Blog

Narzekania ciąg dalszy nastąpił

Witam ponownie 😉

Zapowiedziałem, że dokończę móją wczorajszą myśl więc piszę. Na
początku chcę podziękowac za wasze słowa pod poprzednim wpisem, myślę że
na pewno chętniej zabiorę się teraz do pracy nad moimi umiejętnościami (i
umiejętnościami innych ;>)

Otóż w środowisko, które opisałem poprzednio trafiłem się ja.
Naczytałem się basoofki, opowieści użytkowników – (głównie Tubasa, dla
którego w tym miejscu wielkie DZIĘKUJĘ) poznałem „prawdziwą” muzykę,
nasłuchałem się jazzu, funku, bluesa, stonera i całej reszty. Moje
przejście od symfonicznego power metalu też nadaje się na osobny wpis ale o
tym kiedy indziej 🙂 Obecnie scena kulturowa zajęta jest przez ska/reggae i
rocka. To tyle słowem wstępu.

Pewnego pięknego zimowego dnia postanowiłem wyskoczyc wśród znajomych z
zawołaniem – pograjmy jazz! A przynajmniej to co nam z tego jazzu wyjdzie, bo
z naszymi umiejętnościami możemy najwyżej pokaleczyc, a takie coś
okołojazzowego może być nawet ciekawe. Pouczyc się w końcu zawsze można.
Nikt w Grodzisku się za to nigdy nie zabierał więc się publiki nie mamy co
spodziewac szczególnie wśród młodzieży. Znajomi słuchają nawet w miarę
muzyki to do nich odezwę się na początku.

Uderzam do koleżanki wokalistki – śpiewa klasycznie a przynajmniej próbuje z
powodu braku nauczyciela co jej mimo wszystko całkiem całkiem wychodzi.
Pierwsza reakcja: „Znowu wyjdzie jak z innymi zespołami, będziemy grali
jakieś nawalanie oparte o jedną osobę, której się za bardzo nudzi i chce
sobie pograc przed ludźmi, bo myśli że wtedy będzie fajna.” Ale jakoś
przetłumaczyłem, że bierzemy się za okołojazz, nic pod publikę,
prawdopodobnie pograc na próbach parę standardów i tyle. Ponadto nie
słyszałem nigdy takiej muzyki z wokalem klasycznym czyli coś
poeksperymentowac. No dobra poszło, to teraz komplet do sekcji. Z bębniarzem
grywałem już sporo i regularnie (podobnie zresztą jak z wokalistką). Cóż,
nigdy nie swingował ani nic takiego nie grał ale przekonałem go, że też
można coś pokombinowac, zobaczyc jak wyjdzie no to dobra może być. Pojawia
się pytanie: co dalej?

Jest sekcja, jest wokal. Coś melodycznego by się przydało. W sumie to
cokolwiek, to pierwszy taki skład eksperymentalny to nie ma co wybrzydzac. Ale
w tym miejscu do akcji wkracza Grodziska Orkiestra Dęta do spółki ze
wszelkimi nauczycielami i szkołami muzycznymi. Młodzież po nich jest w
stanie niezdatnym do użytku okołomuzycznego przy próbach wymagających owego
muzycznego myślenia. Kropek im rozpisywał nie będę, za gitarzystami
rozglądac się nie będę aczkolwiek efekt byłby podobny. Niezupełnie
wyobrażam sobie klawiszowca nieumiejącego improwizowac w C-durze ale shit
happens, że się tak wyrażę. Smyczków nie ma żadnych i się nawet nie mam
co rozglądac. A zatem muzyków mam pełno, od wyboru do koloru tylko znaleźc
wśród nich takiego, dla którego polecenie graj w C-dur znaczy więcej niż
„to bez tego krzyżyka ale co z nutami?” byłoby dośc trudne.

