Targają mną ostatnio różne filozoficzne myśli dotyczące zakładania
zespołu, mianowicie: z jakimi ludźmi będzie się lepiej grało? Za
znajomymi, najlepiej przyjaciółmi ze zgranej paczki, przemawia koleżeńska
atmosfera na próbach. Zespół złożony z paczki ziomali, którzy chcą grać
tę samą muzykę jest chyba najlepszą możliwą opcją, ale co, jeśli
znajomi mają inny gust muzyczny albo ograniczają resztę swoimi
umiejętnościami? Po drugiej stronie barykady mamy ludzi z ogłoszeń,
znalezionych np. w Internecie. Za takimi ludźmi przemawiają z góry ustalone
założenia: gramy taki a taki gatunek, słuchamy tego i tego. Wszystko byłoby
ładnie i pięknie, gdyby nie to, że ci ludzie są dla nowego członka
zupełnie obcy. Różnice ideologiczne, różnice charakteru czy różnice w
sposobie zachowania mogą być dość krępujące, przynajmniej do momentu
bliższego poznania. Ale jeśli po bliższym poznaniu okaże się, że
członkowie zespołu są zbitkiem różnych indywiduów, z którymi nie można,
lub wręcz nie chce się nawiązywać znajomości?
Jak to jest u Was: wolicie grać ze swoją paczką, czy może gracie z
kimkolwiek, byleby grać to co lubicie? A może w ogóle nie widzicie problemu
w tym co mówię, bo nawiązujecie kontakty z kim popadnie? Wymieńmy się
doświadczeniami, zobaczymy, czy widać jakiś przechył w którąkolwiek
stronę 🙂
Jakie są Wasze doświadczenia związane z zakładaniem zespołu?
Czy wolisz grać z przyjaciółmi czy ludźmi z ogłoszeń?
Czy preferujesz grać z ludźmi o podobnym gustie muzycznym, czy też koncentrujesz się bardziej na umiejętnościach?
Jakie czynniki mają dla Ciebie największe znaczenie przy wyborze członków zespołu?
Czy masz jakieś dobre przykłady na udane założenie zespołu z ludźmi, których nie znasz?
Jakie kryteria są najważniejsze dla Ciebie przy wyborze zespołu?
Czy uważasz, że koleżeńska atmosfera jest niezbędna do dobrego grania w zespole?
Jakie problemy napotkałeś w przeszłości związane z założeniem zespołu?
Czy preferujesz grę w zespole, w którym wszyscy mają podobne umiejętności czy też wolisz grać z ludźmi o zróżnicowanym poziomie?
Jakie wyzwania stawia przed Tobą zakładanie zespołu z ludźmi, którzy nie są Twoimi przyjaciółmi?
Ok, zacznę.
Dla mnie zespół to jest jak bycie w związku. Musicie się w pewny sposób
dogadywać i tego się nie obejdzie. Jak dochodzi do sytuacji, że nie możecie
się znieść to się rozchodzicie i z partnerem i z członkami zespołu. To
taka oczywista oczywistość. Grać zawsze zaczynałem z kim popadnie i potem
ci ludzie stawali się moimi znajomymi, czasem naprawdę dobrymi kumplami.
Ważne, żeby to nie było coś w stylu – perkusista jazzowiec, gitarzysta
shredder, wokalistka ala doda i basista bluesowy, bo wyjdzie – przykro mi, ale
tak jest – standardowy, polski, mainstreamowy rock. Ale nie o tym. Na pewno z
całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że lubię grać z i poznawać
nowych ludzi.
Miałem taką sytuację (ad. indywidualności w zespole), w zasadzie to mam.
Przyjmijmy, że mój wokalista jest taką jednostką. Cóż, taka osoba się
przydaje, a charakter można obejść, dopóki nie niszczy to całej
współpracy – zdanie numer 2.
