Heja Nie zastanawialiście się nad tym? Cała masa zespołów tworzących w tym okresie stworzyła różne rodzaje brzmienia i różne style muzyczne. A czasem nawet nie tworzono niczego nowego, ale grano w nieziemsko energetyczny sposób. Aż tu nagle zarówno stare jak i nowe zespoły straciły energię.
Czy zastanawiałeś się nad tym, co stało się z dźwiękiem późnych lat 90. i wczesnych 00.?
Co sądzisz o brzmieniach i stylach muzycznych, które powstawały w tym okresie?
Czy uważasz, że zespoły grające w tamtym czasie były energia i pełne mocy?
Czy widziałeś, jak Zespoły traciły swoją energię z upływem czasu?
Czy słyszałeś o innych powodach, które przyczyniły się do utraty energii przez zespoły?
Co myślisz o tym, że niektóre zespoły nie tworzyły niczego nowego, ale wciąż grały z dużą energią?
Czy uważasz, że tamtych czasów można się dziś nauczyć czegoś nowego?
Jakie są twoje ulubione zespoły z tamtego okresu?
Czy są jakieś zespoły, które według ciebie nigdy nie straciły swojej energii?
Co robisz, by utrzymać swoją energię jako basista?
Mody i trendy w muzyce przychodzą i odchodzą. Lata 90, zwłaszcza grunge,
były odpowiedzią na cukierkowy popik i pseudorock dominujący w wtedy w
mediach, a wywodzący się jeszcze z lat ’80. Tak jak Punk Rock był
odpowiedzią na syntezatorowe disco i „rozdęty” w swojej formie rock
progresywny.
Najpierw było brudno i surowo, potem coraz bardziej nowocześnie (Korn,
StaticX, Disturbed) aż przyszła moda na powrót do vintage. A w muzyce
metalowej – moda na „core” i „djent”, czyli „spunkrockowienie” i skrajne
uproszczenie wyszukanych technicznie form death metalowych i nadętego,
pompatycznego blacku.
Tyle w skrócie.
Hm, trochę to filozoficzny temat i sądzę, że takie dyskusje w różnych
środowiskach muzycznych pojawiały się już dziesiątki tysięcy razy.
Trochę zahacza to o retorykę „starych, dobrych czasów” (jak się nad tym
porządnie i krytycznie zastanowić), wraca oczywiście jak bumerang i śmiem
twierdzić, że powinniśmy ograniczyć ilość takich dyskusji (między sobą,
jako muzycy, nie jako społeczeństwo) do minimum, bo śmiem twierdzić, że na
jakimś etapie (np. niemocy twórczej :D) mogą być dodatkowym hamulcem.
Zauważcie, że to przebiega dość sinusoidalnie (jeżeli chodzi oczywiście o
„główny nurt”) – bogactwo muzyki jamowej / rocka na przełomie lat 60 i
70tych, później punk rock i początki metalu, dla których kontrastem było
inkorporowanie neoklasycyzmu i rozwój muzyki heavy / glam (co generalnie
wpisało się w estetykę lat 80tych) i „odwrotem” będąca fala muzyki sludge
(inspirowana tymi „wolniej grającymi” zespołami prekursorów metalu, typu np.
Saint Vitus) – Melvins czy Earth, które zapoczątkowało drone w muzyce
metalowej. W „mainstreamie” objawiło się to kapelami takimi jak np.
Soundgarden (oraz całym gatunkiem: stoner rockiem / metalem)…
I TAK DALEJ :D.
Ale może macie na ten temat inne opinie? Chętnie przeczytam :D.
(UWAGA! Post pisany przed pierwszą kawą, proszę o wyrozumiałość)
Tak jak po ułożonym renesansie przyszło zaniepokojony i napięty romantyzm,
a dalej znowu ciągoty do symetrii, tak samo dzieje się w muzyce popularnej,
tylko w mniejszej skali – przez co okresy powrotu są krótsze i bardziej
zauważalne. Prawda jest taka, że gdyby od lat 60 wszystkich katować Pink
Floydami i innymi Crimsonami (bo to wielka sztuka jest więc po co coś
zmieniać!) po dziś dzień to ludzie by sobie w łeb strzelali z monotonii.