Na tym skończył się mój zapał. Można powiedziec, że szkoły w
połączeniu z powerchordami „punkowców” zabiły wszelaki ślad po
inteligencji muzycznej wśród młodych ludzi. A ja znów zostałem na lodzie,
grając sobie w kościele i mając do wyboru grac tak (mój pierwszy i jedyny
jak do tej pory i na najbliższy czas koncert z zespołem innym niż kościelny
– wolałem więcej nie ryzykowac), wchodzicie na własną
odpowiedzialnośc:

https://www.youtube.com/watch?v=ce6KVc3NWkY

Albo nie grac wcale. Trzymam się tej drugiej opcji, jednak szykuje się coś w
miarę sensownego to może się zawezmę i pogram. Pomarudziłem i mi co nieco
ulżyło, podsumowując – irytuje mnie poziom dzisiejszych muzyków i ich
pojęcie o tym co robią, bo może i nuty nie każdy musi znac, ale grac po to
żeby grac co nieco mija się z celem. Mógłbym w tym miejscu dac wykład o
tym, że muzyka powinna coś sobą przekazywac ale to chyba wszyscy już tym
bardziej wiedzą. A ja otoczony muzykami czuję się absolutnie samotny przy
próbach grania czegoś ambitniejszego niż wymieniony przed chwilą Save Your
Heaven.

Chyba napisałem za dużo jak na jeden wpis i nie jestem pewien czy tego w
ogóle da się czytac ale może chociaż ktoś zrozumie a to i tak będzie
spory sukces. Jeśli uda mi się zorganizowac jakiś konkretny swingujący
skład pewnie o tym poinformuję, a póki co skupię się może na rozwijaniu
umiejętności, słuchaniu, a zespół zostaje tylko uwielbieniowy i
przykościelny, bo tam znajduję sporo sensu swojej gry 🙂

PS. Cały wpis pisany jest w moim własnym prywatnym odczuciu oraz Moim
Skromnym Zdaniem.

10 komentarzy

  1. Bjarni

    Dobrze, że nie masz zamiaru grać z tym zespołem. Ten wokalista mnie
    przeraża 😀

  2. witt

    znaleźć kilka osób o wspólnej wizji i zapale to trudne zadanie, każdy się
    z nim spotyka, no chyba, że rodzi się wootenem, millerem czy avishai kohenem,
    a i tak musi sobie dobrać odpowiedni skład

    ja obecnie gram z pałkerem, który od powiedzmy roku gra na podwójnej stopie,
    ale ma zapał chłopak i widać, że się rozwija, gitarzysta siedzi w anglii,
    był ostatnio dwa tygodnie to się nagraliśmy, ale tak to ćwiczymy we 2, no i
    bardzo dobrze bo samo granie w domu to zupełnie co innego niż próba, w domu
    idzie łatwo a później na próbie się kaszani, ważna jest gra w zespole

  3. .Piotrek

    @Bjarni: Dobrze, że nie masz zamiaru grać z tym zespołem. Ten wokalista mnie przeraża 😀

    Za taki sztuczny akcent powinni wieszać 😀

    Ty masz problem ze znalezieniem perkusisty do mało popularnej muzyki, ja mam
    problem ze znalezieniem jakiejś małpy do grania szantów =x

  4. Muzz

    Ło jaki bend… Proponuję urządzać lokalne konkursy z cyklu „Jaka to
    tonacja” ale koniecznie z tym wokalistą.

    Nie martw się, nawet się nie zorientujesz jak granie samo przyjdzie, tylko
    ćwicz i się nie frustruj

  5. Dante Morius

    Dzisiaj na próbie do jednej z kapel(powiedzmy rock-metal) przyszedł kandydat
    na wokal. Na oko 15 lat, włosy za ramiona trampki, chociaż zimno jak diabli i
    z dziewuchą. Pojęczał dwa kawałki i zapytał czy znamy coś Alice In
    Chains.

    Ogólnie poza opiniią reszty kapeli – wspomniały mi się czasy początków
    grania. Byle jak, z byle kim byle się grało. To ma swój urok póki jest
    dość kolegów na publice i wiary we własne siły (których zasadniczo nie
    ma0.

    Z tego się wyrasta i nagle kończy się gromada muzyków którą się znało i
    z którą się grało/piło/zakładało 10 kapel.

    Mnie z tej kropki wyciągnął Kraków – poszperałem, popisałem, dorwałem
    już trzecią (tutaj) kapelę i mimo, że (przynajmniej w jednej kapeli) jestem
    praktycznie najsłabszym ogniwem, to bez wątpienia czuję różnicę
    podejścia i poziomu.

