Witajcie.
Zazwyczaj swój blog traktowałem raczej jako tech-blog, jednak czasem i we
mnie odzywa się nieścisła część natury. Ostatnio dała o sobie znać
podczas mijającego weekendu, który zamiast jak normalny człowiek, spędzić
na łonie odradzającej się przyrody lub w zacisznym, wypełnionym nielegalnym
dymem papierosowym pubie, poświęciłem na dłubanie w kodzie programu.
Programowanie sprawia mi ogromnie dużą frajdę, o ile jest to coś co chcę
programować, coś co mogę traktować jako zabawę. Niestety żeby zarobić
trochę grosza czasami muszę walczyć z programami, których pisanie jest dla
mnię męką i swoistą orką. Po takim wymęczonym dniu, podczas piwowego
wieczorka zazwyczaj napadają mnie całkiem interesujące refleksje. Jedną
taką chciałem się dzisiaj z Wami podzielić , być może nawet odrobinę
podyskutować.
Po raz pierwszy chwyciłem za bas wjakieś półtora roku temu, w wyniku
popijawy z kolegą perkusistą (nieaktywnym zresztą od dobrych kilku lat),
podczas której nabyliśmy pod wpływem impulsu, bez większego i dłuższego
zastanowienia (dla potomnych: odradzam zestawienie: alkochol i allegro) po
instrumencie. Założenie było takie: dla odstresunku będziemy sobie
młócić punka, byle głośno i szybko. Kolega kilka lat grał na perce ska,
ja miałem w czasach licealnych krótki romans z gitarą elektryczną, ostatnie
dwa lata uprawiałem proste akordowe granie na klasyku w celu uśpienia syna,
powerchordowe riffy nie były mi obce (chociaż nie wiedziałem, że tak się
zwą) więc teoretycznie plan był wykonalny. Znajomy gitarzysta miał do nas
dołączyć jak się trochę wprawimy.
Jakiś miesiąc później zaczęliśmy chałasować w garażu przeróbki Dead
Kennedys, Ramones, Clash, Pistolsi, UK Subs itp. Moja metoda opanowywania
kawałka polegała na tab+plik midi z wyrzuconym basem. I tutaj przyszło
pierwsze rozczarowanie. Granie punka mnie nudzi!!! Nawet nie chodzi o to, że
jest to łatwe – po prostu nie chciało mi się za bardzo opanowywać tych
linii basowych. Wyjątkiem od tego były niektóre kawałki Clashów, a
szczególnie Brand New Cadillac, który jest praktycznie normalnym 12taktowym
bluesem w tonacji E (wtedy jeszcze tego nie wiedziałem).
Nadejszła zima i musieliśmy sobie dać spokój ze wspólnym graniem (czyt.
spotkaniem towarzyskim z towarzyszeniem sprzętu muzycznego i pewnej ilości
pienistego napoju). W tym czasie zacząłem odrobinę wgłębiać się w
teorię muzyki, ponieważ doszedłem do wniosku, że za diabła nie rozumiem co
gram, a granie z tabów jest zbyt trudne. Dokładnie do takiego dziwnego
wniosku doszedłem i mogę to później rozwinąć a nawet obronić tę
opinie.
Tytułowa ewolucja moich gustów muzycznych nastąpiła właśnie na tym etapie
i trwa do dzisiaj. Po wstępnym zapoznaniu się z budową akordów,
interwałami i liźnięciem kilku skal (na tym etapie napisałem pierwszą
wersję programu dostępnego na tym forum) doszedłem do wniosku, że
najlepszym gatunkiem do praktycznego połączenia teorii z praktyką będzie
blues. Ameryki nie odkryłem, bo nawet niedawno pisał o tym w swoim blogu
Tubas. Tak więc podbudowany odrobiną teorii naściągałem sobie trochę
materiałów dźwiękowych w postaci plików midi i gotowych podkładów dla
basistów i zacząłem sobie basować korzystając tylko ze słuchu i tej
odrobiny teorii, którą zdążyłem liznąć.
Na co dzień słucham sporo muzyki, ale teraz zacząłem słuchać jej jakoś
inaczej. Ciężko mi to wytłumaczyć ale coś dziwnego porobiło mi się z
gustem.
Zanim chwyciłem za basówkę, przeżyłem zauroczenie wieloma stylami
muzycznymi, od punka poprzez blues i metal do rocka progresywnego. Bądź co
bądź łażę po tym świecie już prawie 40 lat i nigdy nie ograniczałem
się muzycznie żadnymi regułami, może poza jedną, że nie cierpię jazzu.
To była głupia reguła, bo obecnie móją ulubioną muzyką do wyciszenia jest
składanka Milesa Daviesa.
