Jak mówię znajomym, że gram na weselach, każdy praktycznie reaguje w ten
sposób : O ale fajnie, zjesz, popijesz… Muzycy mówią, o fajnie, za
nicnierobienie trzepiesz równą kasę. Otóż sprawa nie do końca wygląda
tak kolorowo. Moje osobiste wnikliwe analizy podkarpackiego rynku
weselno-okolicznościowo muzycznego dały konkretne wnioski. W porównaniu do
pracy kelnera rzeczywiście nie jest tak źle, bo zarabiamy dwa razy więcej, a
nie ganiamy cały czas z tackami i nie wysłuchujemy obelg pijanych gości
(chociaż… ale o tym za chwilę). Także jest to dobry sposób na zarobienie
całkiem sympatycznych pieniędzy przez wakacje, cały czas obcując z własnym
instrumentem i zdobywająć doświadczenie w róznych stylach muzycznych.
Jednak praca wcale nie jest łatwa.
Pierwsza sprawa to czas grania na jednej imprezie. Nie czarujmy się przez
jedno wesele trwające do 4 nad ranem w d*pę dostają nasze palce, nogi,
wiosło, wzmacniacz i uszy. Taka jest prawda i zmęczenie jest naprawdę
nieliche, jeżeli jeszcze po całej imprezie musisz spakować cały sprzęt w
kejsy, ostrożnie zapakować na auto i potem wynieść na pierwsze piętro do
sali prób. No słowem przesrane.
Druga sprawa to materiał, który trzeba ogarnąć. Żeby ugrać wesele
wystarczy spokojnie 80/100 utworów. Jednak goście nieraz mają tak egzotyczne
życzenia, że trzeba być przygotowanym na wszelkie możliwości, więc dobrze
mieć zapas spodziewanych niespodzianek. Bezpieczna ilość to ok 180 utworów.
Z pijanym nie porozmawiasz a nieraz się spinają i robią awanturę, np za to
ze nie chcesz im zagrać po raz piąty hej z góry z góry jadą mazury.
Ostatnio na wesele państwo młodzi zażyczyli sobie
https://www.youtube.com/watch?v=wa7GS6j_QdI ten utwór i do tego Nothing Else
matters. Klient nasz pan, trzeba się dostosować
Trzecia sprawa to dobór repertuaru. Wielu uważa, że na weselu to wystarczą
polki, walczyki i jakieś gnioty. Owszem, wystarczą, ale jeżeli chcesz
zarobić na graniu, mieć trochę więcej terminów zajętych, trzeba się
czymś wykazać. Pomału gusta się zmieniają, rzadziej zdarzają się wesela
dwudniowe, zanikają oczepiny. Oczywiście nie należy uogólniać, zdarzają
się wesela gdzie ludzie najlepiej bawią się przy disco polo czy ludowej
muzyce. Kapela się przy tym nie bawi. Za to fajnie jest mieć trochę ambitnej
muzyki, którą można zaskoczyć gości, jakąś sambę, foxtrota, trochę
disco czy muzyki znanej z radia. Polski rock też doskonale sprzedaje się na
weselach (Lady pank, Maanam, Perfect, Budka suflera etc). Tak więc repertuar
musi być urozmaicony, żeby i starsi i młodsi znaleźli dla siebie coś
dobrego. Mnie osobiście marzy się taki ekskluzywny zespół unplugged
grający swinga, trzepiący dużą kasę i grający tylko dla wybranych. Może
kiedyś…
Kondycja muzyczna. Grając non stop również ćwiczysz. Obracasz się w
różnych gatunkach co na pewno rozwija wyobraźnię. Przede wszystkim granie
na chałturze uczy basistę pokory. Oducza swędzących palców. Grasz tyle ile
powinieneś, bo jak się wybijesz to się szybko zmęczysz. proste
Kolejna sprawa to sprzęt. Wielu osobom również wydaje się że na chałturę
to nie trzeba niewiadomo czego, wystarczy byle shit żeby tylko zagrać i
zgarnąć kasę. Z takim podejśćiem daleko nie zajdziesz. Paradoksalnie,
goście weselni wielką uwagę zwracają na brzmienie i to nie tylko krzyczą,
że za głośno, ale nieraz przychodzą i mówią że za cicho, albo że
saksofon za głośno. Oni wielką uwagę zwracają na podobieństwo utworu do
oryginału, im bliższe oryginałowi, tym dla nich lepsze. Z punktu widzenia
basisty warto mieć jakiś mały skuteczny piecyk z bliskim prawdy wyjściem
liniowym:) coby sygnał nie był zakłamany. Dobrze sprawdzają się też
przodowe zestawy Dynacorda(dwie stosunkowo małe paczki + jeden konkretny
subwoofer). Zestaw skuteczny dynamiczny i selektywny. Brzmienie jest szalenie
ważne. Jak nie będzie słychać wokali to wesele jest spalone. Dlatego ważne
są też odsłuchy.
