Zespół – koledzy czy ludzie z przypadku?

Targają mną ostatnio różne filozoficzne myśli dotyczące zakładania
zespołu, mianowicie: z jakimi ludźmi będzie się lepiej grało? Za
znajomymi, najlepiej przyjaciółmi ze zgranej paczki, przemawia koleżeńska
atmosfera na próbach. Zespół złożony z paczki ziomali, którzy chcą grać
tę samą muzykę jest chyba najlepszą możliwą opcją, ale co, jeśli
znajomi mają inny gust muzyczny albo ograniczają resztę swoimi
umiejętnościami? Po drugiej stronie barykady mamy ludzi z ogłoszeń,
znalezionych np. w Internecie. Za takimi ludźmi przemawiają z góry ustalone
założenia: gramy taki a taki gatunek, słuchamy tego i tego. Wszystko byłoby
ładnie i pięknie, gdyby nie to, że ci ludzie są dla nowego członka
zupełnie obcy. Różnice ideologiczne, różnice charakteru czy różnice w
sposobie zachowania mogą być dość krępujące, przynajmniej do momentu
bliższego poznania. Ale jeśli po bliższym poznaniu okaże się, że
członkowie zespołu są zbitkiem różnych indywiduów, z którymi nie można,
lub wręcz nie chce się nawiązywać znajomości?

Jak to jest u Was: wolicie grać ze swoją paczką, czy może gracie z
kimkolwiek, byleby grać to co lubicie? A może w ogóle nie widzicie problemu
w tym co mówię, bo nawiązujecie kontakty z kim popadnie? Wymieńmy się
doświadczeniami, zobaczymy, czy widać jakiś przechył w którąkolwiek
stronę 🙂

Jakie są Wasze doświadczenia związane z zakładaniem zespołu?
Czy wolisz grać z przyjaciółmi czy ludźmi z ogłoszeń?
Czy preferujesz grać z ludźmi o podobnym gustie muzycznym, czy też koncentrujesz się bardziej na umiejętnościach?
Jakie czynniki mają dla Ciebie największe znaczenie przy wyborze członków zespołu?
Czy masz jakieś dobre przykłady na udane założenie zespołu z ludźmi, których nie znasz?
Jakie kryteria są najważniejsze dla Ciebie przy wyborze zespołu?
Czy uważasz, że koleżeńska atmosfera jest niezbędna do dobrego grania w zespole?
Jakie problemy napotkałeś w przeszłości związane z założeniem zespołu?
Czy preferujesz grę w zespole, w którym wszyscy mają podobne umiejętności czy też wolisz grać z ludźmi o zróżnicowanym poziomie?
Jakie wyzwania stawia przed Tobą zakładanie zespołu z ludźmi, którzy nie są Twoimi przyjaciółmi?

38 komentarzy

  1. Gurf

    Ok, zacznę.

    Dla mnie zespół to jest jak bycie w związku. Musicie się w pewny sposób
    dogadywać i tego się nie obejdzie. Jak dochodzi do sytuacji, że nie możecie
    się znieść to się rozchodzicie i z partnerem i z członkami zespołu. To
    taka oczywista oczywistość. Grać zawsze zaczynałem z kim popadnie i potem
    ci ludzie stawali się moimi znajomymi, czasem naprawdę dobrymi kumplami.
    Ważne, żeby to nie było coś w stylu – perkusista jazzowiec, gitarzysta
    shredder, wokalistka ala doda i basista bluesowy, bo wyjdzie – przykro mi, ale
    tak jest – standardowy, polski, mainstreamowy rock. Ale nie o tym. Na pewno z
    całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że lubię grać z i poznawać
    nowych ludzi.

    Miałem taką sytuację (ad. indywidualności w zespole), w zasadzie to mam.
    Przyjmijmy, że mój wokalista jest taką jednostką. Cóż, taka osoba się
    przydaje, a charakter można obejść, dopóki nie niszczy to całej
    współpracy – zdanie numer 2.

    Gdyby wszyscy się dziamdziali, to z całym szacunkiem, ale gówno byście
    osiągnęli. To jest też analogiczne do grania z kumplami – byłem świadkiem
    takiej sytuacji trzy razy – raz w zespole i dwa razy z boku (zostawałem
    przyjęty na miejsce znajomego / trzeba było wywalić znajomego, który
    opóźniał kapelę). Trudno, nikt nie mówi, że nie można się kumplować po
    czymś takim, a i taka osoba szybko rozumie, że granie nie jest dla niej,
    bądź idzie dalej w stronę tego, co naprawdę chce grać.

