W latach osiemdziesiątych nikt nie potrafił organizować imprez z takimrozmachem…

Tekst opowiada o imprezach organizowanych przez Bibka w latach 80., gdzie muzyka rockowa i wyjątkowa atmosfera gwarantowały niezapomniane wspomnienia. Wspomnienie konfliktu związanego z zespołem King Crimson pokazuje, jak muzyka mogła wpływać na relacje między ludźmi.

W latach osiemdziesiątych nikt nie potrafił organizować imprez z takim
rozmachem jak Bibek. Zazwyczaj zapraszał mnóstwo ludzi (niekoniecznie
znających się wcześniej), podając im warunki uczestnictwa. Były nadzwyczaj
proste. Należało zaopatrzyć się w napitek i zakąskę, chata i muzyka były
gratis. Trzeba tu napomknąć, że nie towarzyszyła nam żadna new romantic
czy temu podobne koszmarki . Podstawą był uczciwy rock z dekady Edwarda
Gierka. Ale nawet przy takim doborze repertuaru konflikty były nieuniknione.
Pewnego razu, jakiś koleś dowcipkował na temat King Crimson. Ponieważ
uczucie tolerancji ledwie kiełkowało w mym umyśle, zaproponowałem mu
jednoznaczną alternatywę. Jeśli natychmiast nie zaprzestanie robić sobie
jaj z Frippa, obiję mu to i owo. Na próżno biedak zaklinał się, że jego
ulubionym zespołem jest KC, nawet poprosił o wstawiennictwo swojego kolegę.
Ten przysięgał, że mój rozmówca naprawdę kocha King Crimson, i że jest
to jego numer jeden. Byłem głuchy na takie wykręty. Dążyłem do
konfrontacji niczym Solidarność w grudniu 81 roku. Diabli wiedzą czym by
się to skończyło, gdyby nie pewien drobny epizod. Otóż u Bibka telefon
był zainstalowany w takiej zmyślnej wnęce o powierzchni ok. 0,5 metra
kwadratowego. Wnęka z trzech stron była osłonięta ścianami, można tam
było się schronić, i gadać przez telefon do upadłego. Zapewne na taki
pomysł wpadł jeden z uczestników zabawy. Niestety nie wytrwał w swym –
jakże ambitnym zamiarze – zbyt długo. Po prostu zasnął nad telefonem, i
trochę się biedak zaklinował. Nogami opierał się o jedną ścianę,
tułowiem i głową o przeciwległą. I byłby tak sobie trwał w
nieskończoność, gdyby jakiś cymbał nie spróbował go stamtąd ruszyć.
Protestował przeciwko temu Wojtek Ożarek, artysta malarz z zawodu, a bibosz z
powołania. Na pytania co robi zaklinowany, odpowiadał z uśmiechem: zostawcie
go w spokoju, on dzwoni do Chicago, trochę poczeka, bo to trudne połączenie
jest. Dlatego na razie smacznie śpi. Niestety, koledzy dzwoniącego byli
przeciwnego zdania, i zaczęli chłopaka wywlekać z tej oazy ciszy. Dzwoniący
okazał się być ostatnim niewdzięcznikiem. Po prostu zwalił się na
podłogę w przedpokoju jak kłoda, i mieli jeszcze większy kłopot. Nie tylko
oni. Także dążący do klopa musieli uważać na rozlane na podłodze ciało.
Ożarek triumfował. Ba, cieszył się jak dziecko. No i co – rżał zadowolony
– a nie mówiłem żeby go nie ruszać …

Podziel się swoją opinią
Basoofka_NET
Basoofka_NET
Artykuły: 3402