Gdyby wszyscy się dziamdziali, to z całym szacunkiem, ale gówno byście
osiągnęli. To jest też analogiczne do grania z kumplami – byłem świadkiem
takiej sytuacji trzy razy – raz w zespole i dwa razy z boku (zostawałem
przyjęty na miejsce znajomego / trzeba było wywalić znajomego, który
opóźniał kapelę). Trudno, nikt nie mówi, że nie można się kumplować po
czymś takim, a i taka osoba szybko rozumie, że granie nie jest dla niej,
bądź idzie dalej w stronę tego, co naprawdę chce grać.
Mniej lub bardziej składna pisanina z rana, ale musiałem czymś się zająć
podczas oczekiwania aż herbata mi wystygnie i nastania czasu, żeby wyjść do
roboty. 🙂 A Secret of Mana 3 pożarłoby mi godzinę.
W moim aktualnym zespole znamy się niemal wszyscy – poza perkusistą, który
jak na razie był na jednej próbie. Gitarzystów znam kolejno z gimnazjum i
liceum, a oni siebie od czasów podstawówki. Wokalistkę poznaliśmy przez
zespół, który założyliśmy z drugim gitarzystą w liceum. Nasza trójca
facetów się przyjaźni, wokalistka jest naszą siostrą „od serca”, więc
znamy się jak łyse konie 😉
Muszę powiedzieć, że całkiem fajnie mieć już wcześniej kontakt z danymi
osobami i trzymać się w paczce przyjaciół, niestety są „ale”:
1. W przypadku gdy jest się bardzo dobrymi kolegami, gdy przychodzi moment aby
powiedzieć co ty odpierdalasz? i nikt nie ma odwagi – ze względu na charakter
osobnika. Miałem tak w przypadku zespołu w liceum – trzymaliśmy się w
ekipie, wyjeżdżaliśmy nawet na wspólne wakacje. Niestety przyszedł moment,
że trzeba było myśleć o składzie już na poważnie – był materiał,
demówka, ale wg 90% publiczności wokal nie dawał rady – co zresztą nie
było tajemnicą. Trzeba było powiedzieć gitarzysto-wokaliście aby wybrał
jedno z nich, ze wskazaniem na gitarę. Początkowo przyjął to dobrze, ale
ostatecznie odszedł z powodu – delikatnie mówiąc – „różnicy zdań”…
2. Gdy mamy samych znajomych, grupa staje się częściowo hermetyczna. W razie
przyjęcia nowego członka, „Nowy” z początku nie wie na co może sobie
pozwolić i nie wejdzie w taką „zażyłość” jak osoby w grupie. Oczywiście,
jest to kwestia czasu gdy się zaaklimatyzuje (od litra do dwóch), ale nie
każdy posiada do tego odpowiedni charakter.
3. Związki w zespole – tego akurat jeszcze nie doświadczyłem, ale znam
przypadki, że skład się posypał ponieważ „ona ma focha” a „on nie
przeprosi”. Nie musi być to regułą, ale niemal wszystkie przypadki jakie
znałem kończyły się podobnie.
Na dobrą sprawę nie ma złotego środka na zespół – trzeba go ułożyć pod
względem posiadane przez nas charaktery. Jedni wolą dobry klimat, inni wolą
odbębnić to jak robotę, ale co to za przyjemność?
Ze znajomymi miałem jedną kapelę, wczoraj z niej odszedłem 😉 Trafiło się
na ludzi z którymi dobrze się napić a niekoniecznie dobrze pograć,
przynajmniej nie w mojej „filozofii” (jak płacimy 40zł za 2 godziny w salce
to gramy 120 minut a nie spóźniamy się 20, mamy półgodzinną przerwę itd,
ktoś przychodzi z pomysłem i go rozwijamy a nie każdy patrzy na innego aż
coś zrobi). Pozostałe 5 kapel były początkiem znajomości z owymi ludźmi,
w pierwszej doprowadziło to do szczerej przyjaźni na kilka lat aż nadmiar
wspólnych znajomych doprowadził do sporego konfliktu i rozpadu. Od tego czasu
nie tyle odcinam się od znajomości w kapeli co wolę je ograniczyć. Z
pojedynczymi ludźmi z pozostałych kapel wciąż utrzymuje kontakt, bo to
równi goście i tyle 😉
W obecnej kapeli trafiłem na zgraną paczkę znajomych, o wspólnych znajomych
itd itp, ja byłem z ogłoszenia więc totalny outsider. Na szczęście
trafiłem na na tyle otwartych ludzi że nie ma mowy o czuciu się „nieswojo”
na próbie.
