Z cyklu rozważań o sensie życia, rozmyślaniu jak grać żeby ludzie chcieli
słuchać tego co się tworzy i w ogóle… Chciałbym podyskutować z Wami na
temat sposobu grania jaki preferujecie.
Podczas gry z różnymi mniej lub bardziej przygodnymi muzykami zauważyłem
taką cechę grania jak „tight”, czyli ciasność. Albo sztywność.
Zdarzają się ludzie, którzy wyuczają się wszystkich utworów od dechy do
dechy i oczekują tego od współgrajków. Raz ułożony utwór jest nie do
ruszenia. Kiedy ktoś zacznie dodawać jakieś nowe smaczki albo pomysły albo
przestają grać i każą zagrać to bez wygłupów, albo dalej cisną swoje,
choćby zmienił się rytm. Nie wszyscy, ale niektórzy z nich są dzięki temu
niesamowicie dokładni, równi i precyzyjni. Ich głównym celem jest granie
maksymalnie poprawnie, „tajtowo”. Jeśli coś nagrywają, wszystko jest
perfekcyjnie spasowane i z góry wiadomo jaki będzie efekt końcowy. Utwory
które są tworzone przez takich muzyków często są ułożone matematycznie
lub / i wymagają od muzyka perfekcyjnej znajomości budowy utworu. Podczas
pierwszego grania z takim muzykiem zawsze grane są cudze, gotowe utwory,
ewentualnie jakieś gotowe i ułożone pomysły, do których pozostali mają
się dograć.
Zdarzają się również ludzie, którzy podchodzą do muzyki na luzie. Często
aż zbyt dużym luzie. Zdarza się, że nie mają ułożonych konkretnych
partii w utworach. Improwizują. Za każdym razem trochę inaczej. Raz lepiej,
raz gorzej. Często trafiają w ten sposób na partie, których nie dałoby
się „ułożyć”, ale rzadko potrafią je odtworzyć. Podczas nagrywania tak
naprawdę nie wiadomo co może się stać: może udać się stworzyć zupełnie
niepowtarzalny twór jeśli pójdzie dobrze, albo powtarzać każdą partię
1000 razy, jeśli wyjdzie krzywo albo niezadowalająco. Utwory, które
układają, często mają prostą budowę (np. cały czas ten sam akord), do
której łatwo się improwizuje. Często jednak z chwilowego braku pomysłów
próby potrafią się zablokować – gra się cały czas te same motywy i nie ma
pomysłu na coś świeżego. Podczas pierwszego grania z takim muzykiem
ktokolwiek zaczyna grać, a reszta jakoś się dołącza.
Do którego wzorca Wam bliżej? Który uważacie za słuszniejszy?
Mam taką rozkminę, bo gram ostatnio z różnymi ludźmi i zauważyłem, że
jestem w stanie przypisać dowolnego muzyka do którejś z tych grup po kilku
taktach grania z nim. Zdecydowanie lepiej gra mi się z mniej tajtowymi
muzykami i sam uważam się za niezbyt tajtowego (aczkolwiek jeśli gram już
utwór, w którym coś ma być tight, nie burzę tego układu i najwyżej
dodaję coś poza ramą, którą podtrzymuję). Ma to jednak swoje minusy.
Zauważyłem też, że słysząc utwór wychwytuje co było starannie ułożone
i przygotowane, a co powstało pod wpływem improwizacji. Czasem chodzi o
całą budowę utworu, czasem o poszczególne elementy.
Edit: Tak pytam, bo mam ochotę się nauczyć takiego czegoś
https://www.youtube.com/watch?v=3q3PsoWbW9I ale nie chce mi się wykuwać
wszystkich dziwnie przesuniętych przejść na pamięć. Przy okazji, ta partia
i ten rytm musiały zostać zaimprowizowane, ale potem okraszone zaplanowanymi
przejściami, które się powtarzają i są odgrywane zawsze w ten sam idealny
sposób.
Jaki sposób grania preferujesz?
Czy uważasz, że tight czy luźne granie jest lepsze?
Czy wolisz improwizować czy grać utwory od dechy do dechy?
Czy uważasz, że utwory ułożone przez dokładnych muzyków są lepsze od improwizowanych?
Czy łatwiej Ci grać z mniej tajtowymi muzykami?
Czy trudno jest Ci nauczyć się wszystkich dziwnie przesuniętych przejść na pamięć?
Czy preferujesz prostą budowę utworów czy bardziej złożone?
Czy uważasz, że improwizacja jest ważna w muzyce?
Czy słyszysz różnicę między utworami ułożonymi matematycznie a improwizowanymi?