Zmiana jest konieczna dla ludzkiej natury.
Innym tematem tych trendów jest to co napisał w autobiografii Frank Zappa –
mainstream kształtowany jest pod gust nastolatki z USA, a absolwenci akademii
muzycznych uczą się pisać muzykę pasującą w gusta królów i książąt
nieżyjących od setek lat (wielcy kompozytorzy często pisali na zamówienie,
więc wypadałoby się napisać coś co owy bogacz polubi, a teraz się te
dzieła studiuje).
Dla mnie kluczowym momentem rozwoju muzyki jako takiej było zderzenie się
europejskiej maniery i precyzji z naturalną energią i wyczuciem
czarnoskórych w USA na początku XX wieku. Reszta to głównie wspaniałe echa
tego wielkiego wybuchu 🙂 No ale ja nie na temat 🙁 Tak więc – w każdym
okresie historii muzyki można znaleźć perełki – na ten przykład myśląc o
latach 90tych prawie wszyscy rzucają się na grunge i numetal i na tym
poprzestają, zapominając o takich artystach jak Morphine czy Tool, nie
wspominając o początkach artystów ze stajni Ninja Tunes. Jak zwykle to co
popularne nie musi być najlepszą i jedyną słuszną drogą. Zapytajcie
Galileusza.
Osobiście uważam, że drastycznie dużą rolę odgrywa tu niestety przemysł
muzyczny i mainstreamowe media. Kiedyś w radiu czy telewizji głównego nurtu
oprócz plastikowej papki (która była zawsze, chociaż kiedyś mimo wszystko
brzmiała lepiej) koegzystowały zespoły rockowe czy metalowe, vide MTV, kiedy
jeszcze puszczało muzykę zamiast programów o ciężarnych nastolatkach, czy
chociażby 30 ton, gdzie muzyka była naprawdę dość przekrojowa – od
Metalliki po Beatę Kozidrak.
W obecnych czasach tworzenie muzyki jest zarazem dużo prostsze i dużo
trudniejsze. Prostsze – bo mamy łatwiejszy dostęp do sprzętu, możliwości
nagrania – nawet w domowych warunkach na całkiem przyzwoitym poziomie, nauki,
czy niczym niepowstrzymanej publikacji w internecie. Z drugiej jednak strony
dużo ciężej się wybić – raz ze względu na odcięcie się popkultury dla
mas od muzyki ambitniejszej i lansowanie cycków zamiast umiejętności
wykonawczych, dwa ze względu na wytwórnie płytowe, ktorym nie opłaca się
promować młodych ambitnych zespołów, a trzy poprzez niesamowitą
konkurencję i przesyt rynku.
Bo to nie jest tak, że nie ma w dzisiejszych czasach dobrych, energetycznych
zespołów, które tworzą coś choć trochę odmiennego.
Jest ich wbrew pozorom cała masa. I nie mówię tu o jakichś punkowych
popierdółkach z Pcimia Dolnego (no offense), tylko o naprawdę dobrych,
profesjonalnych zespołach, które z różnych przyczyn nie mogą się wybić.
Sam co i rusz takie odkrywam i jaram się jak głupi. Co nie zmienia faktu, że
o większości z nich przeciętny Kowalski nigdy nie usłyszy.
Nie mówię, że nie ma też masy zespołów słabych jak żarty Strasburgera,
wstecznych i nie wnoszących nic nowego, ale po odsianiu ich przez wielkie sito
własnego gustu muzycznego potrafię znaleźć dla siebie naprawdę sporo.
Nie będę ukrywał, że spora część zespołów (mowię o istniejących i
działających), których słucham zaczynała jeszcze w latach ’90, ’80 albo i
wcześniej, aczkolwiek kapel , które powstały po roku 2000 i miażdżą suty
też jest sporo.