Dla mnie – jeśli czuję, że na próbę idę na siłę i bez entuzjazmu i zbyt
wiele razy z rzędu wracam z niej przygnębiony i poirytowany to znak, że to
nie to. Na to ma i wpływ poziom i rodzaj muzyki jak i charaktery członków
kapeli.
Są różne przypadki, nie ma reguł.
Osobiście preferowałbym zespół będący paczką zgranych (dosłownie i w
przenośni) przyjaciół niż dobierający nowych ludzi z ogłoszeń. Czasem
ciężej zebrać przyjaciół lubiących to samo, ale jest to możliwe. 😀
Są zespoły, które żrą się ze sobą i istnieją w nich konflikty
osobowości (vide: Ramones; Dee Dee Ramone w wywiadzie powiedział, że gra im
się razem świetnie, są kumplami, ale na dłuższą metę nie są w stanie
się ścierpieć), a są takie, które są zgrane (vide: Rancid czy RHPC; w
Rancid nie było „fluktuacji kadrowych” przez 15 lat istnienia, a pałker
zmienił się po przyjacielsku; Flea w wywiadzie powiedział, że nie wyobraża
sobie z nimi nie grać; Frusciante odszedł, bo poszedł własną ścieżką).
Rozpysaly się… – kumpli znajdywałem wśród współgrajków, jako świeżak
w kapeli, względnie jak ktoś nowy dołączał. Raz chciałem zrobić
współgrajków z kumpli i…. po 2 miesiącach dałem sobie siana. Ja za,
może i obcymi, ale konkretnymi ludźmi – jak wszyscy wiedzą co chcą robić i
jest to podparte umiejętnościami, to bez problemu się można dogadać. A,
że jakoś niemal zawsze trafiało na ludzi z zamiłowaniem do różnych
używek (wyłamuje się jedynie z tego schematu nasz obecny garowy), więc z
integracją po próbach czy koncertach też nie było problemu.
Wszystko zależy od tego jakie masz podejście do muzyki. Jeśli traktujesz to
poważnie i chcesz coś osiągnąć to trzeba odstawić na bok wszelkie
przyjaźnie i przede wszystkim dobierać się pod względem umiejętności i
wrażliwości artystycznej. Jeżeli zaś granie w kapeli to tylko miłe
spędzanie wolnego czasu – najważniejsza jest atmosfera a więc KOLEDZY.
Ja dla przykładu gram w takiej garażowej kapeli (konkretnie nie garażowa bo
gramy w opuszczonej owczarni kumpla), próby kończą się libacjami
alkoholowymi – na pewno nie rozwojem zespołu. Od lat stoimy w miejscu a może
i się cofamy ale nie zamieniłbym tych dwóch godzin w tygodniu na nic w
świecie. Perkusista mimo, że niczym nie różni się od metronomu (wszystko
gra tak samo w takim samym tempie) jest nietykalny bo gramy u niego. Gitarzysta
zakochany w Led Zeppelin i tylko granie ich coverów go interesuje. Wzięliśmy
kiedyś w tajemnicy innego gitarzystę – o wiele lepszego technicznie i
bardziej wszechstronnego mentalnie żeby sobie wreszcie pograć coś innego. Co
z tego, że od strony muzycznej wszystko lepiej wyglądało skoro ów okazał
się dyktatorem i każdemu dyktował co i jak – atmosfera na próbach była
grobowa i w końcu wywaliliśmy go na zbity… Wrócił stary gitarzysta i od
tej pory w kółko łoimy Black Doga ale przynajmniej jest kupa śmiechu.