Czy masz ochotę nauczyć się tight grania czy wolisz pozostać luźnym?
U mnie zero tajtu. Akcenty i tonacja zapamiętane i egzekwowane, ale w reszcie
linii totalny luz. Z racji tego że ani umiejętnościami ani wyobraźnią nie
grzeszę, praktycznie cały czas udaje mi się trafiać w prymę 😉 Nie do
końca podoba się to perkusiście, który aranżuje na poziomie Master Tajtu –
nie ma miejsca w utworze na przypadkowy dźwięk.
MI zdarza się coś zmieniać, ale zawsze konsultuję zmiany z resztą
zespołu. Więc tajt jest na wysokim poziomie.
Odpowiem pytaniem – a to utworów się trzeba uczyć na pamięć :-P?
Jeżeli utwór składa się z zapętlonych trzech albo czterech akordów, moim
zdaniem nie trzeba się go uczyć. Słuchasz rytmu innych i się do niego
dopasowujesz. Nasłuchujesz nadchodzących przejść i dostosowujesz do nich
moc grania.
Nie jestem pewien czy znaczenie słowa „tight” pasuje do opisanego przez autora
wątku zjawiska.
Ja bym powiedział, że pojęcie „tight” odnosi się do widocznego gołym okiem
zjawiska bardzo wysokiego poziomu zgrania i wzajemnego zrozumienia muzycznego
bez wnikania w to, czy wynika to z pamięciówki czy z instynktu. Dobra muzyka
rzadko nie jest „tight” a nie wyklucza to wcale improwizacji.
Tym zdaniem kończę się-przypierdalanie i wracam do tematu…
Próba:
Wszystkie chwyty dozwolone. Szukam najlepszego rozwiązania i nie boję się
strzelić babola w imię większego dobra 😉
Próba generalna:
90% tajt. Udaję, że gramy koncert. Próbuję wsadzić od czasu do czasu coś
od siebie żeby wyczuć na jak dużo będę mógł sobie pozwolić w trakcie
koncertu.
Koncert:
Całkowity tajt na poziomie rytmu i harmonii. W kwestii melodii czy ozdobników
rytmicznych pozwalam sobie na małe wycieczki w bok, ale tylko w miejscach w
których mam pewność „nieszkodliwości” dla całokształtu – to są te
miejsca, które sprawdzałem na próbie generalnej. Jako basista mam kleić
kapelę a w tym zadaniu powtarzalność jest kluczem do sukcesu. Reszta kapeli
musi móc się na mnie oprzeć w chwili kryzysu.
Studio:
Całkowity tajt. Odmawiam wejścia do studia jeśli nie czuję, że
przynajmniej sekcja rytmiczna doskonale zna materiał. Basista ma wiedzieć co
ma zagrać perkusista (przejścia też), perkusista ma umieć zanucić linię
basu (nie musi czysto, chodzi o zorientowanie w utworze). Oprócz tego obaj
powinni znać przynajmniej podstawową linię wokalną.
Wiem, wiem, odpowiedziałem pytaniem na to, czy jestem bardziej tajt, czy
bardziej lajt :-P. Przy czym ja gram w akustycznym składzie grającym poezję
śpiewaną, więc nie mam zbytnio czego kleić (dwie gitary poza mną), o czym
wg. mnie bardzo słusznie napisał Tapchan.
I zależy wszystko od rodzaju granej muzyki. Ja gram metal i tam raczej na
wycieczki miejsca nie mam. Linia basowa jest szybka, często zgrywa się z
gitarami, albo robi im solidną bazę i do tego służy. Jak zacząłbym
kombinować całość straci kopa. Utwory wymagają szybkości i techniki,
więc trzeba się skoncentrować na tym i wtedy wyuczenie się wszystkiego na
blachę i granie tego bez myślenia używając wyuczonych na sztywno patentów
przynosi znaczne korzyści. Podejrzewam, że inaczej by było gdybym grał w
składzie rockowym, czy jakimkolwiek innym, gdzie muzyka byłaby bardziej
„skoczna”, tam chyba najważniejsze jest czuć co ma być zagrane i grać tak,
żeby inni też to czuli 🙂
Prawdę mówiąc zawsze myślałem, że jesteś mocno tajtowy 😉
W moim zespole było bardzo podobnie i bardzo odpowiadał mi taki układ.
Chociaż czasem gitarzysta w ogóle nie tajtował podczas koncertów i nagrać,
co też miało swój urok. Są jednak ludzie i zespoły, gdzie nawet próby gra
się ze stuprocentową spiną. Byłem u takich jednych na przesłuchaniu i
gitarzysta stopował wszystkich, kiedy zrobiłem jakieś improwizowane
przejście zamiast odegrać nijakie przejście poprzedniego basisty.