Wizerunek zespołu. Na rynku są rozmaite kapele, grające na żywo czy też z
dyskietek. Klienci mają różne wymagania, ale wiadomo że zespoły droższe i
bardziej doświadczone grywają raczej na żywo. Dęty instrument też jest
ogromnym urozmaiceniem. Zwłaszcza saksofon lub trąba. Fajnie jak zespół
jest ubrany w jednakowe stroje.
Ostatnia sprawa. Alkohol. „Dobry muzyk ponoć i na trzeźwo zagra.”
My jednak wyznajemy takie podejście, że w pracy się nie powinno pić.
Symbolicznie co najwyżej. Skuteczność i efektywność , zwłaszcza wokali,
przynajmniej w moim wypadku po spożyciu alkoholu drastycznie spada. A jak
wiadomo poczta pantoflowa to najlepsza możliwa reklama, więc trzeba trzymać
wysoki poziom. Co się wydaje śmieszne, wysoki poziom? na chałturze? a
jednak.
Podsumowując: zespół składający się z hydraulików i stolarzy pragnących
sobie pograć, wypić i przy okazji coś tam zarobić też będzie miał
branie. Tyle że będą im płacić 1500zł. Ale jeżeli chcesz robić to na
wysokim poziomie, mieć z tego satysfakcję i się nie wstydzić że grasz na
weselach, czeka Cię trochę pracy. Ale rezultaty są sympatyczne:)
Mówie o wrocławskiej filcharmoni.
No solidnie grają.
Mimo wszystko porównywanie Bacha do disco polo to trochę przesada w każdym
kontekście nawet zakładając, że większość utworów Jan Sebastian
napisał na zamówienie. Dawniej muzyka trzymała poziom i przypuszczam, że
taki Bach nawet choćby chciał to nie dałby rady wymyślić dzieł pokroju
Antosia Szprychy 🙂
A puenta całej tej dyskusji zawiera się w zajebistym zdaniu Tubasa:
” nie wstyd grać dobrze disco polo, wstyd grać źle cokolwiek” , strasznie
żałuję że ja tego nie napisałem 🙂
To poszukaj jakie były opinie o np. „Dla Elizy” już w czasie jej powstania.
Pomijam już fakt jaki status ten utwór.
I tak, wiem, że to akurat nie Bach.
Bacha to ja lubię tylko tego ze Skid Row 😀
Słuchajta Zakwasa. Od siebie dorzucę jeszcze, że Szopen też zebrał dobre
zjeby od Mickiewicza za ,, chałtury” jakie odwalał na dworkach- zamiast
muzyką porywać tłumy. Wiem, że niektórym może to się wydać porównaniem
od czapy, ale inne były wówczas realia i inne pojęcie chałtury.
Panowie. Disco polo to nie jest muzyka. Przynajmniej nie w większości
wypadków gdzie podkładem są gotowe sample z keyboarda casio. Plus
ewentualnie coś zagrane na keyboardzie…
I skończmy takie porównania bo rozwadniacie dobry temat.
@Yaneck
Właśnie o to mi chodziło, że ówczesna „chałtura” przewyższała czasem
poziomem artystycznym dzisiejszą sztukę przez duże S.