Jeszcze jedną kwestią, która może mieć wpływ na powstawanie dzisiejszej
muzyki i „muzyki” jest sposób realizacji nagrań – w dobie Protoolsa nawet nie
umiejąc grać, czy spiewać można nagrać płytę sprzedającą się w
milionach egzemplarzy, a o tym kto nagra tą płyte i zrobi karierę, decyduje
ten kto ma hajs. Sporo na ten temat mówi się w filmie „Sound City” Dave’a
Grohla, który gorąco polecam.
Podsumowując – możliwe, że faktycznie jest mniej dobrych zespołów niż w
latach ’90 (zwłaszcza 1991 rok – ileż wtedy zajebistych płyt powstało to po
prostu masakra), ale może to być też kwestia tego, że sporo naprawdę
dobrych zespołów w ogóle nie trafia do głównego obiegu i nie mamy o ich
istnieniu zielonego pojęcia.
Nie chodzi mi wcale o złożoność ani o artyzm utworów. Chodzi mi o
energię, w tym o energię w brzmieniu nagrań. Nawet nieskomplikowane,
popularne zespoły jak Blink 182, Offspring, Green Day, Incubus, Alien Ant Farm
czy Linkin Park (no i wiele więcej) wcale nie grały niczego złożonego.
Grały 4 akordy na krzyż, ale energia była nieziemska. Niezależnie od tego,
czy te zespoły zmieniły czy zachowały styl, dziś nie potrafią odtworzyć
takiego soundu. Nie mówiąc o nowych zespołach, które czasem próbują co
nieco skopiować, ale i tak po nagraniach (niezależnie od gatunku) czuć,
które nagrania były robione w latach 90′-00′, a które później.
Zaczynam temat również w kontekście nagrywania własnego materiału.
Polecam się zapoznać, po czym wybrać na jeden z koncertów, a następnie
wypowiadać na temat energii i soundu 😉
Dodam, że zespół powstał w roku 2005.
Albo posłuchać Kvelertak (jeśli jeszcze nie znasz) obie płyty są
zajebiste, kapelka świeżutka, a już gra trasy z Metalliką (rok założenia
2007).
To tylko takie dwa z brzegu przykłady w miarę nowych kapel. A jest tego sporo
więcej.
Tutaj dochodzi jeszcze zmanierowanie artysty po latach. Mając 20 lat
doświadczenia na scenie i w studiu na pewno ma się inną wizję brzmienia i
całokształtu niż jako początkujący z pierwszym porządnym instrumentem w
swoim dorobku. Z samym wiekiem też ma się inne gusta muzyczne i brzmieniowe.
Nie ma chyba kapeli która po 40 latach dalej potrafi oddać to co na
początku. Zwykle jest to faktycznie (i niestety) krzywa opadająca.
Odniosę się do swojego podwórka.
Wieeelki odsetek moich grających znajomych praktycznie cały czas potrafi
gadać o technice samego grania, dążeniu do najlepszego brzmienia, sprzęcie
i kto ma lepszy, i co który właśnie kupił, i dlaczego to za 1000, 00zł
jest lepsze od tego za 500, 00zł, itd, itd
Bardzo rzadko, a właściwie w ogóle, nie słyszę np. określeń „ta solówka
ma być smutna” albo „tu mają być wściekłe bębny”.
Wydaje mi się, że zrobił się przerost formy nad treścią.
Nagrywanie własnego materiału – kilka razy mi się zdarzyło, że byłem na
koncercie zespołu, niekoniecznie łowickiego, który podobał mi się do tego
stopnia, że decydowałem się na zakup płyty. No i po przesłuchaniu (jedno,
dwu, trzykrotnym) potem w domu stwierdzałem, że to nie to, i … te płytkie
sobie leżą obecnie wój wie gdzie.
(Panowie nagrywający mają więcej do powiedzenia niż zespół? – Bo
przeważnie mam wrażenie, że słucham jednej tej samej kapeli).