    Mniej lub bardziej składna pisanina z rana, ale musiałem czymś się zająć
    podczas oczekiwania aż herbata mi wystygnie i nastania czasu, żeby wyjść do
    roboty. 🙂 A Secret of Mana 3 pożarłoby mi godzinę.

  2. xKamal

    W moim aktualnym zespole znamy się niemal wszyscy – poza perkusistą, który
    jak na razie był na jednej próbie. Gitarzystów znam kolejno z gimnazjum i
    liceum, a oni siebie od czasów podstawówki. Wokalistkę poznaliśmy przez
    zespół, który założyliśmy z drugim gitarzystą w liceum. Nasza trójca
    facetów się przyjaźni, wokalistka jest naszą siostrą „od serca”, więc
    znamy się jak łyse konie 😉

    Muszę powiedzieć, że całkiem fajnie mieć już wcześniej kontakt z danymi
    osobami i trzymać się w paczce przyjaciół, niestety są „ale”:

    1. W przypadku gdy jest się bardzo dobrymi kolegami, gdy przychodzi moment aby
    powiedzieć co ty odpierdalasz? i nikt nie ma odwagi – ze względu na charakter
    osobnika. Miałem tak w przypadku zespołu w liceum – trzymaliśmy się w
    ekipie, wyjeżdżaliśmy nawet na wspólne wakacje. Niestety przyszedł moment,
    że trzeba było myśleć o składzie już na poważnie – był materiał,
    demówka, ale wg 90% publiczności wokal nie dawał rady – co zresztą nie
    było tajemnicą. Trzeba było powiedzieć gitarzysto-wokaliście aby wybrał
    jedno z nich, ze wskazaniem na gitarę. Początkowo przyjął to dobrze, ale
    ostatecznie odszedł z powodu – delikatnie mówiąc – „różnicy zdań”…

    2. Gdy mamy samych znajomych, grupa staje się częściowo hermetyczna. W razie
    przyjęcia nowego członka, „Nowy” z początku nie wie na co może sobie
    pozwolić i nie wejdzie w taką „zażyłość” jak osoby w grupie. Oczywiście,
    jest to kwestia czasu gdy się zaaklimatyzuje (od litra do dwóch), ale nie
    każdy posiada do tego odpowiedni charakter.

    3. Związki w zespole – tego akurat jeszcze nie doświadczyłem, ale znam
    przypadki, że skład się posypał ponieważ „ona ma focha” a „on nie
    przeprosi”. Nie musi być to regułą, ale niemal wszystkie przypadki jakie
    znałem kończyły się podobnie.

    Na dobrą sprawę nie ma złotego środka na zespół – trzeba go ułożyć pod
    względem posiadane przez nas charaktery. Jedni wolą dobry klimat, inni wolą
    odbębnić to jak robotę, ale co to za przyjemność?

  3. Dante Morius

    Ze znajomymi miałem jedną kapelę, wczoraj z niej odszedłem 😉 Trafiło się
    na ludzi z którymi dobrze się napić a niekoniecznie dobrze pograć,
    przynajmniej nie w mojej „filozofii” (jak płacimy 40zł za 2 godziny w salce
    to gramy 120 minut a nie spóźniamy się 20, mamy półgodzinną przerwę itd,
    ktoś przychodzi z pomysłem i go rozwijamy a nie każdy patrzy na innego aż
    coś zrobi). Pozostałe 5 kapel były początkiem znajomości z owymi ludźmi,
    w pierwszej doprowadziło to do szczerej przyjaźni na kilka lat aż nadmiar
    wspólnych znajomych doprowadził do sporego konfliktu i rozpadu. Od tego czasu
    nie tyle odcinam się od znajomości w kapeli co wolę je ograniczyć. Z
    pojedynczymi ludźmi z pozostałych kapel wciąż utrzymuje kontakt, bo to
    równi goście i tyle 😉

    W obecnej kapeli trafiłem na zgraną paczkę znajomych, o wspólnych znajomych
    itd itp, ja byłem z ogłoszenia więc totalny outsider. Na szczęście
    trafiłem na na tyle otwartych ludzi że nie ma mowy o czuciu się „nieswojo”
    na próbie.

    Dla mnie – jeśli czuję, że na próbę idę na siłę i bez entuzjazmu i zbyt
    wiele razy z rzędu wracam z niej przygnębiony i poirytowany to znak, że to
    nie to. Na to ma i wpływ poziom i rodzaj muzyki jak i charaktery członków
    kapeli.