@Zakwas pisząc że dawniej muzka trzymała pewien poziom miałem na myśli jej
relację z teraźniejszością. Wiadomo że inne czasy były skoro przepiękne
„Dla Elizy” Bethovena uznawane było za tandetę, za ówczesne disco polo
właśnie, tylko że gdyby teraz np Rubik wymyślił coś takiego z miejsca
okrzykniety by został geniuszem kompozycji – choć akurat Rubik za takiego
się uważa nawet bez wymyślenia „Dla Elizy”…
Reasumując istnieje chałtura i CHAŁTURA co czyni dwie zupełnie różne
rzeczy.
przecież Rubik jest chałturnikiem na najwyższym stanowisku i on dopiero jest
mistrzem tandety. Nie wiem Steve w jakim Ty świecie żyjesz. Może w Grecji
jest on uważany za mistrza kompozycji. Ja mogę symbolicznie ukazać dwa typy
chałtury. Piotr Rubik kontra Adam Sztaba.
A z porównywaniem Bacha do Disco Polo chodzi o co innego, jak w każdym
porównaniu przecież, nie chodzi o dokładne zestawienie, tylko ukazanie
pewnych podobieństw, tudzież różnic:)
A jak sernik mówi, że disco polo to nie muzyka. Mój zespół i podejrzewam,
że wiele innych „ogarniętych” kapel gramy taką muzykę na żywo w stu
procentach, z akustycznymi garami. Sprawia frajdę nie samo granie tego
ścierwa, a raczej dawanie radości gościom:) bo bawią się niewąsko. Ale
największą frajdę sprawiają brawa po zagraniu jakiegoś ambitnego kawałka,
powiedzmy U2 albo jakiegoś dobrego swinga czy samby…
Wiesz co Kububasek, po ambitnych kawłkach rzadko kiedy są brawa na weselu…
Robiliśmy kiedyś parę kawałków Niemena. Aranżacja niewąska z puzonem i
trąbą, a sam Niemen nie jest łatwy do zaśpiewania. W skrócie…i co?
Przyszła gawiedź i zapytali, czy coś normalnego to my gramy… bo toto to
posłuchać może i owszem ale tańczyć? Niet. Ergo: na chałtury serwuje się
to na co jest popyt.
@kububasek
Dokonałeś wręcz cudu interpretacyjnego. Moja wypowiedź o Rubiku raczej do
przychylnych nie należała – wręcz ukryte było w niej przesłanie że to
tandeciarz jakich mało. Ty zaś (zakładam, że nie złośliwie) nie robisz
nic innego tylko starasz się wykazać iż moja opinia że Rubik jest
chałturnikiem jest błędna albowiem Rubik… jest chałturnikiem. Może ja
żyję na innym świecie (greckim) ale Ty to chyba z planety K-Pax.
Wyłączam się z tej dyskusji i coraz bardziej rozumiem Futrzaka. Ileż można
walić głową w ścianę.
Gdzie napisałeś że jest chałturnikiem? ja się zazwyczaj nie czepiam, ale
nie wytrzymuję. Steve próbuję Cię rozgryźć ale naprawdę ciężko mi to
wychodzi. Biedny, niedoceniany, nieszaowany szykanowany użytkowniku:(
EDIT: YANECK masz trochę racji, ale z Niemenem to przesadziliście w drugą
stronę 😀 to już zbyt ambitnie jest. Ja miałem na myśli np Smooth Operator
Sade, albo Volare. Albo One u2. To są fajne numery i ludzie raczej to
doceniaja:)
Prawda jest jak d*pa – każdy siedzi na swojej:)
Niemen na weselu ? Ktoś w waszej kapeli ma niezłe poczucie humoru 😀
Pamiętam jedną imprezę, lecie jakiegoś związku czy coś. W każdym razie
wieś i do tego sami emeryci. My w zespole średnia ok 25 lat, gramy dosyć
żywo i już zonk na starcie i problem co by im tu zagrać. Wybraliśmy seta
miłość jak wino, piąty bieg i do tego coś na ludowo. Jak skończyliśmy
grać to ktoś z gości/organizatorów podszedł do nas z tekstem: „Panowie,
nie macie niczego prostszego ? Tu prości ludzie są i chcą się bawić”.