Obecnie przeżywam tajemniczą bluesową chorobę, o której śpiewał kiedyś
Sławek Wierzcholski. Nie to, żebym przedtem nie słuchał bluesa, bo mam w
swojej płytowej kolekcji kilka płyt Breakoutów czy Dżemu, ale traktowałem
je raczej jako odskocznię od innej muzyki. Obecnie wiem, że jak kiedyś się
w końcu nauczę grać na basie to chciałbym właśnie grać bluesa. Prostego
rzecz jasna – bo takie cudeńka jak nagranie poniżej jest dla mnie
nieosiągalne. Dziś nie mogę uwierzyć, że nie znałem w ogóle twórczości
Krzaka, Kasy Chorych, Ścierańskiego. A dopiero co zacząłem ją
poznawać.
https://www.youtube.com/watch?v=CQNZeIVMqyU Krzak iŚcierański
Ciekaw jestem jak to z Wami jest. Czy jesteście wierni temu czego
słuchaliście przed chwyceniem za bas, czy jakoś daliście się dzięki
muzykowaniu „wykrzywić” muzycznie?
Mój gust muzyczny ewoluował, a raczej rozbudowywał się, niezależnie od
grania.
—
ED: dla dobra dyskusji wymienię trasę: klasyka 60-70-80-90 (do liceum) ->
wszystkiego po trochu -> punk rock (z naciskiem na Ramones i Rancid) ->
grunge (z naciskiem na Pearl Jam i Nirvanę) -> heavy metal (z naciskiem na
Iron Maiden) -> eksperymentalna (od Gorillaz po CocoRosie) -> znów
wszystkiego po trochu + biały (UK i Australia) i czarny (gangsta i east coast)
hip-hop .
Czasem wydawało mi się, że zamykanie się na gatunki jest bez sensu, ale
ogólnie raczej wciąż lubiłem rozmaitą muzykę. Teraz uważam, że w sumie
każdy gatunek jest fajny, o ile słuchanie go nie powoduje reakcji obronnych
ze strony organizmu. I uwielbiam mieszanki międzygatunkowe. W ogóle,
słuchanie muzyki to nie wystawa kynologiczna, żeby się przejmować jakimiś
odmianami i mieszankami 😀
—
A grać lubię najbardziej właśnie proste rzeczy; nie wiem, czemu, ale
najwięcej frajdy mam z najmniej skomplikowanego grania.
Mnie gust ewoluował równolegle, ale niezależnie od grania – gram niemal to
samo od początku, z tym, że więcej myków w to wplatam.
A trasa: grunge -> nu metal -> hard rock -> heavy/thrash metal ->
prog rock -> bum (gdzie bum to zakochanie się w jazzie, nabranie tolerancji
do elektroniki i ogólne wyzwolenie się z etykiety jaka jest gatunek muzyczny)
to druga połowa mojego gimnazjum, całe liceum i połowa studiów. A na basie
dalej hard/heavy, chociaż więcej groovie niż dawniej a w domowym zaciszu
startuję do nutek, walkingu i jakiś dziwactw. Sporą tolerancję na inne
granie wyrobiło mi między innymi to forum, za co serdecznie dziękuję.
A ze mną to było tak: Iron Maiden -> Metallica -> RATM -> Dream
Theater (dosyć długo) -> A teraz staram się grać pink floydowsko
momentami dawać King Crimsonowy „popis”.Kiedyś cieszyło mnie granie 40
dźwięków na sekundę dziś wolę zwolnić ale brzmieć :). Bluesowe granie
do dziś mnie męczy i mylę się po 2 min zapadając w sen umysłu:). Nigdy
też nie bawiło mnie uczenie się skal i innych dupereli traktujących bas
jako instrument wypełniający. Nie ma jak to odkrywać bas samemu i starając
się czerpać z inspiracji grać jak nikt kogo znasz.
W sumie Wam trudno zauważyć, czy granie zmieniło cokolwiek w pojmowaniu
muzyki czy nie, ponieważ graliście równolegle z rozwojem muzycznym. Ja
jednak 37 lat nie grałem na niczym (pomijam epizod gitarowy) i zauważyłem
wyraźny zwrot w momencie, gdy zacząłem się wciągać w basowanie.
Immo – jeszcze kilka lat temu myślałem, że jakbym miał kiedykolwiek grać
jakąś muzykę, to byłby to brudny, prosty ale energetyczny r&r spod
znaku Ramones lub nie mniej energetyczny rock ACDC.
A ja zrobiłem kółko i na koniec stwierdziłem, że jednak nie ma wiekszej
radochy jak stare dobre Led Zeppelin, Cream, Ten Years After i wczesne SBB.
Nie pamietam kto to powiedział (pewnie jakiś murzyn):
– Blues to korzenie. Reszta muzyki to owoce –
Mój gust jako słuchacza specjalnym zmianom nie ulegał. Może tylko o tyle, o
ile pojawiały się nowe trendy (pamiętam coś nazywane „loft jazzem”), ale i
tak podoba mi się – jak inżynierowi Mamoniowi z „Rejsu” – głównie to, co
już znam. W moim wypadku wszelkie odmiany jazzu – poza free, który przyswajam
tylko w niektórych wykonaniach.