Rock też może być sztywny. „Rock” i „metal” to chyba dwa najmniej
jednoznaczne i ścisłe terminy w muzycznym świecie. Niejednokrotnie
nacinałem się na ludzi, którzy też chcieli grać „rocka” i okazywało się,
że nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka.
Zaczynam temat również z tego powodu, że przerwa mojego zespołu
przedłużyła się do nieokreślonej bliżej przyszłości i zastanawiam się
co sprawiłoby mi największą przyjemność: dołączenie do koncertującego
zespołu, w którym musiałbym odgrywać wszystko tak jak ktoś ułożył, bez
możliwości dodania czegokolwiek od siebie, jamowanie z ludźmi na mieście,
które jest fajne, jednak nie przyniesie nigdy prawdziwego koncertu czy
możliwości nagrania czegoś konkretnego, czy dowolne plumkanie w pokoju tego
co mi się akurat podoba.
Oj bo ja jestem bardzo mocno tajtowy w przypadkach takich jak brzmienie,
„ciężar” i „stosowność” nuty, artykulacja, dynamika, dbanie o sprzęt,
setup… itp itd.
Natomiast w sprawie samego grania, to jestem mocno lajtowy – raczej w żadnym
kawałku nie mam typowej „linii basowej”, bardziej „tematy” z których czasem
wychodzę, a czasem nie. Po prostu nudzę się grając i uważam (tajtowo!) że
raczej nie powinno się grać dwa razy tak samo 😉 Pamiętać należy
jednak, że przy takim lajtowym podejściu do grania kawałków NALEŻY
jednocześnie studiować dogłębnie i tajtowo basowe rzemiosło!! Bo inaczej
do końca życia będziemy skazani na swoje własne pomysły, patenty i
schematy – co jest zaprzeczeniem jakiejkolwiek nauki gry na
instrumencie.
Ja Ci powiem co by Ci dało dużo przyjemności: dołączenie do
koncertującego zespołu, w którym kazali by Ci zająć się basem, tak jak
uważasz to za stosowne (oczywiście z opcją podsuwania pomysłów i
wskazówek). Ja walczę o ten komfort zawsze i jak na razie z zadowalającym
mnie skutkiem 😉
EDYTA: Nawet mocno progresywne akrobacje mogą mieć w sobie sporo lajtu.
Jestem przekonany, że sekcja od 30 sekundy tegoż kawałka:
jest bardzo mocno improwizowana,
czego dowód znaleźć można na nagraniach koncertowych.
Dokładnie.
No to pozazdrościć 🙂 Jak na razie trafiam na koncertujących sztywniaków z
mało ciekawymi, jednak nagranymi utworami, albo ludźmi z którymi jamowanie
jednak nie prowadzi zbyt daleko.
Bardzo fajny ten kawałek, który zalinkowałeś. Słychać że bawią się
grając.
To są dwie ślepe uliczki za dużego tajtu i lajtu właśnie. Sam na takich
trafiałem raz po raz 🙂 Osobiście jestem zbyt cienkim basistą, żeby jechać
na pełnym lajcie, ale jak wpadnie mi coś do głowy, czy grając w domu czy na
próbie to gram nowy wariant. Jeśli sam słyszę, że całość siedzi to
pytam resztę czy dla nich jest ok – zwykle sprzeciwu nie ma, jak jest to mają
faktyczne argumenty typu „to zbyt funky, tutaj nam chodzi o niemal new wave’owy
rytm” i mają rację. Jak sam słyszę, że nie siedzi to nawet nie pytam,
tylko szukam dalej 🙂
Taj, srajt, mówię lajt.
A tak na poważnie, to dosyć skomplikowana sprawa, miałem nieszczęście
grać z człowiekiem bardzo tajtowym, który udawał, że tajtowy nie jest, a
grał bardzo ścisłe aranże, ze względu na swoje mierne zdolności. Solo
musiało być wyuczone,ze względu na dosyć słaby słuch odtwarzacza tzn.
improwizacja mogła być przysłowiowy próg obok i nie przeszkadzało 🙂
Tak jak już ktoś wcześniej pisał dużo zależy od gatunku „uprawianej”
muzy, wiadome jest, że siedząc za pulpitem w orkiestrze przygrywającej w
Opolu, nie ma miejsca na rzezanie swojego i ma to dobre a zarazem złe strony.