Taaa…. problem taki, że my nie mamy w repertuarze już prostszych rzeczy 😀
Byłem raz, w Lublinie, na weselu z takimi muzykami. No, nie było tylko w 100%
wersji unplugged, ale było elektroniczne pianinko, mikroskopijny zestaw
perkusyjny, gitara basowa, gitara el. i coś z dęciaków, ale nie pamiętam
już co. Chłopaki grali jak szaleni wszystko, o co ludziska poprosili i
jeszcze więcej. Od siebie dawali swingi, tanga i ogólnie niesamowity klimata
ala lata 20-30. Jak ludzie chcieli coś ze współczesnej „sieki”, to też
spokojnie dawali sobie radę. W takich momentach brzmienie wynagradzało
kaszaniasty repertuar, o który zazwyczaj byli proszeni.
Jednym słowem sądzę, że na takie kapele też jest zapotrzebowanie.
O tym właśnie drogi Biboku mówię:) mam nadzieję, że rynek w Rzeszowie
niedługo tak się rozwinie, że coś takiego będzie miało rację bytu i
popyt większy niż 2 imprezy w salonie mercedesa w ciągu roku…
Powiem tak wolałbym zagrać koncert 2h na kiepskim sprzęcie niż całą
imprezę weselną się męczyć…
Imprezy do kotleta są bardzo dobre na paluchy, ogólną orjętację muzyczną
i dużo wnoszą umiejętności np w ustawianiu gratów, czy to na scenie czy
nawet na konsoli… Z takich imprez jest dużo radości, chociaż by dlatego
że ma się sprzęt o którym grając 15 lat na koncertach mógłbym tylko
pomażyć. Narobić się trzeba to fakt, ale po kilku latach grania ma się
już pewien poziom w środowisku i można sobie 1 sobotę w miesiącu
odpuścić – chociaż by dla zalania mordy ze znajomymi…
Pozdrawiam
kububasek: nie wydaje mi się, że „wspomnienie” czy „pod papugami” Niemena to
przegięcie na weselu. Czasem ludzie muszą oddech od dicho złapać a my na
czymś palce rozprostować. Chodziło mi o to że (IMO) pruliśmy z siebie
flaki przy Cześku- trębacz obśliniony po pas bo będzie A trzykreślne
brał, śpiewak- żyła na skroni jak rurociąg „Przyjaźń”, klawiszowiec gra
już nosem i łokciami bo mu palców braknie- a tu nic… reakcja w stylu – no
zagrali, my się pościskali, może tera jaką dichonkę? A pierdolniesz byle
jaką szloną czy inną gwiazdę i wesele w sąsiedniej wsi słychać. No
fajnie, że się bawią, ale szkoda że nie przy tym samym co my.
KUBUBASEK napisał wcześniej:„Ale największą frajdę sprawiają
brawa po zagraniu jakiegoś ambitnego kawałka, powiedzmy U2 albo jakiegoś
dobrego swinga czy samby…”.
Zdarzyło się, że w trakcie grania przez naszego ówczesnego trębacza jego
własnej instrumentalnej wersji WITHOUT YOU w czasach kiedy o Mariah Carey
jeszcze nikt nie słyszał, w połowie utworu cale wesele (na wsi!!!)przestało
tańczyć (około 100 osób „na dechach”, reszta przy stołach), w absolutnej
ciszy wysłuchało utworu do końca, po czym wykonało tzw. „standing
ovation”(sic!). Trębacz z zawodu był waltornistą w filharmonii. Aby grać na
waltorni „pierwszy pulpit” trzeba mieć tzw. „dobrze nabite wary”, ponieważ
ustnik waltorni jest wąski i głęboki. Zagranie w trzech oktawach utworu na
trąbce było dla niego równie proste jak wypicie „pięćdziesiątki”, ale
rolnicy nigdy wcześniej nie słyszeli Maynarda Fergussona i okazało się, że
potrafili docenić MUZYKA.
A propos grania własnych wersji przebojów oraz swingowania. 90% repertuaru to
były własne wersje. Niektóre mocno przypominały oryginalne, większość
nie… To była konieczność; składy instrumentalne były płynne, to samo
składy osobowe. Granie „zastępstw” było normą i dostawało się tylko
informację typu np.: „nie zmogła go kula, D-dur, polka, dixie, później
swing i nazad polka. Jedziemy!” Tonacja zależała od możliwości wokalisty
czy wokalistki (weryfikacja „refrenistka kat.II w lokalach gastronomicznych”).