Idziesz na jam -> grasz z gosciem -> gra się fajnie i rozumiecie się
-> kolega -> zespół. 😉
Ja, u siebie w zespole, borykałem się już z wieloma wypadkami pozbywania
się ludzi. Pierwszy był nasz znajomy, z którym we 3 założyliśmy zespół.
Po pewnym czasie okazało się, że nie interesuje go w ogóle granie z nami,
pożegnaliśmy się w dość dobrych stosunkach i wiele razy potem razem
jeszcze piliśmy alkohol. Potem był perkusista, który dostał małpiego
rozumu z powodu nauki do matury i z nim nie byliśmy za bardzo zżyci, także
wydalenie go z zespołu przeszło mocno bez echa. Od tego czasu zaczęła się
przygoda z ludźmi z ogłoszeń w internecie. W tym miejscu mógłbym
opowiedzieć taaakie historie, że by Wam oczy z orbit wyszły, ale mi się nie
chce. Z jednym gitarzystą z ogłoszenia (zgłosił się jak szukaliśmy
wokalisty, no ale druga gitara też była bez obsady, tośmy go wzięli). Z nim
się z początku zakolegowaliśmy, napisaliśmy wspólnie całkiem sporo
utworów ale w pewnym momencie coś się zaczęło kwasić, poglądy się
zaczęły rozbiegać i jedna strona przestała tolerować drugą. Skończyło
się tak, że doszliśmy do wniosku, że nie chcemy razem grać i on odszedł
(nota bene: prowadzi teraz studio nagrań, czy coś tam. Materiałów
promocyjnych można posłuchać na jego majspejsie
http://www.myspace.com/crowsoundspl). Teraz gramy z gitarzystą znalezionym w
necie i jego kumplem- perkusistą i bardzo dobrze się dogadujemy. Mimo, że
jakby „trzonem” zespołu jestem ja i gitarzysta/wokalista, z którym znamy się
od przedszkola, to nie było problemu z aklimatyzacją żadnego z
dotychczasowych członków zespołu. Ewentualnie problemy zawsze wychodziły
później, jak już się co nieco poznaliśmy.
Z kumplami to bardziej chlanie niż granie … Jakieś konkretniejsze tematy to
wychodziły z dalszymi znajomymi lub obcymi ludźmi w mieście w którym
studiowałem (oczywiście w czasie prób jak najbardziej się
zakolegowaliśmy).
Amen.
Z kumplami to zawsze jakoś tak innaczej, nie gorzej i nie lepiej. Lubię
poznawać nowych ludzi i grać nową muzykę, a poza tym jak odejdę z takiej
kapeli to nikt nie będzie miał nikomu nic za złe.
Koledzy-Pasjonaci. Zaczeło się od szkolnych występów, potem w mieście a
teraz płyta w drodze;)
___________________
księgarnia muzyczna
To i ja może coś powiem. Z gitarzystą z mojego zespołu znam się od
początków gimnazjum i tak już szukaliśmy po kolei wszystkich żeby uzyskać
od września ten wykrystalizowany skład. Nie wieszaliśmy ogłoszeń. Granie
było czymś w rodzaju 2 stopnia znajomości i pozwalało na konkretniejsze
poznanie ludzi, którzy ponoć grają albo ponoć śpiewają. Z początku
usiłowaliśmy zrobić muzyków z kumpli. Nie wyszło. Potem mój kolega miał
przyjść śpiewać. W porządku, zagrał koncert ale stwierdził, że mu
przecież jednak nie gramy ballad bluesowych więc to nie dla niego. Teraz są
to ludzie, którzy wiedzieliśmy że grają i co lubią. „Zaprzyjaźniliśmy”
się dopiero w trakcie gry. Co więcej przez zespół nawet przełamałem lody
z perkusistą.