Jako wykonawca wciąż najbardziej lubię cool jazz i be-bop, a jak chcę
pograć coś bardziej urozmaiconego rytmicznie to uważam, że nie ma jak funky
i w ogóle różne „ósmawki”.
Grałem właściwie wszystko (poza ciężkim metalem) i mam to „przetestowane”.
Są style, które omijam szerokim łukiem (np. regge czy dub) i są takie, do
których muszę mieć odpowiedni „klimat” oraz towarzystwo (np. blues).
Blues w ogóle to bardzo szeroki temat. Jest tyle jego odmian i stylów
wykonawczych, że nie da się powiedzić po prostu „lubię bluesa”…
Lubię grać rythm&bluesa.
Mnie na przykład, od czasu złapania za instrument, wzrosła tolerancja do
innych gatunków muzycznych. Oczywiście są gatunki, które mnie męczą
strasznie podczas słuchania czy grania, ale nie jest to już tak silna i
odpychająca reakcja jak wcześniej. W końcu aby się rozwijać muzycznie
trzeba słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać.
Ja pokochałem muzykę w wieku mniej więcej 5-6 lat gdy po raz pierwszy
usłyszałem „Owner of a lonely Heart” Yes i „Down Under” Men at Work.
Później podrosłem i pojawił się heavy metal i death metal. Zauważyłem
że mało mnie interesuje warstwa wokalna utworów, natomiast automatycznie
wtapiałem uszy w ładnie pompującą sekcję. Zacząłem grać na basie.
Pojawił się hardcore a zaraz po nim RATM, który skierował mnie w stronę
hip hopu. W hip hopie najbardziej podobali mi się wykonawcy ładnie
składający sample korzystając z różnych funkowo-jazzowych klasyków.
Później pojawiły się syntetyki (samplowany jazz, chillout, lounge, drum and
bass), które miały w sobie kąski jazzowe. …i tak zostało do dzisiaj.
Muzyki której nigdy nie rozumiałem i nie trawiłem to blues, country, disco
polo i inne dyskotekowe błoto. Nie interesuje mnie granie rocka, metalu i
innych tego typu rzeczy, bo wszystko już było. O ile granie na basie nie jest
móją najmocniejszą stroną (gram jak ostatnia parówa) to istota instrumentu
o nazwie gitara basowa jest dla mnie wręcz porażająca w swoim pięknie.
Osobiście uważam że nie ma bardziej uniwersalnego instrumentu strunowego jak
bas.
Wracając do słuchania muzyki …uważam się za osobę patologicznie
uzależnioną od muzyki. Jeżeli nie śpię i nie robię niczego innego co
powoduje odebranie percepcji – po prostu słucham muzyki. Nie oglądam
telewizji i nie gram na komputerze, bo to najzwyklejsza marnacja czasu który
zawszę mogę spożytkować grając na basie, słuchając muzyki lub grzebiąc
w basie. Jedyne co nie powoduje poczucia zmarnowanego czasu to słodkie chwile
degustacji alkoholi w towarzystwie przedstawicielek płci pięknej. …ale
nawet wtedy zawsze gra jakaś muzyczka 🙂
Jakże różne są osobowości ludzkie. Ja przstałem słuchać YES od „Owner
of a lonely Heart”.
Oj – ten kontrabasista był i jest inspiracją dla wielu 🙂
No to mam podobnie, ale bardzo dużo różnych innych rzeczy słucham dla
inspiracji.
A ten od korzeni i owoców to nie byle jaki murzyn, tylko kontrabasista
murzyn
https://www.youtube.com/watch?v=RQrQLvBQax0
U mnie chyba ciut inaczej – przez grę na basie zacząłem słuchać pop –
dance – disco. Gdy już wyrobiłem sobie słuch pod kątem niższych
częstotliwości, nagle w ucho powpadały kawałki z fajnym basem takich
wykonawców jak ABBA, Boney M, Chic czy mniej znany Shalamar. Bo jeśli chodzi
o ambitniejsze klimaty, to jeszcze przed basowaniem słuchałem Floydów,
Marillion czy Oldfielda. W trakcie basowania doszły jakieś jazziki, fusion
czy muzyka klasyczna, ale to nie było raczej podyktowane grą na instrumencie
i pewnie niezależnie od tego trafiłbym na te gatunki.
Z tym popem to mam podobnie. Nie to, żebym zaraz poleciał do muzycznego
skompletować dyskografię Natalii Kukulskiej, ale zaczęło mnie interesować
co tam się w tle dzieje. I to niekoniecznie w tych najniższych
częstotliwościach.