Jeśli śpiewali coś nietypowego to wozili ze sobą tzw. „prymki” czyli nutowy
zapis melodii z nadpisaną podstawową harmonią. Z tego każdy tworzył swoje
avista. Było fajnie jak przyjechał Bułgar z repertuarem Toma Jonesa i
regionalna Estrada woziła go po elegantszych lokalach na recitale wręczając
stos prymek muzykom na 15 minut przed jego występem. Nie było litości, ani
sr…. po krzakach, bo za to się brało pieniądze!… Co więcej, nawet w
teatrze spektakl muzyczny oparty był w 60% na prymkach i trzeba było być
czujnym, bo aktor to nie śpiewak, niestety…
Ciekawostka wspomnieniowa:
Głęboka komuna, zima stulecia, 13 stopień zasilania, Sylwester w Polanicy
Zdroju. Dom Wczasowy NASZ DOM Zjednoczenia Przemysłu Tkanin Dekoracyjnych.
Bawi się świat pracy od dyrektorów przedsiębiorstw (Jedwabie Milanówek,
Dywany Kowary, Wełna Bielsko-Biała itd.)do wiceministrów. Większość z
drugimi, a niektórzy nawet trzecimi żonami. Godzina 23.00, rozdzielnia w
czeskiej Pradze wyłącza prąd w północnych Czechach i
południowo-zachodniej Polsce. Ciemno wszędzie jak u Murzyna. Koniec balów we
wszystkich knajpach i wczasowiskach. Grałem wówczas w zespole dixielandowym i
to była nasza „chałtura” w niepełnym, rozrywkowym składzie. Mieliśmy dać
następnego dnia po Sylwestrze krótki występ „do kotleta” więc mieliśmy
nasze instrumenty. Do czwartej rano graliśmy „unplagged” w składzie: trąbka,
akordeon (piana nie było – „organ” wysiadł), bębny i tuba. Wyłącznie
standardy dixie, nowoorleańskie i swing z lat 40-tych. Wokal w wykonaniu
wiceministrów, teksty znali na pamięć bo to była zakazana muzyka z ich
studenckich lat. Cała sala śpiewała „inglisz”, laski tańczyły na stołach.
Przy drzwiach na parterze dziki tłum spragnionych tańca próbował się
wedrzeć na jedyny bal z muzyką w całej Polanicy. Kierowcy dostojników
własnymi piersiami zastawiali drogę. Istna banda „Rejtanów inaczej”! Po
czwartej włączyli prąd a my na drugi dzień wracaliśmy do domów
obładowani kuponami jedwabiu, dywanami, zwojami krajki i koronkami oraz innym
reglamentowanym dobrem. Ciężki był los „chałturnika” w „komunie”…!
No, koniec tego felietonu. Jeśli pozwolicie to kiedyś pozwolę sobie coś
jeszcze skrobnąć.
Tubas, dawno tego nie napisałem o czymkolwiek – świetnie się czyta to co
piszesz.
wszystko fajnie kububasek, ale istota tematu – o graniu na weselach słów
kilka.
TAKA muzyka na weselu się nie sprawdzi. Tak jak się nie sprawdzą flojdzi,
queen i wszystko wszystko. To my byśmy się przy tym bawili – muzycy.
Oczywiście, wyjątki takie, jak napisał tubas, się zdarzają, ale to jest
1/100.
Muzyka jak owy rewersband się sprawdzi na jakieś spotkanie biznesowe, gdzie
sobie siedzą ludzie z pracy, piją i tak dalej.
Nie wiem, może macie inne rodziny, ale jakby u mnie na weselu coś takiego
poszło, to by to było chyba najgorsze wesele w tym wieku jakie zostało
wydane w rodzinie mojej i mojej dziewczyny. 😛
jasne – jeśli przejdziemy do tematu chałtur, czyli grania do kotleta, bądź
na tych spotkaniach biznesowych, czy w jakiejś knajpie całą noc. To ma sens.