Druga rzecz – schola kościelna – ludzie przypadkowi, a nawet o przypadkowych
umiejętnościach. Gitarzysta 2 miechy temu rozstał się z wokalistką i nie
wiem kiedy było gorzej, bębniarz jest z 3 gitarzystką i właściwie na
próbach są ale nie widzą nikogo poza sobą. Przez wokalistkę odeszło już
5 innych wokalistek i gitarzystka (wokalistek nigdy nie było więcej niż 3
więc sobie policzcie). Sporo ludzi się dogadało ale gdy w zespole tworzą
się grupki przyjaciół to nie przetrwa on dłużej niż miesiąc. Ja tam
właściwie byłem jestem i będę dłużej niż cała reszta i gdyby nie sam
typ zespołu nie wiem czy jeszcze bym grał.
Raz miałem krzywą akcję z wywalaniem z zespołu jednego z moich najlepszych
przyjaciół. Koniecznie chcieliśmy iść do przodu, a on nas niemiłosiernie
hamował. On wyleciał, zespół posypał się 2 lata później, kwas między
nami ciągnął się jeszcze długo po tym. Nigdy więcej „poważnego” grania z
przyjaciółmi. Tylko okazyjnie dla przyjemności, od święta i przy piwku. A
do roboty ściągam muzyków – jak przy okazji się lubimy to fajnie. Jak nie,
to może polubimy się z czasem.
Też miałem nieprzyjemną sytuację z pewnym zespołem. Po pierwszej próbie
usłyszałem, że jestem przyjęty do składu. Później były małe problemy z
resztą zespołu, następnie byłby wakacje, więc na granie mieliśmy się
spotkać dopiero po nich. Czekałem cierpliwie miesiąc aż odezwą się z
informacją, że gramy. Coś takiego nie nastąpiło, a przypadkowo
dowiedziałem się od koleżanki, że zostałem wywalony z zespołu i nawet nie
raczyli mi osobiście o tym powiedzieć. Koleżanka chodzi do liceum z
gitarzystą i to on jej o mnie powiedział.
Od perkusisty tego zespołu dowiedziałem się, że „bardziej pasowało im jak
gra poprzednia basistka i chciała akurat wrócić więc weszła na moje
miejsce”.
Z drugiej ręki dowiedziałem się jeszcze ciekawszych rzeczy:
a) otóż perkusista chciał odejść, ale kręcił z tą basistką, więc
przywrócili ją aby miał motywację do pozostania w składzie.
b) najpierw ze składu wyleciał jeden z gitarzystów, a że chłopaki
stwierdzili, że to mój kumpel, to wywalą i mnie aby mi nie było smutno.
c) wszyscy z zespołu chcieli popatrzeć na cycki basistki więc przywrócili
ją.
I dla tego nie lubię bab w zespole, same kłopoty sprawiają. Zespół musi
się opierać na pewnego rodzaju przyjaźni, a ja nie wierzę w przyjaźń
damsko-męską (bo i tak prędzej czy później to się przerodzi w coś
więcej, a to jest niepożądane w zespole)
Wnioski, jakie się nasuwają po lekturze tego tematu są proste:
Każda sytuacja jest inna i nie ma ustalonego wzoru. Jak to u nas, na Śląsku,
mawiają:
„możecie być zżyci lub możecie być z rzyci” 😀
I jeszcze drugi wniosek – duet gitara + bas (jedno z nich na wokalu) oraz perka
z samplera dają gwarancję dłuższej żywotności kapeli 😀
Ja gitarzystę rytmicznego poznałem na urodzinach kumpla. Jakiś czas
później spotkaliśmy się srogo nawaleni na jakimś wypadzie na wyspę i tak
od słowa do słowa doszliśmy do tego, że ja gram na basie, a zespół kogoś
na to miejsce poszukuje. Gdzieś w tłumie wspólnych znajomych nagle znalazł
się perkusista (nie mniej nawalony od nas)i kazał mi przyjść na próbę.
Tam poznałem drugiego gitarzystę. Wokalu szukamy do dziś.