Może czasami trzeba by zagrać coś nierówno, żeby było lepiej? :-DDDD
Niejaki Jimi Page powiedział (cyt.):
„Technika nie ma tu nic do gadania, tu się liczą emocje”
Ja dodam od siebie glownie o wokalistach – glownie slucham muzyki sprzed lat 90
lub zgola drugi biegun – calkiem nowej.
Wiec, uwazam ze dawniej było wsrod zespolow podejscie 'okej, jest nas
trzech/czterech/pieciu/etc, ktoś musi zaczac spiewac’ i ktoś zaczynal, czy
lepiej mu szlo czy gorzej to dalej spiewal i tak się 'rodzili’ kultowi
wokalisci, niekoniecznie ze wspaniala technika, dykcja, glosem, zasiegiem.
Teraz uwazam ze (i tu już powracamy do ogolnego brzmienia zespolow) jest
straszny nacisk na wspaniala technike, wrecz idealne, sterylne nagrania bez
najmniejszych odchylow.
Sytuacja z zycia wzieta – nagrywalem coś z zespolem (oczywiście nie na setke…
ale o tym nie będę zaczynal) i miałem zagrac coś powyzej XII progu i nie
pamietam czy podciagnalem minimalnie strune czy coś, ale nagle pan 'realizator’
mowi ze nie stroi. Mnie stroi, nie robi problemow. Koledzy z zespołu nagle
przerazeni wizja jednego JEDNEGO niestrojacego dźwięku zaczeli mnie nagabywac
zebym dogral jeszcze raz.
Wiem, ze troszeczke tu odplywam ale podpisuje się wszystkimi czlonkami pod
postem glatzmana. Zespoly w których grałem w znacznej wiekszosci stawialy
niesamowite wymagania techniczne, piosenki mialy rozne zabiegi (panowie po
szkolach muzycznych), skale, cuda wianki, ale emocji, spontanicznosci, przekazu
z instrumentow i co najwazniejsze DYNAMIKI brakowalo…
W koncu doszlo do tego, ze na probach zaczelismy cwiczyc 'wersje koncertowe
piosenek’.
Inna rzecz, nic z tego nie trafilo się nigdy gdy grywalem z Anglikami, mieli
otwarte glowy na zabawy emocjami, dynamika i technika była na dalszym planie, o
wiele wazniejsze było co grasz niż jak grasz.
I mogę się mylic, ale czy przypadkiem pozne lata 90′ i wczesne 00′ nie
pokrywaja się z loudness war? (o tym już nie wspomne jak wojowalem z ludzmi w
zespole… [NIE BRZMI, CICHO, ZA CICHO, NIE BRZMIIIIIIIIIIIIiiiiiiiiiiii])
Dobre!! :-DDDD
Wiadomo. Zastanawiające jest, że jednak takie zmiany występują okresami
dotykając wiele zespołów jednocześnie. Każdy muzyk zmienia się z biegiem
czasu, ale wygląda na to, że może zmienić się całe pokolenie
muzyków.
No właśnie mam wrażenie, że sprzęt robi się coraz lepszy, a muzyka robi
się bardziej przejrzysta, każdy szczegół można dokładniej zarejestrować
podczas nagrywania i wychwycić podczas słuchania. Ale coś powoduje, że
nagrania nie mają takiego kopa. Do tego dochodzi właśnie nagrywanie i
miksowanie przez osobę trzecią, która często ustawia brzmienie pod siebie.
Widać to również na koncertach rockowych, na których większość
zespołów brzmi jak „standardowy rockowy zespół”.
Nagrywanie pierwszej płyty to sytuacja w rodzaju – wszystko albo nic: jeśli
coś się nie uda, drzwi do wielkiej kariery zostają zamknięte. W moim
zespole mieliśmy już kilka podejść do nagrywania i zawsze coś było na
tyle nie tak, że przesuwaliśmy cały proces. I właśnie moim zdaniem
nagrywanie powinno zostać przeprowadzone (jednak) przez osobę trzecią,
która będzie w stanie ocenić muzykę patrząc na nią z zewnątrz, jednak
współpracującą i konsultującą się na bieżąco z zespołem, dzieląca
podobną wizję.
