Szukałem tematu na forum lecz nie znalazłem a temat jak najbardziej
poważny..
Wypalenie najczęściej dotyka adeptów gitary i tych którzy troszkę na nim
grają..
Ale jak uniknąć takiego zdarzenia.. Ponieważ może prowadzić do odstawienia
instrumentu na jakiś czas a może na zawsze!?! A przecież to nasza pasja!
Racja? Racja?!? 😉 I nie chcemy jej porzucać..
Wiem że jest tu dużo doświadczonych basistów i znajdziemy jakieś
rozwiązania tego problemu..
Macie jakieś propozycje, rozwiązania tego problemu albo sposoby by go
unikać??
Bo ostatnio chyba się wypaliłem 🙁 Nie gram tyle ile grałem, nie sprawia to
takiej radochy..
Pomożecie??
Jak mogę uniknąć wypalenia basowego i co zrobić, jeśli mnie to już dotknęło?
Czy istnieją sposoby na uniknięcie wypalenia basowego i jakie są konsekwencje jego wystąpienia?
Co mogę zrobić, aby zapobiec wypaleniu basowemu i jakie są objawy, że mnie już dotknęło?
Czy basiści mają jakieś sposoby na radzenie sobie z wypaleniem i jakie zalecenia mają dla początkujących?
Jakie metody są skuteczne w zapobieganiu wypaleniu basowemu i czy są one oparte na doświadczeniach innych basistów?
Jakie mogą być przyczyny wypalenia basowego i jak można z tym walczyć?
Czy istnieją konkretne programy lub ćwiczenia, które pomagają w walce z wypaleniem basowym?
Jak ważna jest regularna praktyka w zapobieganiu wypaleniu basowemu i jakie zasady warto przestrzegać?
Czy basiści powinni unikać gry na swoim instrumencie przez dłuższy czas i jak długo powinni odpocząć?
Czy istnieją określone techniki odpoczynku dla basistów i jakie korzyści przynosi regularne stosowanie?
Ja złapałem za inny instrument 🙂
IMO to dość naturalne, że jak ktoś traktuje coś jako wyłącznie pasje (a
nie źródło utrzymania) to w końcu się wypala. Cóż, życie 😉
Czasami pomaga mniej grania lub całkowita przerwa. Bywa też tak, że
poszperanie po internetach, znalezienie jakiegoś basidła, utworu czy basisty,
który stanie się naszym idolem mogą być motywacją do ponownego
sięgnięcia po instrument 😉
Grywasz sobie sam w domu czy działasz w jakimś zespole?
Samemu w domu i bez widoków na granie zespołowe – też by mnie cholera
wzięła.
A jeżeli o mnie chodzi to gram (w domu) jak mi się chce, a jak nie to nie
…
Na próby zawsze zespół stawia się z ochotą. Ale też bywa różnie. na
ostatnie próbie przez 5 godzin zagraliśmy cztery numery. Reszta czasu poszła
na gadulce przy piwie. Nic na siłę.
HERETYK!!!!! Nie ma innych instrumentów, są tylko gorsze instrumenty.
W moim wypadku zakup nowej gitary, heada, paki, efektu a nawet nowych
bajeranckich strun wyprowadzał mnie z dołka.
Nuda zabija a najlepszym sposobem na brak nudy jest ciągłe wyłażenie poza
swoją sferę komfortu.
Jeśli nie masz problemów z samodyscypliną wyznacz sobie ambitny ale realny w
świetle swoich umiejętności cel. „Za pół roku będę grał całą Kill’em
all” albo coś w ten deseń – sam wiesz najlepiej na co cię stać. Ważny a
często pomijany aspekt planu to właśnie realność – niewiele rzeczy tak
demotywuje jak niezrealizowanie własnego planu podjętego na własnych
warunkach.
Jeśli z kolei tak jak ja jesteś leniem śmierdzącym i potrzebujesz
zewnętrznych bodźców…
Na mnie działają bądź działały w przeszłości następujące:
1. Zacznij grać z muzykami.
2. Zacznij grać z innymi muzykami.
3. Zacznij grać z muzykami lepszymi od siebie (można zacząć od jamów
bluesowych czy jazzowych w okolicznym klubie).