Ale za przeproszeniem, jakby taki rewersband przyszedł i chciał u mnie grać,
to bym ich wyśmiał. (mówię o numerach które lecą na głównej).
a, odnośnie basu? jakiś slap, trzaski, dla mnie to dalekie od basowania
😉
dopóki nie robisz wesela u kulczyków, czy innych carringtonów, forresterów,
to dla mnie to jest pomyłka.
Nie wiem jak inni, ale ja z chęcią przeczytam. 🙂
Zapraszam do prowadzenia blogu tubas!
Tubas, mógłbym cię czytac godzinami. Bruderszaft z Belzebubem Rybińskiego
się chowa, Fachowcy Kofty i Friedmana nie, ale prawie. Więcej!
tubas, genialna historia, zwłaszcza ta ostatnia…
Masz więcej takich? 🙂
AGA pyta czy mam więcej takich historii. Mam! Ale najpierw przeprosiny dla
KUBUBASKA za podłączenie się do jego bloga. Jestem za mało obowiązkowy i
za szybko się nudzę, żeby zaczynać coś swojego, więc nie przejmuj się
KUBUBASEK – pewnie i tak zaraz się zniechęcę…!
Wesela – temat rzeka…
Sobotnie przedpołudnie, leniuchuję w domu przy kawce i dobrej książce,
przede mną wolny wieczór bo w teatrze nie ma spektaklu muzycznego, festyny z
dixielandem zaczynają się dopiero od następnego tygodnia i żadna
„chałtura” też nie zagraża. Żona planuje wizytę u naszych przyjaciół.
Dzwonek do drzwi! Otwieram, a tu jakiś nieznany mi młodzian o dość
niechlujnym wyglądzie ładuje się do mieszkania z radosnym okrzykiem: „Jak
dobrze, że Pana zastałem!” Zaczyna błagać, żeby zagrać zastępstwo na
weselu w pobliskim wczasowisku. On jest perkusista (nie znam człowieka!).
Obiecuje, że grają sami zawodowcy i tylko basista nawalił, a to jego kuzynka
bierze ślub i muszę, no koniecznie muszę, bo on nie wie co zrobi. Żona
mówi „no to jedź, trudno…” Myślę:”pecunia non olet…” i zgadzam się.
16.00 zajeżdżam na miejsce z gratami. Patrzę, stoi rozlatujący się zestaw
bębnów „Szpaderski” (emeryci wiedzą co to było)i NIC WIĘCEJ!!! Młodziaka
nie widać, innych muzyków też. Podłączam co trzeba, czekam. Zjawia się
jakiś łysy staruszek ze skrzypcami pod pachą, grzecznie mówi „Witam
kolegę”, stroi skrzypce, nalewa sobie kielicha, goli go bez popitki i siada
przy stoliku. Pyta:”Pan kolega też na zastępstwo?”(!) i ponownie nalewa.
Wyraźnie ma Parkinsona bo połowa ląduje na obrusie, ale Alzheimera nie ma bo
o wypiciu nie zapomina. Wyciąga zza pazuchy plik fotografii i co się okazuje.
Dziadek twierdzi, że grał przed wojną na „Batorym”. Możliwe… Z wyglądu
to mógł grać nawet na długich łodziach Wikingów. Czekamy na resztę
zawodowców. Przed 17.00 wpada młodzian i mówi:”Panowie, jesteście tylko Wy,
bo nikogo więcej nie znalazłem. Jak uciekniecie to rodzina mnie zabije.
Obiecałem im zespół na wesele i zapomniałem załatwić na czas. Płacę po 1000zł z góry i „boki” po graniu. Ja gram za darmo i obiecuję, że nie
będzie rozróby.” Nie uwierzycie, ale zagraliśmy! Mikrofon wpięty do mojej
VERMONY BASS50 niósł tęskny zew „Dwadzieścia lat, a może mniej…” w
wykonaniu seniora. Na basie żadnych kombinacji, podstawowa harmonia,
rozłożone akordy, prosty rytm, melodyjki do sekundujących skrzypiec (to był
prawdziwy, przedwojenny zawodowiec!). Przed północą, po wieczorku
zapoznawczym w sąsiednim DW „Stokrotka” dołączył znajomy akordeonista.