Dobre, bo jesteśmy mega precyzyjni i w ten sposób doskonalimy swój warsztat,
natomiast złe strony to to, że jako sesyjniak, zaczynamy myśleć bardziej
automatycznie i uderzając do kapeli wymagającej inwencji i położenia
nacisku na warstwę emocjonalno-muzyczną, jesteśmy w d*pie malinowej. Kapele,
grające tajtowe, ścisłe aranże brzmią na koncertach jak z płyty, ale nie
o to chyba chodzi, żeby słuchać czegoś, co przypomina bardziej playback
niż koncert.
Cały czas piszę tu o muzyce rozrywkowej, w szerokim pojęciu. Jeżeli chodzi
o klasykę, jest troszkę inaczej, ale o tym może kiedy indziej.
Ideałem dla mnie jest granie ze sporą dawką improwizacji, ale trzymając
się w ścisłych ramach. Oczywiście są momenty kiedy można popłynąć, ale
wszystko zależy od publiczności i wymiany energii pomiędzy rzeczoną, a
kapelą,niestety, lub stety wymaga to dużo większej sprawności i wyobraźni
muzycznej od zespołu, a także dobrych fluidów płynących na scenie między
muzykami.Nie wspomnę już o słuchaniu siebie nawzajem, bo to rzecz
najważniejsza.
Na koniec dodam,że muzyka to sztuka, sztuką wyrażamy siebie, a żeby
wyrazić siebie w sposób niebanalny, trzeba mieć oddech, więc luzować
krawat i nie przeginać z tajtem, bo wyjdą koronkowe majty z czajna markietu.
Tak jak mówi Muzz – wszystko zależy co grasz ale luz dobry jest.
Ja gram napierdalankę i w sumie już jak wychodzimy na scenę to mamy w
palniku nieźle dołożone:))). Większość utworów ma jakiś szkielet i
zasada jest taka by równo zacząć a potem skończyć. To co dzieje się w
międzyczasie to już prywatna sprawa każdego grajka. Żeby się tam w jakimś
momencie spotkać. Baaardzo lubimy SWANS:D.
Wszystko zalezy od kawalka i jego stylu. Ogolnie lajta daje dużo i jezdze po
skali, zazwyczaj molowej i durowej danej tonacji ale czasem nasz gitarnik
komponuje taki utwor ze ni ch… nie idzie pod to improwizowac. Mielismy
sytuacje ze wszyscy robilismy wycieczki podczas koncertu przy jednym kawalku i
to moim zdaniem najgorsze rozwiazanie bo sprawialismy wrazenie ze jestesmy
technicznie zajebisci i w ogole profesjonalni, jest wiele przykladow na to ze
band w ktorym sa wymiatacze nie koniecznie robi wymiatajace kawalki, a wrecz
panuje w nich przepych, , który zabija budowanie jakiegoś napiecia w utworze.
Akcenty i tonacje basowy ma znac, ale miejsce miedzy tymi elementami powinny
być właśnie wypelnione lajtem bo basowka to taki typ instrumentu jakby
stworzony po to. Jeśli natomiast gitary lubia być na lajcie dużo to trzeba
stworzyc odpowiedni tajtowy fundament pod to. Jednym slowem trzeba robic
odwrotnie przy basie niż robia to gitarzysci.
A ja, po moim występie na tegorocznym WOŚP-ie, stwierdzam, że jeszcze od
kochanego Pana „mikserzysty”.
Jak nam wszystkim wyłączył odsłuchy i musieliśmy grać numery prawie „na
pamięć”, to był taki lajt, że …..(nie będę się wyrażał).:-D
Muzzy dobrze prawi,. Ja domyślnie poziom tajtu mam niski, ale w zależności od granej muzyki i składu – trzeba się dopasowywać i czasem na pamięć wkuć należy. 😉
wdg mnie wszystko zalezy też od miejsca w utworze, są takie przejścia i
frazy gdzie po prostu musi być zagrane tak jak zostało ułożone, bo straci
klimat. Ale ja tu zaprezentuje odmienne stanowisko, nie wiem na ile ono się
sprawdzi(na razie mam średnie, aczkolwiek nie żadne doświadczenie sceniczne)
aby na próbach poziom tajtu był dosyć wysoki(tzn, jeżeli już ćwiczymy dany
utwór to faktycznie wszystko musi „usiąść” tak jak powinno) ale kiedy
wychodzę na koncert staram dać się trochę luzu. Z założenia, jeżeli na
próbie x razy odegrałem to idealnie to na koncercie mogę sobie pozwolić na
improwizację bez ryzyka że się nagle pogubię. Odwrotnie by się działo IMO
w odwrotny sposób, dając sobie dużo luzu na próbach wychodząc na koncert
czasem umknie gdzies dokładna budowa utworu, miejsce przejść itd i łatwo o
zbyt dużą pomyłkę: )