    Twoim problemem jest, że za szybko dorosłeś muzycznie 😀 Graj co lubisz,
    ludzie z czasem się znajdą, naprawdę.

    I pamiętaj – często (jeśli nie zawsze) jest jakiś inny underground –
    myślisz, że znasz wszystkich muzyków z okolicy a gdzieś bokiem mija Cię
    cały świat innego grania, z ludźmi, którzy może myślą jak Ty. Szukaj,
    rozmawiaj 😉

  6. PSIexample

    Dobra, nie czepiajcie się wokalisty bo to w sumie nie jego wina. Slawetny
    gitarzysta, o ktorym już parę razy wspominalem wpadl na to żeby grac koncert,
    kiedy sklad był jeszcze bez wokalu mowiac, ze spokojnie coś się najwyzej
    znajdzie. i znalazl chlopaka, , który umial we wlasnej opinii gitarzysty spiewac.
    Ponadto sportowiec i pierwsza probe z zespolem miał na 3 dni przed koncertem, a
    tekstow uczyl się w ciagu tygodnia. potem już zrezygnowal z powodu braku czasu,
    no i to chyba dla muzyki dobrze bynajmniej ostro potem gitarzyscie z bebniarzem
    wypominalismy ze szukamy WOKALISTY czyli kogos obytego z mikrofonem a nie kogos
    kto umie sobie mruczec w pokoju ulubione kawalki. Potem wyszlo jak wyszlo
    jednak prawdopodobnie mamy teraz nowy wokal wiec bedziemy probowac coś nowego w
    jeszczelzejszych klimatach poprockowych co mi się srednio podoba ale gra się co
    jest do grania.

    EDIT: Ujme to inaczej, szanowny kolega gitarzysta zrobil z nim kilka prób, na
    tydzien przed koncertem wreczyl teksty a nas zapewnil ze znalazl swietnego
    wokaliste. Jak przyprowadzil go na 3 dni przed koncertem i 2 próby to było za
    pozno żeby cokolwiek zmieniac.

  7. tubas

    @Dante Morius: […]myślisz, że znasz wszystkich muzyków z okolicy a gdzieś bokiem mija Cię cały świat innego grania, z ludźmi, którzy może myślą jak Ty. Szukaj, rozmawiaj 😉

    @Muzz: […]Nie martw się, nawet się nie zorientujesz jak granie samo przyjdzie, tylko ćwicz i się nie frustruj

    Do powyższego mogę dodać tylko, że po 40 latach grania miewam podobne
    problemy ze zorganizowaniem składu, co nawet w ostatnim blogowym wpisie można
    zauważyć…

    Pozdrawiam i trzymam za Ciebie kciuki!

    ; )

  8. zakwas

    Co do linka z tematu – ostatnio miałem „przyjemność” nagłośnić:

    https://www.youtube.com/watch?v=1uGUrlvtV0s

    Nie powiem – ubawiłem się setnie na ich koncercie! 😀

    P.S.: Próby synchronizacji świateł z rytmem okazały się bezsensowną
    pracą. 😉

  9. PSIexample

    To co mowicie to tez racja, jednak w moim owijaniu glowny powod narzekania
    trochę zaniknal. Prawda jest taka ze bez problemu dotarlbym do 5 saksofonistow,
    paru trebaczy, flecistow, klarnecistow itd. Podobna sytuacja jest z klawiszami.
    znaleźć to nie problem, a z gitara kontakt miala co 2 osoba. Wiekszosc z nich
    chodzila do Szkol Muzycznych Wszelakich i grala. Byla przygotowywana do
    wystepow, Zeby wyjsc na scene i zagrac melodie z paroma rownie mlodymi osobami
    pod szyldem danej Szkoly. Opiekun zbieral gratulacje, dzieci zagraly
    „wspaniale” dla wlasnych rodzicow, po czym wracaly do uczenia się jak czarne
    kropki przelozyc na klawisze lub otwory. Gitarzysci to tez uczniowie innych
    gitarzystow, którzy pokazali im 3 chwyty i na tym konczyla się nauka. Byl z
    nimi tez taki problem ze owe Szkoly Muzyczne nawet nie uznawaly za potrzebne
    uczyc ich nut wiec ostatnio kolezance gitarzystce po 3 latach pewnej Szkoly
    Muzycznej rozpisywalem w tabulaturze „Cicha Noc”. I to właśnie tego chce
    uniknac zakladajac zespół z muzyka ambitniejsza – rozpisywania standardow
    jazzowych na tabulatury, bo podejrzewam, ze inaczej nie ruszylibysmy z miejsca.

