będąc rzuconym właściwie na
    głęboką wodę.

    Co do mojej przygody z klawiszami, po 2 latach w tamtym zespole jako zastępca
    klawiszowca (co znaczyło, że robiłem wszystko po trochu włącznie z graniem
    na djembe, podgrywaniem na wysokich tonach w klawiszach, przeszkadzajkami itd.
    no i czasami nawet coś zagrałem) bynajmniej poznałem co to bas i
    poświęciłem się temu wspaniałemu instrumentowi. Chociaż chyba w zamiarze
    miałem pisac o czymś innym…

  6. Miałem tak wczoraj.

    Mój nauczyciel ze starej szkoły zadzwonił i się spytał czy chciałbym
    pograć bo te „dzieciaki go rozbrajają”. Jako człowiek który lubi grać
    zgadałem się na daną godzinę, wydrukowałem sobie motyw(jakieś 2 utwory
    Misfits, i love rock n roll nie wiem kogo i jakieś 2 gotyki).

    Miałem napisane przy okazji akordy na gitarę co to by w razie czego zagrać
    na gitarze.

    Oczywiście dzieciaki zaczynają grać coś zupełnie innego, to im daje
    akordy.

    Reakcja?

    Co to ***** jest?!

    Już mniejsza o to że otwory są mega-łatwe.

    Tak, to są aktywni gitarzyści.

    Nauczyciel jest po AMuzycznej i naprawdę umie grać, ino nie miał
    cierpliwości, moja się skończyła przy wejściu wokalu.

Możliwość komentowania została wyłączona.