Graliśmy, i to było dobre…, a oni tańczyli, i to też było dobre…, a
rano nam jeszcze dopłacili, i to było najlepsze…!
Inne wspominki na życzenie.
Heh, nie tylko emeryci. Ale niestety dziadek Zygmunt już nie żyje, a z tego
co ostatnio się dowiedziałem jego syn także i cały interes związany z
bębnami to już historia. 🙁
Całe szczęście zdążyłem poznać chociaż przelotnie tego niezwykle
ciekawego człowieka.
ej, ej. My mamy szpaderskiego w próbowni. Full vintage brzmienie! 🙂 w
ładnym, zielonym kolorku. 🙂
tubas, załóż swoje bloga, jak zakwas wyżej sugerował. Jeśli masz chwilę
na pisanie i lubisz, to pisz wszystkie wspominki. Dawno mi się tak czegoś
tutaj fajnie nie czytało. 🙂
O szpaderskim to ja pierwsze słyszę.:)
Szpaderski, to było już coś. Lepsze niż Polmuz 😀 Pamiętamy, pamiętamy 😀
TUBASIE drogi ależ ja się nie gniewam:) rzucasz inne światło na zawód, na
który ja patrzę oczami młodego muzyka. Bardzo to dla nas, a przynajmniej na
pewno dla mnie cenne. Takie grania na skoka właśnie też czasami dają dużo
radości.
Ostatnio nasz saksofonista miał zjazd w Katowicach i nie mógł grać na
komersie Politechniki, który „obsługiwaliśmy” więc załatwił nam
zastępstwo. Chłopak przyjechał PKSem i odebraliśmy go z z dworca w
Rzeszowie. W samochodzie się przedstawił i… tyle. Całą drogę na salę
nic się nie odzywał, przy rozkładaniu sprzętu również, wyglądał jak
prawdziwy kleryk, ubrany na czarno, okularki, blady, z rzadkimi włosami
rozczesanymi symetrycznie na boki i nieco wystraszonym wyrazie twarzy. Nieco
się obawialiśmy że nie będzie umiał grać bo mówić to też niespecjalnie
potrafił. Wreszcie przyszedł oczekiwany moment próby dźwięku. Jak gość
dmuchnął w tego alta, to mało nie spadłem ze sceny. Prawdziwe męskie
zadęcie, w każdym jednym kawałku, nawet w takich jak Ayo Technology
potrafił wcisnąć parę dźwięków i to takich że głowa mała po prostu.
Wódkę pił. Się okazało że skończył rozrywke w Katowicach. Amen
Ze szpaderskim sam się spotkałem dawniej jeszcze, w podstawówce chyba, za to
Amati to już była ekstraklasa!!
zwłaszcza to które jest w drugim lo w Rzeszowie? 😀
Amati, to już niepolska produkcja (z tego, co kojarzę).
Ależ się dyskusja rozwinęła na temat chałturzenia! Co ja mogę
powiedzieć, praca jak każda inna. A żeby płacili dobrze, to trzeba się
bardzo napracować. Gram na weselach nie długo, zacząłem grac, bo… trzeba
było zacząć płacić raty za mieszkanie…. Z tego krótkiego doświadczenia
mogę jedynie powiedzieć, że gdybym nie grał w innej kapeli, grającej
radykalnie inną muzę, autorską i w której mogę się wyżyć, to bym
zdecydowanie zwariował albo prztynajmniej zdziadział. Ale z pozytywów, to
nauczyłem się naprawdę mnóstwo grając te wszystkie utwory i zupełnie nie
żałuję, że to teraz robię. A udało nam się nawet nagrać demówkę,
której się nie wstydzę!:
http://www.zespół-cadillac.pl/ Jak ktoś by się
hajtał, to polecam 😉
No Jarbasie Ty to masz rzeczywiście się gdzie wyżyć:) betatest to świetna
muza a zresztą masz niesamowity wokal. Bardzo się męczysz na chałturach?
Raczej niewielu ludzi gra tylko na chałturze, a jak już się tacy zdarzają
to są to raczej hydraulicy którzy wyżywają się w rurkach i kluczach.