4. Wkręć się w granie muzyki, której nigdy nie grałeś a nawet nie
słuchałeś. Coś z zupełnie drugiego bieguna. Nie mówię tu o „grałem
death metal, teraz gram thrash”. Mówię o „grałem death, teraz gram
flamenco”.
5. Zacznij zarabiać na graniu (wesela!).
6. Pakuj się od czasu do czasu w adrenalino-genne muzyczne historie.
Zastępstwa na ostatnią chwilę, jamy z nieznajomymi, robienie nowych numerów
na próbie generalnej, itd.
7. Podejmij naukę śpiewu a potem naucz się łączyć to z jednoczesną
obsługa basówki.
U mnie jest zupełnie odwrotnie 😀 W domu, na zupełnym luzie, przeważnie bez
wzmacniacza, mogę sobie łupać i faktycznie wymyślać fajne rzeczy. Za to na
próbie, jak już uda nam się zgrać terminy (jeden wyjeżdża w ciągu
tygodnia na delegacje, ja czasem na weekendy albo robię nadgodziny, inny
prowadzi audycję w radiu, a jeszcze inny chodzi na prawko), to jesteśmy
styrani, kombinujemy z brzmieniem itp., ale mniej swobodnie wychodzi nam
wymyślanie rzeczy w locie. A kiedy mam chęć, żebyśmy rozwinęli motywy,
które wymyśliłem, nagrałem i przesłałem reszcie, a średnio nam idzie,
chce mi się rzucić to wszystko w cholerę.
Jak mówili przedmówcy: pomaga posłuchanie jakiejś nowej, ambitnej muzy i
próba wykorzystania motywów i smaczków, które w niej występują. Albo
zabawa efektami. Albo odczekanie i zregenerowanie się. Nawet w Simsach nie
można grać na gitarze, kiedy wszystkie paski są czerwone 😉
Edit: Moja ostatnia motywacja – album Thonk Michaela Manringa (nagrany wraz z
perkusistą Primusa, Timem Herbem Alexandrem)
https://www.youtube.com/watch?v=6IqqegGvNko
https://www.youtube.com/watch?v=jdC2eQCa8Cw
Jeżeli on może nie bać się, że brzmieniem stanowczo innym niż Precel i
stanowczo niebasowymi partiami nie przebije się w zespole, to ja też mogę.
Aleś J and D przywalił. Genialne granie. Siedzę w pracy i słucham tego
Manringa i kolanem wytrącam z równowagi wszystkich siedzących dookoła mnie
i mnie kolezanka poprawia: „Nie trzęś się tak!”. Tak jak Primusa nie trawię
bo Les jest najgorszym wokalista ever i nie widzę w tym zespole nic (IMHO!) to
to po prostu urywa głowę!
Jeżeli Primus Cię drażni, polecam zacząć od Oysterhead – najbardziej
przystępny album z całej twórczości Claypoola, mniej wycentrowany na basie,
ale bardzo finezyjny. No i nie tylko Claypool na nim śpiewa.
Narzeczona właśnie leci do jueseja – muszę ją poprosić o jakieś płyty
Manringa, bo są w Polsce nie do dostania.
Ja też grywam na dodatkowym instrumencie. Rozwija wyobraźnię, rozwija
muzycznie.
Sorry za lekki offtop. Dzięki Tapchanowi i Kapralowi chętniej zaglądam na
basoofkę. Wspaniała robota Panowie!
Od siebie mogę tylko potwierdzić. Nowe techniki, granie live, granie z
LEPSZYMI od siebie. Co jakiś czas mała rotacja gratami też motywuje i
pozwala odkrywać nowe „rzeczy” w sobie. ie siedzieć w jednym stylu, nie grać
do upadłego swojego repertuaru.
*** dalszy offtop.
chcę 3-strunowego ZONA fretlessa jak Manning. Jest kolejny argument na
5-6-7-mio struniarzy;) po monsieur DiGiorgio, który też na koncertach Death
to all jechał na 3-strunowcu.
Dostałem olśnienia – po co nam 4-struny to i tak za dużo. 3 i fretless to
jest to!!!!!
Więc żeby się nie wypalić trzeba kupić 3-strunowca.
Ja w domu plumkam sobie od czasu do czasu na akustyku.