Co do loudness war – wiadomo, że nie ma sensu prześcigiwać się pod
względem głośności… jeeednaaak w muzyce, która ma dawać kopa odpowiedni
power na nagraniach musi być. To musi być w jakiś sposób wyśrodkowane.
Nie bierzcie tego co mówię za jakkolwiek mądre słowa – cały czas szukam
odpowiedniej ścieżki i odpowiedzi na wiele pytań.
EDIT: Do tego dochodzi kwestia wyciętego środka. Zrozumiałem, że to
debilizm grać w ten sposób i nauczyłem się dostrzegać piękno, które
może dać bas grający górnym środkiem (lubię górny środek, większość
basistów go wycina). Łatwiej też ogarnąć sound i słyszalność na
próbach. Aaale może jednak warto poeksperymentować z uśmiechowym
ustawieniem? Jakby nie było powstało na nim kilka fajnych utworów z tamtego
okresu.
Ogarnijcie to:
https://www.youtube.com/watch?v=WPoJWk6n84g – najgorszy bas jaki może
istnieć
https://www.youtube.com/watch?v=jRGrNDV2mKc – kosmiczny, unikatowy sound
Renesans muzyki stoner / doom (większa chyba popularność niż „na
początku”), która brzmi w znakomitej części dość brudno zadaje trochę
kłam temu co mówisz o przejrzystości / klarowności.
Tak prawdę mówiąc, to termin „stoner / doom” kojarzę tylko z ogłoszeń o
poszukiwaniu zespołu, a zdarzyło mi się przesłuchać ze dwa doom metalowe
utwory. Widocznie siedzę w jakiejś innej części jutuba 😛
Sprawdź sobie np. Belzebong. Polski zespół, który staje się coraz
popularniejszy, grał trasy po całej Europie.
Dwa doom metalowe utwory? „Hand of Doom” i „Into the Void” Sabbathów? 😀
Cała ta rodzina gatunkowa jest bardzo obszerna, a jednocześnie granica
między sludge, doomem, stonerem, drone metalem, nowym southernem i
psychodelicznym rockiem często jest nieostra, do tego dochodzą różne metody
nagrań (lo-fi lub studyjna sterylność), naleciałości… Teoretycznie Fu
Manchu i Orange Goblin to ten sam gatunek, a różnią się diametralnie pod
wieloma względami.
„… byliśmy po prostu jazzowo-bluesową kapelą…”
Geezer Butler o muzyce Black Sabbath.
A może też o to chodzi, że ci Wielcy zaczynali po prostu grać rocka a co
wyszło to wyszło.
Z własnego podwórka. Mój znajomek jest właśnie w trakcie zakładania
nowego składu. Nie wiadomo jeszcze do końca kto będzie w zespole, ale
wiadomo, że będą grali jak zespół XXXXX oraz YYYYYY.
Czyli już ograniczenia na początek?
Czy ja wiem, że ograniczenie? Niekiedy ludzie się spotykają, chcąc po
prostu pograć i wychodzi z tego miks ich wszystkich gustów – i to jest
świetne. Z drugiej strony są osoby, które stwierdzają „kurde, pograłbym
heavy metal w stylu wczesnego Iron Maiden” – znajduje ludzie chcących to grać
i grają w tym klimacie bo to ich jara – i też jest świetnie. Każdy gra to
co lubi, jak ktoś nie ma wytyczonego kierunku będzie świetnie się bawił
dowolną wypadkową, ktoś kto ma konkretny pomysł na konkretne brzmienie i
klimat też frajdy będzie miał co niemiara. Ileż jest tribute bandów Pink
Floydów, wątpię, że wszystkie grają tylko dla zysku 🙂
Dokładnie. Zresztą, jak lepiej wytłumaczyć swoje oczekiwania kandydatom do
zespołu, niż przez porównania? Ja też bym mówił: „Chcę grać muzykę w
klimacie z nutą ” 😛
Na podstawie licznych ogłoszeń kapel, na które odpowiadałem mogę
powiedzieć że większość zespołów już istniejących albo zamieszcza
swoje utwory w odpowiedzi (najwygodniej – można ocenić poziom grających bez
rozczarowania w jedną czy drugą stronę na żywo) lub podając co lubi każdy
z nich słuchać. Wiadomo, że nie zawrze się to wszystko w ich muzyce, ale
lubiąc ska nie odpowiem na ogłoszenie kolesi gustujących w death metalu.