  4. Immo

    Są różne przypadki, nie ma reguł.

    Osobiście preferowałbym zespół będący paczką zgranych (dosłownie i w
    przenośni) przyjaciół niż dobierający nowych ludzi z ogłoszeń. Czasem
    ciężej zebrać przyjaciół lubiących to samo, ale jest to możliwe. 😀

    Są zespoły, które żrą się ze sobą i istnieją w nich konflikty
    osobowości (vide: Ramones; Dee Dee Ramone w wywiadzie powiedział, że gra im
    się razem świetnie, są kumplami, ale na dłuższą metę nie są w stanie
    się ścierpieć), a są takie, które są zgrane (vide: Rancid czy RHPC; w
    Rancid nie było „fluktuacji kadrowych” przez 15 lat istnienia, a pałker
    zmienił się po przyjacielsku; Flea w wywiadzie powiedział, że nie wyobraża
    sobie z nimi nie grać; Frusciante odszedł, bo poszedł własną ścieżką).

  5. JJK

    Rozpysaly się… – kumpli znajdywałem wśród współgrajków, jako świeżak
    w kapeli, względnie jak ktoś nowy dołączał. Raz chciałem zrobić
    współgrajków z kumpli i…. po 2 miesiącach dałem sobie siana. Ja za,
    może i obcymi, ale konkretnymi ludźmi – jak wszyscy wiedzą co chcą robić i
    jest to podparte umiejętnościami, to bez problemu się można dogadać. A,
    że jakoś niemal zawsze trafiało na ludzi z zamiłowaniem do różnych
    używek (wyłamuje się jedynie z tego schematu nasz obecny garowy), więc z
    integracją po próbach czy koncertach też nie było problemu.

  6. Steve Rondel

    Wszystko zależy od tego jakie masz podejście do muzyki. Jeśli traktujesz to
    poważnie i chcesz coś osiągnąć to trzeba odstawić na bok wszelkie
    przyjaźnie i przede wszystkim dobierać się pod względem umiejętności i
    wrażliwości artystycznej. Jeżeli zaś granie w kapeli to tylko miłe
    spędzanie wolnego czasu – najważniejsza jest atmosfera a więc KOLEDZY.

    Ja dla przykładu gram w takiej garażowej kapeli (konkretnie nie garażowa bo
    gramy w opuszczonej owczarni kumpla), próby kończą się libacjami
    alkoholowymi – na pewno nie rozwojem zespołu. Od lat stoimy w miejscu a może
    i się cofamy ale nie zamieniłbym tych dwóch godzin w tygodniu na nic w
    świecie. Perkusista mimo, że niczym nie różni się od metronomu (wszystko
    gra tak samo w takim samym tempie) jest nietykalny bo gramy u niego. Gitarzysta
    zakochany w Led Zeppelin i tylko granie ich coverów go interesuje. Wzięliśmy
    kiedyś w tajemnicy innego gitarzystę – o wiele lepszego technicznie i
    bardziej wszechstronnego mentalnie żeby sobie wreszcie pograć coś innego. Co
    z tego, że od strony muzycznej wszystko lepiej wyglądało skoro ów okazał
    się dyktatorem i każdemu dyktował co i jak – atmosfera na próbach była
    grobowa i w końcu wywaliliśmy go na zbity… Wrócił stary gitarzysta i od
    tej pory w kółko łoimy Black Doga ale przynajmniej jest kupa śmiechu.

  7. dwa_punkty

    Idziesz na jam -> grasz z gosciem -> gra się fajnie i rozumiecie się
    -> kolega -> zespół. 😉