Zdarza nam się razem napić, czy pójść na jakiś koncert, ale nigdy nie
walimy na próbach, bo chcemy, żeby coś z tego wyszło. Większych kłótni
jak do tej pory nie mieliśmy. Parę kawałków zrobiliśmy. Póki co
współpraca układa się solidnie. Pozostaje tylko problem znalezienia
wokalu.
@Immo: Na to wygląda. Dzięki wszystkim za odpowiedzi 🙂
gdybym miał grać w jakimś zespole, to wolałbym z obcymi ludźmi z
przypadku, niż ze znajomymi. taka prawda. są rzeczy, których nie powinno
się łączyć moim zdaniem.
Z lekka bez sensu. Kumple nie zawsze są nieudacznikami nie umiejącymi grać
na instrumentach
gram w kapeli znajomych aktualnie, tez mielismy małe kwasy (wyrzucony został
pseudo-basista grajacy linie basu na pozyczonym elektryku, i w sumie smęci
sprawe, raz gada ze przyjdzie grac druga gitarę, przychodzi i rzuca fochem jak
baba jakaś ze gramy inne piosenki i on ich nie potrafi zagrac, a pod koniec
zaczal nawijac do mojej dziewczyny, więc dostał przepustke na nowe zycie poza
kapela. Teraz wokal zmieniamy, bo mielismy parę ofert grania ale nas oddalono
przez daremny wokal i w sumie ze starego skladu zostałem ja i perkman z
gitarulem (bracia 😛 ale technike maja dobra, wiec nie ma problemu, lubimy tez
to samo grac w trojke, wiec jest git).
Ogolnie wolalbym kogos randomowego niż znajomego na wokal, bo potem są kwasy i
bezsensowne tracenie czasu lub kłótnie ze starymi znajomymi, którzy na sile
chca grac a nie maja za grosz talentu/skilla czy tez samooceny przez co
spowalniaja sklad. Bo jak ja potrafie ograc 5-6 nowych coverów w 2-3 wieczory,
to jaki jest problem żeby gitarzysta się tego nauczyl w 2 tygodnie..
Wczoraj byłem na pierwszej próbie. 3 dziewki 😀 Miło się zapowiada.
jaj, ja po moich doświadczeniach w 1 zespole nigdy nie chce więcej z
dziewczynami grać, chyba, że ze znajomymi dla funu…
co do tematu, na początku grałem z obcymi, ale już po miesiącu obcy nie
byli, i w tym momencie ludzie z którymi gram to bardziej kumple niż znajomi z
zespołu 🙂
Z jednej strony faktycznie lepiej grać z obcymi ludźmi.
No ale każdy kij ma dwa końce. Jestem introwertykiem i cholernie boję się
kontaktów z obcymi ludźmi, zwłaszcza, jeśli jest to od razu wrzucenie na
głęboką wodę (czyli na próbę innymi słowy). I tu jest ten cholerny
problem – chciałbym pograć gdzieś, bo brzdąkanie w domu specjalnie
rozwijające nie jest, ale mam jakiś opór i dlatego wolę grać w znajomym
środowisku.
Pominę fakt, że nie mogę znaleźć sobie fuchy we Wrocławiu, otrzymuję
propozycje zupełnie przeciwstawne do moich preferencji. No i to, że wśród
moich znajomych nie ma kompetentnych lub wolnych osób do pogrania.
Chyba zdecyduję się na granie jak Varg z Burzum 😀
Albo Quorthon z Bathory ;>
ale tu nie chodzi o skille znajomych, tylko o to, że jak coś nie wychodzi, to
są kwasy 😉 z „bardziej obcymi” problemy się inaczej rozwiązuje, podchodzi
się mniej emocjonalnie do pewnych rzeczy.