A ja po prostu powiedziałem chłopakom, że będziemy sobie grać rocka. I
już.
Panowie, ale może ostre założenia początkowe powodują, że się tego
własnego stylu nie ma? Jak myślicie?
Może to dlatego ja już nie odróżniam od siebie kapel (tych przyjezdnych
też), na których koncerty w moim mieście chodzę?
W chwili koncertu wiem kto i co gra.
Po koncercie przeważnie nie pamiętam co grali, a po kilku tygodniach nie
pamiętam nawet nazwy zespołu.
Prawie wszystko na jedną modłę.
Łącznie z muzyką, zachowaniem na scenie jak również ubiorem.
Ile razy wracaliście do domu po występie jakiegoś zespołu, który
widzieliście i słuchaliście pierwszy raz, i nuciliście po drodze świeżo
co usłyszany np. riff?
Staram się odpowiedzieć na pytanie J and D JD110 i nic
więcej.
Moim celem nie jest doradzanie jak ma być prowadzony zespół i jak mają
grać.
glatzman – tutaj bym stawiał na poziom artystyczny kapeli. Lubisz też
starocie i wiesz, że nie trzeba grać nowatorsko, żeby grać dobrze. Taki np
norweski Graveyard nie robi nic nowego w stosunku do Zeppelinów, a dalej
ściskają za jaja każdym riffem. I chyba na to wpływu nie ma odpowiedź na
pytanie – czy to był z góry zamierzony styl, czy też wypadkowa gustów.
A mnie cały czas chodzi o to:
Tak na prawdę to nie jest tak, że lubię stare brzmienia (to tylko ja już
jestem stary).
Ja po prostu nie lubię growlingu i gry podwójnej stopy przypominającej
karabin maszynowy.:-DDDD
Bardzo miło wspominam (z naszego podwórka) i zawsze pójdę np. na Thermit
czy Corruption – a według mnie latami 60-tymi nie jadą.:-DD
No ale pytanie – czy pamiętasz i kochasz te kapele przez to, że były
oryginalne czy dlatego, że były świetne?:P
Cios poniżej pasa:-D
Chodzi oczywiście o nasze dwa rodzime zespoły, które wymieniłem?
I to i to.
Jak dla mnie.
Ale może dlatego, że nie jestem chodzącą encyklopedią rocka i poczynania
wielu kapel są dla mnie dużą niewiadomą.
Wystałem przez cały czas ich występów kiwając głową i tupiąc nogą. A
musisz wiedzieć, że często moja „bytność” na koncercie kończy się, już
po kilku kawałkach, przy stoisku z piwem. A przy nich piwo było dopiero
później. A płytkę Thermita sobie nawet kupiłem – bo fajnie grali.
W każdym bądź razie „grano w nieziemsko energetyczny
sposób”.
Mam wrażenie, że taka unifikacja postępuje w każdej dziedzinie życia…
Nie szukając daleko – prawie wszystkie piwa „korporacyjne” (nie)smakują tak
samo, a bronią się tylko lokalne wyjątki.
Czasami w przypływach czarnowidztwa boję się, że za parę lat unijne normy
narzucą jakimi pasmami częstotliwości mają siać poszczególne instrumenty,
żeby można było wydać oficjalną płytę, bo jakiś biurokrata w Brukseli
wymyśli, że wyjście poza nie jest szkodliwe dla słuchu…