  8. Klonky

    Ja, u siebie w zespole, borykałem się już z wieloma wypadkami pozbywania
    się ludzi. Pierwszy był nasz znajomy, z którym we 3 założyliśmy zespół.
    Po pewnym czasie okazało się, że nie interesuje go w ogóle granie z nami,
    pożegnaliśmy się w dość dobrych stosunkach i wiele razy potem razem
    jeszcze piliśmy alkohol. Potem był perkusista, który dostał małpiego
    rozumu z powodu nauki do matury i z nim nie byliśmy za bardzo zżyci, także
    wydalenie go z zespołu przeszło mocno bez echa. Od tego czasu zaczęła się
    przygoda z ludźmi z ogłoszeń w internecie. W tym miejscu mógłbym
    opowiedzieć taaakie historie, że by Wam oczy z orbit wyszły, ale mi się nie
    chce. Z jednym gitarzystą z ogłoszenia (zgłosił się jak szukaliśmy
    wokalisty, no ale druga gitara też była bez obsady, tośmy go wzięli). Z nim
    się z początku zakolegowaliśmy, napisaliśmy wspólnie całkiem sporo
    utworów ale w pewnym momencie coś się zaczęło kwasić, poglądy się
    zaczęły rozbiegać i jedna strona przestała tolerować drugą. Skończyło
    się tak, że doszliśmy do wniosku, że nie chcemy razem grać i on odszedł
    (nota bene: prowadzi teraz studio nagrań, czy coś tam. Materiałów
    promocyjnych można posłuchać na jego majspejsie
    http://www.myspace.com/crowsoundspl). Teraz gramy z gitarzystą znalezionym w
    necie i jego kumplem- perkusistą i bardzo dobrze się dogadujemy. Mimo, że
    jakby „trzonem” zespołu jestem ja i gitarzysta/wokalista, z którym znamy się
    od przedszkola, to nie było problemu z aklimatyzacją żadnego z
    dotychczasowych członków zespołu. Ewentualnie problemy zawsze wychodziły
    później, jak już się co nieco poznaliśmy.

  9. leszo

    Z kumplami to bardziej chlanie niż granie … Jakieś konkretniejsze tematy to
    wychodziły z dalszymi znajomymi lub obcymi ludźmi w mieście w którym
    studiowałem (oczywiście w czasie prób jak najbardziej się
    zakolegowaliśmy).

  10. Magic

    @Steve Rondel: Wszystko zależy od tego jakie masz podejście do muzyki. Jeśli traktujesz to poważnie i chcesz coś osiągnąć to trzeba odstawić na bok wszelkie przyjaźnie i przede wszystkim dobierać się pod względem umiejętności i wrażliwości artystycznej. Jeżeli zaś granie w kapeli to tylko miłe spędzanie wolnego czasu – najważniejsza jest atmosfera a więc KOLEDZY.

    Amen.

    Z kumplami to zawsze jakoś tak innaczej, nie gorzej i nie lepiej. Lubię
    poznawać nowych ludzi i grać nową muzykę, a poza tym jak odejdę z takiej
    kapeli to nikt nie będzie miał nikomu nic za złe.

  11. cwir

    Koledzy-Pasjonaci. Zaczeło się od szkolnych występów, potem w mieście a
    teraz płyta w drodze;)

    ___________________

    księgarnia muzyczna

  12. PSIexample

    To i ja może coś powiem. Z gitarzystą z mojego zespołu znam się od
    początków gimnazjum i tak już szukaliśmy po kolei wszystkich żeby uzyskać
    od września ten wykrystalizowany skład. Nie wieszaliśmy ogłoszeń. Granie
    było czymś w rodzaju 2 stopnia znajomości i pozwalało na konkretniejsze
    poznanie ludzi, którzy ponoć grają albo ponoć śpiewają. Z początku
    usiłowaliśmy zrobić muzyków z kumpli. Nie wyszło. Potem mój kolega miał
    przyjść śpiewać. W porządku, zagrał koncert ale stwierdził, że mu
    przecież jednak nie gramy ballad bluesowych więc to nie dla niego. Teraz są
    to ludzie, którzy wiedzieliśmy że grają i co lubią. „Zaprzyjaźniliśmy”
    się dopiero w trakcie gry. Co więcej przez zespół nawet przełamałem lody
    z perkusistą.

    Druga rzecz – schola kościelna – ludzie przypadkowi, a nawet o przypadkowych
    umiejętnościach. Gitarzysta 2 miechy temu rozstał się z wokalistką i nie
    wiem kiedy było gorzej, bębniarz jest z 3 gitarzystką i właściwie na
    próbach są ale nie widzą nikogo poza sobą. Przez wokalistkę odeszło już
    5 innych wokalistek i gitarzystka (wokalistek nigdy nie było więcej niż 3
    więc sobie policzcie). Sporo ludzi się dogadało ale gdy w zespole tworzą
    się grupki przyjaciół to nie przetrwa on dłużej niż miesiąc. Ja tam
    właściwie byłem jestem i będę dłużej niż cała reszta i gdyby nie sam
    typ zespołu nie wiem czy jeszcze bym grał.