Czasem dla odmiany nie zaszkodzi – a może pomóc.
Raczej chyba wszystkie osoby, grające na basie, które znam, grają też na
„cieniasach” – myślę, że warto. Ogarnąć klawisz – też niegłupi
pomysł.
Zawsze choćby pochałturzenie na innym instrumencie może dać nowe horyzonty
(lub poszerzyć obecne), zainspirować, a na pewno poszerzy umiejętności i
myślenie (poszerzy – nie mówię, że rozwinie, polepszy, bo tym się
różnią efekty grania, spędzania czasu z instrumentem od efektów
ćwiczenia; to pierwsze zależy od głowy, umysłu, to drugie – od palców, czy
konkretniej, od połączenia „mózg-palce”).
Przykładem może być choćby Marcus Miller, grający także na klarnecie
tenorowym (i nie tylko)… On jest tylko jednym przykładem – a jest ich cała
masa.
[Dammit, dopiero teraz zauważyłem, że chyba niepotrzebnie odkopałem :P]
Ja to bym wolał dwustrunowca, pięcioprogowca.
Ostatnio jestem w sytuacji grożącej wypaleniem, bo coś nie możemy się z
chłopakami za często w pełnym składzie spotkać – raz na dwa tygodnie jak
dobrze pójdzie, częściej trochę sama sekcja. Żeby jakoś wole przeżycia
muzycznego podtrzymać zacząłem uprawiać jednoczesne granie na gitarze
akustycznej i harmonijce ustnej. Przydaje się taka dwoistość przy basowaniu
i śpiewaniu, które ćwiczę na próbach samej sekcji. Marny ze mnie wokalista
ale za to nabyłem całkiem nowe spojrzenie na granie na basie. Polecam.
A ostatnio chodzi mi po głowie bas + harmonijka ustna 😉 Na dodatek w punku i
czymś jakby regge.
Jeżelu gadamy o graniu na czymś innym, to polecam zabawę muzyką
elektroniczną, np. w FL Studio. Można od razu nauczyć się trochę o
miksowaniu, spojrzeć na muzykę szerzej.
O, by mi umknęło 🙂 Jeśli jest się samoukiem – NAUCZYCIEL. Naukę na
klawiszach zacząłem od znalezienia absolwentki akademii muzycznej, żeby
uszeregować to co wyczytałem na internecie i sam zrozumiałem przez lata
„nauki improwizowanej”. Mając już trochę doświadczenia taka teoria to jedno
odkrycie za drugim, przez co łatwo wchodzi do głowy i szybko leci do przodu.
A to bardzo motywuje.
Zgadzam się w 100% z tezą, że drugi instrument to jest to. W chwilach, w
których nie jestem basistą, staję się perkusistą (w sumie to od perkusji
zaczynałem). Fajna rzecz – odskocznia od jakiejś tam wdającej się tu i
ówdzie rutyny. Jestem wtedy po drugiej stronie lustra;-), z kontrolowanego
staję się kontrolującym;-). Grając na bębnach to ja rozdaję karty:-D
Do odskocznią Ja mam gitarę elektryczną, ale mam też harmonijki i to jest
super sprawa, koszt 60- 150zł.
Czym jest „wypalenie”? Moim zdaniem to np.: a) „nieznośny przesyt” lub/i b)
„świadomość bezsensu działania” lub/i c) „niewiara w skuteczność
działania”. Pewnie można jeszcze dopisać ze 100 podobnych sloganów, lepiej
lub gorzej opisujących objawy. Jaki jest efekt? „Utrzymujący się stan braku
przyjemności”. Tak, jeżeli to „coś” nie sprawia przyjemności przez
dłuższy (indywidualnie odbierany) czas, to zaczyna być odpychające. A jaka
jest przyczyna? A kto to wie? Jak to zmienić? A kto to wie? Same pytania bez
konkretnej odpowiedzi. Filozofowanie to fajna sprawa. Na wysokim poziomie
abstrakcji wszystko jest proste, przy próbie zejścia do konkretów wszystko
jest względne i niejasne.