  10. tubas

    „PSIexample” opisuje absolwentów tzw. „szkół muzycznych” tworzonych pod
    auspicjami producentów „kibordów”, gdzie naucza się jak odtwarzać pliki
    midi na ich produktach. Przy okazji naiwni amatorzy gitary uczeni są kilku
    kolęd z tabulatur i trzech akordów do jakiejś łatwej piosenki, żeby mógł
    powstać „zespół” i dać „koncert” dla zachwyconych rodziców płacących za
    ten szwindel, oraz oczywiście kupujących dla małego artysty „kiborda” z
    oferty patrona „szkoły”…

    Sytuację z dęciakami znam z autopsji:

    W prawdziwej szkole muzycznej nauczają techniki gry, teorii, kształcą
    słuch, ale nie da się nauczyć nikogo miłości do muzyki, jeżeli nie drgnie
    w nim czuła struna… Do tego potrzebny jest przyjazny nauczyciel, sam
    kochający muzykę oraz rozumiejący dzieci i młodzież.

    Druga opcja to uczeń dotknięty „palcem Bożym”, który uczy się, bo wie
    czego chce i takiemu nawet system nauczania nie przeszkodzi…

    W szkole i w orkiestrze miałem okazję widzieć więcej grających z przymusu,
    dla szpanu, dla rodziców, bo tak wypada, czy z wyrachowania niż dla
    przyjemności muzykowania.

    Więcej talentów muzycznych jest na byle jakim amatorskim przeglądzie
    zespołów rockowych, niż w przeciętnej państwowej szkole muzycznej. O
    słuchających i próbujących grać coś bardziej skomplikowanego nie
    wspomnę, ponieważ ich motywacja do nauki jest tak silna, że przeciętnego
    szkolnego nauczyciela muzyki wprawiłaby w szok i osłupienie!

    Znam magistrów sztuki nauczających gry, którzy sami nie potrafią bez nut
    zagrać niczego, czego nie nauczą się wcześniej na pamięć. Byli tacy 45
    lat temu i są tacy nadal!

    „PSIexamle” pisze:

    „Prawda jest taka ze bez problemu dotarłbym do 5 saksofonistów, paru
    trębaczy, flecistów, klarnecistów itd. Podobna sytuacja jest z klawiszami.
    Znaleźć to nie problem[…]”

    Rzeczywiście, ale oni grają bo albo musieli, albo dlatego, że np. fajnie
    jest jeździć z orkiestrą dętą i „być artystą” w miejscowości, gdzie nic
    poza tym się nie dzieje. Nie są muzykami, nawet w sensie „rzemieślniczym”.
    Jako murarze stawialiby krzywe ściany, a jako kucharze wylecieliby z pracy po
    jednym dniu. I piszę tu nie o absolwentach „Szkoły Muzycznej Yama..” a
    dyplomantach Państwowych Szkół Muzycznych.

    Tu kłania się idea weryfikacji, bez której w Londynie nie pograsz nawet w
    metrze… Nie chcę wracać do tego tematu, ale to był sprawdzian
    rzeczywistych umiejętności zawodowych. Prawdziwy talent i tak się przebił,
    nawet nie znając nut!

    Zresztą umówmy się – co za problem dla prawdziwego talentu nauczyć się
    czytać nuty?! To nie może przecież być nic trudnego, jeżeli z nut grają
    ludzie wspomniani przez „PSIexample” – nieprawdaż?!

    Zresztą Sabała nigdy nie nauczył się pisać i czytać, a o jego bajkach
    uczą w szkole, na lekcjach polskiego…

    Kończę, bo znów na cudzym blogu się rozpisałem…!

Inni czytali również