  13. tapchan

    Raz miałem krzywą akcję z wywalaniem z zespołu jednego z moich najlepszych
    przyjaciół. Koniecznie chcieliśmy iść do przodu, a on nas niemiłosiernie
    hamował. On wyleciał, zespół posypał się 2 lata później, kwas między
    nami ciągnął się jeszcze długo po tym. Nigdy więcej „poważnego” grania z
    przyjaciółmi. Tylko okazyjnie dla przyjemności, od święta i przy piwku. A
    do roboty ściągam muzyków – jak przy okazji się lubimy to fajnie. Jak nie,
    to może polubimy się z czasem.

  14. Drooper

    Też miałem nieprzyjemną sytuację z pewnym zespołem. Po pierwszej próbie
    usłyszałem, że jestem przyjęty do składu. Później były małe problemy z
    resztą zespołu, następnie byłby wakacje, więc na granie mieliśmy się
    spotkać dopiero po nich. Czekałem cierpliwie miesiąc aż odezwą się z
    informacją, że gramy. Coś takiego nie nastąpiło, a przypadkowo
    dowiedziałem się od koleżanki, że zostałem wywalony z zespołu i nawet nie
    raczyli mi osobiście o tym powiedzieć. Koleżanka chodzi do liceum z
    gitarzystą i to on jej o mnie powiedział.

    Od perkusisty tego zespołu dowiedziałem się, że „bardziej pasowało im jak
    gra poprzednia basistka i chciała akurat wrócić więc weszła na moje
    miejsce”.

    Z drugiej ręki dowiedziałem się jeszcze ciekawszych rzeczy:

    a) otóż perkusista chciał odejść, ale kręcił z tą basistką, więc
    przywrócili ją aby miał motywację do pozostania w składzie.

    b) najpierw ze składu wyleciał jeden z gitarzystów, a że chłopaki
    stwierdzili, że to mój kumpel, to wywalą i mnie aby mi nie było smutno.

    c) wszyscy z zespołu chcieli popatrzeć na cycki basistki więc przywrócili
    ją.

    I dla tego nie lubię bab w zespole, same kłopoty sprawiają. Zespół musi
    się opierać na pewnego rodzaju przyjaźni, a ja nie wierzę w przyjaźń
    damsko-męską (bo i tak prędzej czy później to się przerodzi w coś
    więcej, a to jest niepożądane w zespole)

  15. Immo

    Wnioski, jakie się nasuwają po lekturze tego tematu są proste:

    Każda sytuacja jest inna i nie ma ustalonego wzoru. Jak to u nas, na Śląsku,
    mawiają:

    „możecie być zżyci lub możecie być z rzyci” 😀

    I jeszcze drugi wniosek – duet gitara + bas (jedno z nich na wokalu) oraz perka
    z samplera dają gwarancję dłuższej żywotności kapeli 😀

  16. Jeff

    Ja gitarzystę rytmicznego poznałem na urodzinach kumpla. Jakiś czas
    później spotkaliśmy się srogo nawaleni na jakimś wypadzie na wyspę i tak
    od słowa do słowa doszliśmy do tego, że ja gram na basie, a zespół kogoś
    na to miejsce poszukuje. Gdzieś w tłumie wspólnych znajomych nagle znalazł
    się perkusista (nie mniej nawalony od nas)i kazał mi przyjść na próbę.
    Tam poznałem drugiego gitarzystę. Wokalu szukamy do dziś.

    Zdarza nam się razem napić, czy pójść na jakiś koncert, ale nigdy nie
    walimy na próbach, bo chcemy, żeby coś z tego wyszło. Większych kłótni
    jak do tej pory nie mieliśmy. Parę kawałków zrobiliśmy. Póki co
    współpraca układa się solidnie. Pozostaje tylko problem znalezienia
    wokalu.

  17. J and D JD110

    @Immo: Na to wygląda. Dzięki wszystkim za odpowiedzi 🙂

  18. K'roll

    gdybym miał grać w jakimś zespole, to wolałbym z obcymi ludźmi z
    przypadku, niż ze znajomymi. taka prawda. są rzeczy, których nie powinno
    się łączyć moim zdaniem.

  19. latem666

    Z lekka bez sensu. Kumple nie zawsze są nieudacznikami nie umiejącymi grać
    na instrumentach

  20. BobPL

    gram w kapeli znajomych aktualnie, tez mielismy małe kwasy (wyrzucony został
    pseudo-basista grajacy linie basu na pozyczonym elektryku, i w sumie smęci
    sprawe, raz gada ze przyjdzie grac druga gitarę, przychodzi i rzuca fochem jak
    baba jakaś ze gramy inne piosenki i on ich nie potrafi zagrac, a pod koniec
    zaczal nawijac do mojej dziewczyny, więc dostał przepustke na nowe zycie poza
    kapela. Teraz wokal zmieniamy, bo mielismy parę ofert grania ale nas oddalono
    przez daremny wokal i w sumie ze starego skladu zostałem ja i perkman z
    gitarulem (bracia 😛 ale technike maja dobra, wiec nie ma problemu, lubimy tez
    to samo grac w trojke, wiec jest git).

