Nie, nie trzepię dyńką dla szatana
– Zawsze chciałem grać tak jak wyglądam.
– Czyli jak, brudno?
To jest zestaw luźno powiązanych myśli na temat estetyki/imidżu
scenicznego. Jestem wyznawcą teorii, że jak się dobrze gra to można się
ubrać w co bądź i będzie git, tyle, że to dotyczy naprawdę niedużej
części ludzi z szeroko rozumianego szołbiznesu. Oczywiście niektórzy
działają odwrotnie – grunt to lans, a technikalia przyjdą potem (albo i nie
przyjdą, bo nie będą potrzebne). Ale czasami się zastanawiam jak by tu
uświetnić występ naszej przebojowej kapeli.
Jak to wygląda, jak to się rusza, jak to gra?
Jak grasz blusa/rhytm & bluesa to wiadomo – czarne okulary, kapelusz, wszelkie
wariacje na temat Blues Brothers, John Lee Hookera itd.
Jak funk i pochodne – to jedziesz Parliament, James Brown, Bootsy itd.
Rock – zależy jaki, bo gatunków w ducke jest i trochę, ale też tekstylny i
ruchowy wybór jest rozległy.
Piosenki autorskie/aktorskie/poetyckie – wyprasowana i wykrochmalona ale
rozpięta koszula 🙂
Najłatwiej mają wyznawcy szatana – w sumie estetyka sporo się różni
pomiędzy poszczególnymi zespołami, ale zasadniczo spora część elementów
składowych jest wspólna (czeeeeeeeeerń, trzepanie dyńką).
A może chromolić to wszystko, i po prostu grać z zajebistym oświetleniowcem
i zajebistym nagłośnieniowcem – a w moim przekonaniu dobre światło i dobre
nagłośnienie to CO NAJMNIEJ 50% udanego zarówno dla zespołu jak i dla
publiki koncertu live.
Z drugiej strony nie można stać jak kołek na tej scenie i plumkać w
spięciu na tych swoich 4, 5 czy 6 strunach. Nawet najlepszy par cie
wystarczająco dobrze nie oświetli, choćbyś nie wiem z jak zajebistym
wzorkiem czy zdjęciem miał t-shirt.
I tak w koło macieju.
Narazie tyle
13 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.
Aha.
I wszystko jasne.
nie chciałeś tego czasem wrzucić do zdjęć? bo napisałeś bloga 😉
flaj: Potwornie ciężko jest odgadnąć jakaż to intencja Ci przyśpiewywała
gdy zamieszczałeś to zdjęcie. Może uchylisz rąbka tajemnicy ??
Cholera, w sumie racja. Chciałem napisać historyjkę krótką i nawet, jak
widzicie, zacząłem dialog, ale roboty dzisiaj mam dużo. Wybaczycie? 🙂
Osobiście zauważyłem pewną zależnosc – gdy band stoi jak te kołki (chocby
wymiatali), to publika w sporej mierze się nudzi, w koncu nie przyszli TYLKO
sluchac. =D Tak więc warto czasem potrzepac tą dyńką czy nawet połazic po
scenie (fakt, czasem nie ma takiej możliwości).
zależność jest taka, że jeśli muzyka którą grasz nie rusza Ciebie, to
tym bardziej nie ruszy publiki
Każdy ma swoją wczutę. Znaczy, ci co wczutę mają w ogóle. Ja ponoc
najbardziej się ruszam jak gram z jagódkami i wkręcę sobie pseudojazzowe
przebiegi 😛
ale jakikolwiek ruch jest niemożliwy (a raczej – wygląda debilnie) jak
publika jest nieruchoma – na przykład siedzi). Dopóki nie gra się jakichś
smętów akustycznych to granie w miejscówkach typu – scena a przed sceną
masa stolików – jest bez sensu.
strasznie dziwnie napisane. Z całym szacuniek ale zdrowo pitolisz kolego
Thats some mighty bullshit there.
Tak jak ja gram na koncertach (dla szatana) to 60% to jest napierdzielanie na
scenie i robienie tzw. „szou” a 40% to granie (w sensie tego jak publiczność
odbiera koncert). Jeśli mnie za „nieprofesjonalne podejście” zjedzą ludzie
grający dżez, blus, czy co gorsza, jakieś alternatywne indie to stwierdzę,
że przy w/w gatunkach ludzie przychodzą posłuchać muzyki a nie się
rozerwać na koncercie. Gram swoją muzykę po to, żebym miał radochę z
grania tego na scenie i (równie ważny czynnik) żeby publiczność się
bawiła przy tym co tam rzępolimy.
Jeśli publika jest nieruchoma to nie widzę powodów dlaczego ja nie miałbym
mieć przyjemności z grania i nie mógłbym się ruszać na scenie. Skipi
dobrze napisał. Publiczność w ZNACZNEJ mierze patrzy się na to jak się
zachowuje zespół. Jak publika siedzi na d*pach i zespół stoi jak kołki to
na 2483498720539265% wyjdzie z tego lipa i nikt nie będzie dobrze wspominał
koncertu. Natomiast jeśli publiczność siedzi na d*pach a zespół ogarnia i
coś tam próbuje zaczarować na scenie to już mamy jakąś szansę, że
widownia podłapie wczutę.
To oczywista oczywistość. My tego problemu akurat nie mamy, jak jest full
house to zazwyczaj publika chodzi góra dół 🙂
No ba. Życiowe problemy. Tak mi się na język napatoczyło, bo też się
zastanawiałem jak to ująć.
Niestety, Klonky – za każdym razem jak czarowaliśmy a widownia siedziała, to
nikt wczuty nie załapał. Na następnym koncercie 80% ludzi było na
poprzednim i już był dziki szał publiczności. Nie lubię grać dla
siedzących ludzi i tyle.