Skille też są ważne, zdarzyło mi się grać ze znajomym perkusistą, który
grać nie potrafił prawie wcale po kilku latach walenia w gary. Gubił tempo
twierdząc, że bije rytm do mnie (a chyba powinno być na odwrót). Przez te
falowania ja się gubiłem, więc gubił się i gitarzysta (ten był z kolei
całkiem niezły). A wychodząc z próby perkusista kwitował ją słowami „Ale
z*ebiście i równo dzisiaj grałem, idzie mi coraz lepiej”. Odeszliśmy z
gitarzystą bardzo szybko, bo znieść się tego nie dało.
A co wy po 15 lat macie? Kumple się nie kłócą o byle gówno.
Dobra, nie kłócą się o byle gówno, ale jak ktoś trzyma zespół w miejscu
i nie da iść kroku do przodu, to trzeba z niego zrezygnować jak nie wyraża
chęci poprawy, tak? A weź zrezygnuj z kumpla, to ci raczej na dobre nie
wyjdzie…
Rozsądna osoba przyjmie to spokojnie. A że w dzisiejszych czasach trudno o
takie osoby to zagadnienie niezwiązane 😉
Ze znajomymi oraz ktoś obcy może być, jak będzie brakowało 🙂
_____________________
sklep muzyczny
no my mielismy analogiczna sytuacje z gitarzysta, co kolega wyzej z perkusją.
Raz ze udawał bas grając na elektryku, bodajże tensonie jakimś (no ludzie
:P), do tego pozyczonym, a dwa ze jak się przemianował na gitarę rytmiczna, to
3 miesiace czekalismy az kupi swój sprzęt (gitara tam jeszcze obleci, ale
wzmacniacz 10w na próby, gdzie ja mam setę i gitarzysta też to bezsens) to
kręcił cały czas. Rozumiem ze ktoś może nie mieć kasy, ale kurcze, wzmacniacza na
próby można czasem i za 2-3 stówy wyrwać.
No a inna sprawa, ze potem przychodzil na próby gdzie reszta miała ogarniety
materiał i się pyta e ty jakie chwyty w piosence XY no to ręce opadają..
Ja zaczynałem z kumplami, ale na początkach się skończyło, nawet się w
sumie porządnie nie zaczęło. To było na zasadzie ty grasz na tym, ty na
tym, a ja na tym, bo tak;p Obecnie od niemal 2 lat gram w zespole gdzie
praktycznie nikt się nie znał, tylko perkman trochę z gitarzystą. Z czasem
obcy stają się znajomymi. U nas jednak znajomość opieramy głównie na
czasie spędzonym na próbach, poza się nie spotykamy (chyba, że przypadkowo
na koncercie jakimś).
Osobiście – wolałbym kumpli. Mówię, dlaczego:
W mojej kapeli mam dwóch kumpli i dwóch „obcych”, ale to nie stanowi problemu
– problemem jest podejście: cała reszta zespołu chce robić karierę i przez
to powstaje presja, która mi nie odpowiada.
Dla mnie, w mojej sytuacji życiowej i z moim podejściem do pewnych spraw i
móją ambicją, idealnym zespołem jest kapela w stylu „mam knajpę (w sensie
jestem jej właścicielem/współwłaścicielem/coś w tym stylu), w której
grywam co sobotę dla ludzi”.
Wizja robienia wielkiej kariery dla dziada w moim wieku nie jest już taka
ekscytująca; chciałbym pograć z kolegami w 100% dla frajdy a nie dla
przygotowania do wielkiego koncertu który otworzy nam drogę do sławy. Takie
granie nie sprawia mi radochy, a męczy.
No i inny problem: gitarzysta ma zadatki na wirtuoza, już teraz wymiata
niemożliwie, to samo klawiszowiec, perkusista jest szybki i sprawny – nie
przypominam sobie z prób żadnej ich pomyłki! – a moja technika jest słaba i
w przeciągu miesiąca nie dam rady (biorąc pod uwagę moje obecne zawirowania
z pracą i domem, wieczne przemęczenie oraz specyfikę mojego charakteru)
nadgonić tego.