    Ogolnie wolalbym kogos randomowego niż znajomego na wokal, bo potem są kwasy i
    bezsensowne tracenie czasu lub kłótnie ze starymi znajomymi, którzy na sile
    chca grac a nie maja za grosz talentu/skilla czy tez samooceny przez co
    spowalniaja sklad. Bo jak ja potrafie ograc 5-6 nowych coverów w 2-3 wieczory,
    to jaki jest problem żeby gitarzysta się tego nauczyl w 2 tygodnie..

  21. .Piotrek

    Wczoraj byłem na pierwszej próbie. 3 dziewki 😀 Miło się zapowiada.

  22. Jerem

    jaj, ja po moich doświadczeniach w 1 zespole nigdy nie chce więcej z
    dziewczynami grać, chyba, że ze znajomymi dla funu…

    co do tematu, na początku grałem z obcymi, ale już po miesiącu obcy nie
    byli, i w tym momencie ludzie z którymi gram to bardziej kumple niż znajomi z
    zespołu 🙂

  23. Drooper

    Z jednej strony faktycznie lepiej grać z obcymi ludźmi.

    No ale każdy kij ma dwa końce. Jestem introwertykiem i cholernie boję się
    kontaktów z obcymi ludźmi, zwłaszcza, jeśli jest to od razu wrzucenie na
    głęboką wodę (czyli na próbę innymi słowy). I tu jest ten cholerny
    problem – chciałbym pograć gdzieś, bo brzdąkanie w domu specjalnie
    rozwijające nie jest, ale mam jakiś opór i dlatego wolę grać w znajomym
    środowisku.

    Pominę fakt, że nie mogę znaleźć sobie fuchy we Wrocławiu, otrzymuję
    propozycje zupełnie przeciwstawne do moich preferencji. No i to, że wśród
    moich znajomych nie ma kompetentnych lub wolnych osób do pogrania.

    Chyba zdecyduję się na granie jak Varg z Burzum 😀

  24. Bjarni

    @Drooper:
    Chyba zdecyduję się na granie jak Varg z Burzum 😀

    Albo Quorthon z Bathory ;>

  25. K'roll

    ale tu nie chodzi o skille znajomych, tylko o to, że jak coś nie wychodzi, to
    są kwasy 😉 z „bardziej obcymi” problemy się inaczej rozwiązuje, podchodzi
    się mniej emocjonalnie do pewnych rzeczy.

  26. Drooper

    Skille też są ważne, zdarzyło mi się grać ze znajomym perkusistą, który
    grać nie potrafił prawie wcale po kilku latach walenia w gary. Gubił tempo
    twierdząc, że bije rytm do mnie (a chyba powinno być na odwrót). Przez te
    falowania ja się gubiłem, więc gubił się i gitarzysta (ten był z kolei
    całkiem niezły). A wychodząc z próby perkusista kwitował ją słowami „Ale
    z*ebiście i równo dzisiaj grałem, idzie mi coraz lepiej”. Odeszliśmy z
    gitarzystą bardzo szybko, bo znieść się tego nie dało.

  27. Basoofka_NET

    A co wy po 15 lat macie? Kumple się nie kłócą o byle gówno.

  28. K'roll

    Dobra, nie kłócą się o byle gówno, ale jak ktoś trzyma zespół w miejscu
    i nie da iść kroku do przodu, to trzeba z niego zrezygnować jak nie wyraża
    chęci poprawy, tak? A weź zrezygnuj z kumpla, to ci raczej na dobre nie
    wyjdzie…

  29. Dante Morius

    @Kroll: A weź zrezygnuj z kumpla, to ci raczej na dobre nie wyjdzie…

    Rozsądna osoba przyjmie to spokojnie. A że w dzisiejszych czasach trudno o
    takie osoby to zagadnienie niezwiązane 😉

  30. karski1

    Ze znajomymi oraz ktoś obcy może być, jak będzie brakowało 🙂

    _____________________

    sklep muzyczny

  31. BobPL

    no my mielismy analogiczna sytuacje z gitarzysta, co kolega wyzej z perkusją.
    Raz ze udawał bas grając na elektryku, bodajże tensonie jakimś (no ludzie
    :P), do tego pozyczonym, a dwa ze jak się przemianował na gitarę rytmiczna, to
    3 miesiace czekalismy az kupi swój sprzęt (gitara tam jeszcze obleci, ale
    wzmacniacz 10w na próby, gdzie ja mam setę i gitarzysta też to bezsens) to
    kręcił cały czas. Rozumiem ze ktoś może nie mieć kasy, ale kurcze, wzmacniacza na
    próby można czasem i za 2-3 stówy wyrwać.