@macius jak ja grywałem w II LO to mieliśmy swoje instrumenty:) a Siciu na
Amati nie grywał 😉
a Amati to Czechosłowacja:)
Przyznam, męczę się czasem, głównie grając polskie przeboje z poprzednich
dwóch dekad, ale czasem jest bardzo miło, np grając „This Love” Maroon 5,
itp. Więc nie jest źle. Poza tym, jak mówiłem, chatę trzeba spłacać….
Jarbas – jeżeli „This Love”, to tylko w takiej wersji:
https://www.youtube.com/watch?v=Wd0niOkn81g
🙂
ja miałem na myśli czy się męczysz wokalnie:) bo ja też b. dużo śpiewam
i mam po prostu dość po nocy
I to jest właśnie główna rzecz, którą się uczę grając chałtury –
śpiewanie bez męczenia się! Wcześniej miałem poważne problemy z tym,
teraz jest dużo lepiej.
Zakwas – Presley Wannabe Version mi się podoba
ale denne 😐
Puciak czy ty masz poczucie jakiejkolwiek harmonii? Bo nie wydaje mnie się. Po
prostu nie twoja muza i tyle, bo denne to na pewno nie jest. Na tej samej
zasadzie mogę powiedzieć, że np. Sex Pistols są denni bo nie podoba mi
się. I moja racja jest najmojsza.
Mój Tato tez na Szpaderskim pogrywał dancingi 😉
Kłaniam się pięknie i żeby nie zawracać głowy swoim marudzeniem na blogu
KUBUBASKA zapraszam do siebie, czyli na blog: „tubas” – takie sobie
ględzenie….
Stworzyliście bracia (i siostry) potwora…!
Neskim!
Tubas – lepiej daj w każdym odrębnym artykule każdą opowieść:) Świetnie
piszesz!
Nie widzę w tym nic oryginalnego. Piosenka traci zupełnie charakter, w takim
stylu powstało sporo innych piosenek i nie widzę sensu robienia takiej
zżyny, ba jeszcze lansowania się tym. To jest podobne do britney spears metal
cover i tym podobnych na youtube.
PS: Nie mam poczucia harmonii 😀
Odświeżając temat, chciałbym zadać pytanie odnośnie nagłośnienia. Czy
wzmacniacz basowy o mocy 150 wat wystarczy aby nagłośnić bas na typowym
weselu, zakładając, że nie ma się dodatkowego nagłośnienia?
witaj! powiem Ci tak, nie moc wzmacniacza gra, ja gram na piecu 100W i co
prawda nagłaśniam go na przodach a piec traktuję jako odsłuch jedynie, ale
myślę że dałby radę. Jednak nie brzmi to za dobrze z tego względu, że
masz jedno źródło dźwięku, co przy trudnych akustycznie salach(a takich
jest większość) znacznie utrudnia nagłośnienie całości i powoduje że
dźwięk łatwiej się zlewa i nie jest słyszalny wszędzie tak samo.
Ale jeżeli to jedyna opcja to powinien dać radę, zakładając że jako tako
gra, co to za wzmacniacz?
Wzmacniacz to Fender Rumble 150. Ale wiesz, to pytanie było czysto
teoretyczne, bo nigdy nie grałem na weselach i jeszcze nie wiem jak wygląda
sprawa nagośnienia. W przyszłości, jeśli się uda, mam zamiar wstąpić do
jakiegoś zespołu. Narazie uczę się repertuaru w zaciszu domowym, bo jednak
150 kawałków (minimum) to mało nie jest 😉
repertuaru uczysz się już pod konkretny skład rozumiem? są jakieś tam
szlagiery co dużo zespołów je gra ale repertuary zespołów się często
bardzo różnią, także nie wiem czy taka pamięciówa ma sens. 🙂
Fender Rumble to bardzo fajny piec i wysyła ładny, wierny i okrągły sygnał
z linii, nie miałem z nim problemó na chałturze;)
rób sobie śpiewnik, na pamięć jest bez sensu na początku, za dużo stresu
Chyba baśnik 😉 Ale tak na serio – faktycznie zapis prymek wskazany.