Ale wg mnie to dalej nie determinuje, że obcy chcą pędu do kariery a znajomi
nie. Jak się odpowiada na ogłoszenie to trza wspomnieć, że nie ma się
ciśnienia na podbój świata. Tak też można znaleźć obcych „do
zabawy”.
Co do skilla – wiadomo, znajomi bywają bardziej wyrozumiali, ale sądzę, że
to znowu słabo motywuje do ćwiczeń.
Chodziło mi bardziej o „kumpli” w sensie luzu i spokoju. Nie sugeruję, że
ktoś bardziej czy mniej chce pędu do kariery 😉 A ogłoszenia nie było, po
prostu zaproponowali, żebym z nimi pograł i po 5 minutach stałem się
członkiem zespołu.
A co do motywacji – mnie bardziej motywowałoby wspólne jamowanie i luźne
granie niż presja „zagraj Black Dog idealnie, bo za miesiąc koncert dla 4000
osób” wywarta na kimś, kto w życiu nie grał:
a) z zespołem
b) przed ludźmi
😛
No właśnie – wspólny jam. Większość zespołów gra niemal tylko covery,
które w niewielu przypadkach nie są wiernymi kopiami oryginału. Czasem
gitarzysta zaszaleje i zagra swoje solo.
Wykonań nuta w nutę nie jestem strawić, męczą mnie strasznie. Wolę
więcej swobody w graniu, nawet jeśli ma to być jam oparty na jednym riffie.
Kumple czy obcy znaczenia nie ma. Jeżeli się polubimy, będziemy chcieli
grać to samo, rozwijać się w obranym przez wszystkich kierunku i mieć mniej
więcej takie same aspiracje, to wystarczy niewiele do szczęścia.
Co do innych kwestii zawartych w temacie…
Mądry kumpel zrozumie, że jest za słaby lub nie pasuje stylistycznie do
zespołu. Rok temu chciałem założyć z kolegą zespół, na perkusji
zasiadłby obecny gitarzysta. Jednak po prostu chcieliśmy grać co innego, on
chciał pójść w stronę bluesa ja z perkusistą w stronę metalu. Część
wspólną stanowiło dość niewiele, parę znanych kapel(nie będę
wymieniał, bo po co?). No ale nic złego się nie stało, nadal razem chlejemy
i urządzamy małe jamy u kogoś w domu.
Drugi frustrujący mnie problem, to nieogarnięty perkusista, który też chce
grać pod bas. Taka postawa wyprowadza z równowagi, jedyną rzeczą która
trzyma go na stołku jest brak innego delikwenta radzącego sobie na dwukopie i
grającego blasty.
Drooper podsunął dobrą myśl. Granie coverów „idealnie” jest bez sensu.
Trzeba tchnąć w to cząstkę siebie, my aktualnie jak gramy jakieś covery to
zawsze coś zmieniamy, od tonacji pasującej dla wokalu po zmiany całego
układu utworu zostawiając tylko jego „szkielet”. No i gitarzysta, z którym
aktualnie gram praktycznie zawsze improwizuje solówkę tylko zbliżoną do
stylistyki oryginalnego wykonawcy i jest dobrze.
Jak by mi ktoś kazał zagrać Black Dog idealnie to bym mu puścił ten
kawalek.
https://www.youtube.com/watch?v=xUllKykXPV4
Co znaczy grać idealnie? Z czym? W podanym wyżej przypadku oni sami nie grali
swoich numerów „idealnie”.
Popieram Droopera. Granie „idealnie” to odgrywanie a nie granie.
Kiedyś na próbe przyniosłem tzw. „riff” zrobilismy numer, a ja dopiero na
końcu powiedziałem chłopakom, że to nasza wersja bluesa „when the levees
breaks” Kansas Joe McCoy.
I okazało się, że zrobiliśmy go po swojemu. A tak to by zajrzeli gdzie
trzeba i by się „wzorowali”.
P.s. A i tak wolę mieć kumpli/przyjaciół w zespole. Z wirtuozami i
filozofami już grałem