    No a inna sprawa, ze potem przychodzil na próby gdzie reszta miała ogarniety
    materiał i się pyta e ty jakie chwyty w piosence XY no to ręce opadają..

  32. mateusz3im

    Ja zaczynałem z kumplami, ale na początkach się skończyło, nawet się w
    sumie porządnie nie zaczęło. To było na zasadzie ty grasz na tym, ty na
    tym, a ja na tym, bo tak;p Obecnie od niemal 2 lat gram w zespole gdzie
    praktycznie nikt się nie znał, tylko perkman trochę z gitarzystą. Z czasem
    obcy stają się znajomymi. U nas jednak znajomość opieramy głównie na
    czasie spędzonym na próbach, poza się nie spotykamy (chyba, że przypadkowo
    na koncercie jakimś).

  33. Immo

    Osobiście – wolałbym kumpli. Mówię, dlaczego:

    W mojej kapeli mam dwóch kumpli i dwóch „obcych”, ale to nie stanowi problemu
    – problemem jest podejście: cała reszta zespołu chce robić karierę i przez
    to powstaje presja, która mi nie odpowiada.

    Dla mnie, w mojej sytuacji życiowej i z moim podejściem do pewnych spraw i
    móją ambicją, idealnym zespołem jest kapela w stylu „mam knajpę (w sensie
    jestem jej właścicielem/współwłaścicielem/coś w tym stylu), w której
    grywam co sobotę dla ludzi”.

    Wizja robienia wielkiej kariery dla dziada w moim wieku nie jest już taka
    ekscytująca; chciałbym pograć z kolegami w 100% dla frajdy a nie dla
    przygotowania do wielkiego koncertu który otworzy nam drogę do sławy. Takie
    granie nie sprawia mi radochy, a męczy.

    No i inny problem: gitarzysta ma zadatki na wirtuoza, już teraz wymiata
    niemożliwie, to samo klawiszowiec, perkusista jest szybki i sprawny – nie
    przypominam sobie z prób żadnej ich pomyłki! – a moja technika jest słaba i
    w przeciągu miesiąca nie dam rady (biorąc pod uwagę moje obecne zawirowania
    z pracą i domem, wieczne przemęczenie oraz specyfikę mojego charakteru)
    nadgonić tego.

  34. Dante Morius

    @Immo: Osobiście – wolałbym kumpli. Mówię, dlaczego:
    W mojej kapeli mam dwóch kumpli i dwóch „obcych”, ale to nie stanowi problemu – problemem jest podejście: cała reszta zespołu chce robić karierę i przez to powstaje presja, która mi nie odpowiada.
    Dla mnie, w mojej sytuacji życiowej i z moim podejściem do pewnych spraw i móją ambicją, idealnym zespołem jest kapela w stylu „mam knajpę (w sensie jestem jej właścicielem/współwłaścicielem/coś w tym stylu), w której grywam co sobotę dla ludzi”.
    Wizja robienia wielkiej kariery dla dziada w moim wieku nie jest już taka ekscytująca; chciałbym pograć z kolegami w 100% dla frajdy a nie dla przygotowania do wielkiego koncertu który otworzy nam drogę do sławy. Takie granie nie sprawia mi radochy, a męczy.
    No i inny problem: gitarzysta ma zadatki na wirtuoza, już teraz wymiata niemożliwie, to samo klawiszowiec, perkusista jest szybki i sprawny – nie przypominam sobie z prób żadnej ich pomyłki! – a moja technika jest słaba i w przeciągu miesiąca nie dam rady (biorąc pod uwagę moje obecne zawirowania z pracą i domem, wieczne przemęczenie oraz specyfikę mojego charakteru) nadgonić tego.

    Ale wg mnie to dalej nie determinuje, że obcy chcą pędu do kariery a znajomi
    nie. Jak się odpowiada na ogłoszenie to trza wspomnieć, że nie ma się
    ciśnienia na podbój świata. Tak też można znaleźć obcych „do
    zabawy”.

    Co do skilla – wiadomo, znajomi bywają bardziej wyrozumiali, ale sądzę, że
    to znowu słabo motywuje do ćwiczeń.

  35. Immo

    @Dante Morius:

    @Immo: (…)

    Ale wg mnie to dalej nie determinuje, że obcy chcą pędu do kariery a znajomi nie. Jak się odpowiada na ogłoszenie to trza wspomnieć, że nie ma się ciśnienia na podbój świata. Tak też można znaleźć obcych „do zabawy”.
    Co do skilla – wiadomo, znajomi bywają bardziej wyrozumiali, ale sądzę, że to znowu słabo motywuje do ćwiczeń.

    Chodziło mi bardziej o „kumpli” w sensie luzu i spokoju. Nie sugeruję, że
    ktoś bardziej czy mniej chce pędu do kariery 😉 A ogłoszenia nie było, po
    prostu zaproponowali, żebym z nimi pograł i po 5 minutach stałem się
    członkiem zespołu.

    A co do motywacji – mnie bardziej motywowałoby wspólne jamowanie i luźne
    granie niż presja „zagraj Black Dog idealnie, bo za miesiąc koncert dla 4000
    osób” wywarta na kimś, kto w życiu nie grał:

    a) z zespołem

    b) przed ludźmi

    😛

  36. Drooper

    No właśnie – wspólny jam. Większość zespołów gra niemal tylko covery,
    które w niewielu przypadkach nie są wiernymi kopiami oryginału. Czasem
    gitarzysta zaszaleje i zagra swoje solo.

    Wykonań nuta w nutę nie jestem strawić, męczą mnie strasznie. Wolę
    więcej swobody w graniu, nawet jeśli ma to być jam oparty na jednym riffie.

  37. Bartekr2d2

    Kumple czy obcy znaczenia nie ma. Jeżeli się polubimy, będziemy chcieli
    grać to samo, rozwijać się w obranym przez wszystkich kierunku i mieć mniej
    więcej takie same aspiracje, to wystarczy niewiele do szczęścia.

    Co do innych kwestii zawartych w temacie…

    Mądry kumpel zrozumie, że jest za słaby lub nie pasuje stylistycznie do
    zespołu. Rok temu chciałem założyć z kolegą zespół, na perkusji
    zasiadłby obecny gitarzysta. Jednak po prostu chcieliśmy grać co innego, on
    chciał pójść w stronę bluesa ja z perkusistą w stronę metalu. Część
    wspólną stanowiło dość niewiele, parę znanych kapel(nie będę
    wymieniał, bo po co?). No ale nic złego się nie stało, nadal razem chlejemy
    i urządzamy małe jamy u kogoś w domu.

    Drugi frustrujący mnie problem, to nieogarnięty perkusista, który też chce
    grać pod bas. Taka postawa wyprowadza z równowagi, jedyną rzeczą która
    trzyma go na stołku jest brak innego delikwenta radzącego sobie na dwukopie i
    grającego blasty.

    Drooper podsunął dobrą myśl. Granie coverów „idealnie” jest bez sensu.
    Trzeba tchnąć w to cząstkę siebie, my aktualnie jak gramy jakieś covery to
    zawsze coś zmieniamy, od tonacji pasującej dla wokalu po zmiany całego
    układu utworu zostawiając tylko jego „szkielet”. No i gitarzysta, z którym
    aktualnie gram praktycznie zawsze improwizuje solówkę tylko zbliżoną do
    stylistyki oryginalnego wykonawcy i jest dobrze.

  38. glatzman

    Jak by mi ktoś kazał zagrać Black Dog idealnie to bym mu puścił ten
    kawalek.

    https://www.youtube.com/watch?v=xUllKykXPV4

    Co znaczy grać idealnie? Z czym? W podanym wyżej przypadku oni sami nie grali
    swoich numerów „idealnie”.

    Popieram Droopera. Granie „idealnie” to odgrywanie a nie granie.

    Kiedyś na próbe przyniosłem tzw. „riff” zrobilismy numer, a ja dopiero na
    końcu powiedziałem chłopakom, że to nasza wersja bluesa „when the levees
    breaks” Kansas Joe McCoy.

    I okazało się, że zrobiliśmy go po swojemu. A tak to by zajrzeli gdzie
    trzeba i by się „wzorowali”.

    P.s. A i tak wolę mieć kumpli/przyjaciół w zespole. Z wirtuozami i
    filozofami już grałem

Inni czytali również