Ponieważ ja basuję od relatywnie niedługiego czasu, nie miałem objawów
wypalenia. Ciągle mi tego za mało. Praca mi wyraźnie przeszkadza w
basowaniu. Codzienne obowiązki też. Ale zdarzało mi się, że biorąc bas do
ręki, docierało do mnie, że robię to bez większego sensu. Kiedy na ten
przykład? Ano zwykle wtedy, gdy zespół się sypał, gdy docierało do mnie,
że jestem zbyt kiepski, że nie robię postępów. Ale zawsze okazywało się,
że wystarczyło puścić jakiś fajny podkład, i po paru minutach basowanie
znowu zaczęło sprawić przyjemność. Nieważne, że zespół się sypał.
Nieważne, że „ten małolat” zagrał ode mnie lepiej. Jeżeli basowanie jest
przyjemnością, to reszta się nie liczy.
Jeżeli puszczasz świetny podkład — fajna, pasująca Ci, adekwatna do
umiejętności harmonia, fajny bit — masz czas, warunki i bas w łapie, i po
paru minutach Cię nie rusza… to masz problem. Masz problem, którego nie
rozumiem. Nieważne, jak jest przyczyna niechęci do basu. Jeżeli kochasz to
prawdziwie (siakie naiwne nie?) to po chwili nic innego się nie liczy. Jeżeli
tak nie jest, to po prostu… chyba to nie jest dla Ciebie.
Drugi instrument to fajna sprawa. Albo i trzeci. Otwiera nowe horyzonty. Daje
nowe możliwości. Może sax to jest Twoje „to”? No to może powinieneś być
saksofonistą. Pieprzenie to tym, że zmiana instrumentu pomoże w powrocie do
kochania tego pierwszego, to jest jak doradzanie kolarzowi, żeby sobie na
nartach pojeździł, to mu wróci ochota na rower. Albo rower jest „the best”
albo nie. Masterowanie do nart ogranicza czas na sięganie do poziomu mistrza w
rowerze. Nie ma to – tamto. No, chyba że ktoś ma spadek po Babci na koncie,
bagatela, 5 000 000zł. To wtedy można sobie fajnie podzielić dzień na
różne pasje. Jeżeli masz tak, to zazdroszczę.
Podsumowując ten post, będący wynikiem drugiej butelki dobrego wina — brak
radochy z grania na Twoim „ukochanym” instrumencie jest zwykle wynikiem
„innych” spraw. Jeżeli w maks komfortowych warunkach radocha wraca, to jest
OK. Trzeba poszukać, co jest w Twoim życiu takiego, co tę radość zatruwa.
A jeżeli radocha nie wraca uparcie…, to trzeba odczekać i spróbować
jeszcze raz. Jak nie wraca, to trzeba zmienić pasję, albo uczynić z niej
chłodno wykonywaną profesję. Znam kilku muzyków, którzy wcale nie lubią
grać na swoich instrumentach. Ale robią to, bo mają z tego profity. Tego nie
rozumiem, no ale ja akurat nie jestem muzykiem. Ja po prostu, tylko lubię
grać na basie.
Tyle. Odę dolać sobie wina.
Pozdroofka
RomekS
A tu się pozwolę nie zgodzić. Kiedyś sporo biegałem, zaczęło mnie jednak
trochę nużyć – 5 razy w tygodniu od godziny do dwóch treningu. Zastąpiłem
sobie jeden bieg w tygodniu ostrą jazdą na szosówce i od razu z większą
chęcią wracałem do biegania.
I tu nie byłbym taki pewien. Wcześniej napisałeś „Drugi instrument to fajna
sprawa. Albo i trzeci. Otwiera nowe horyzonty.” To czego się nauczysz grając
na gitarze, klawiszach czy fujarze na pewno pomoże ci inaczej spojrzeć na
gitarę basówą i zrozumieć jej rolę w zespole. Nie mówiąc już o jakichś
bębnach (trochę zacząłem się bawić djembe) – wydaje mi się, że uczą
lepszego znalezienia się w rytmie.
edit:Latem z kolei spotykaliśmy się czasem z perkusistą przy ogniskach, ja
na gitarze i harmonijce on na djembe. Wydaje mi się, że to całkiem fajny
sposób na lepsze zgranie.
Z tymi zmianami instrumentów i „masterowaniem” to zastosowałem skrót
myślowy, moja wina, bo po winie 😉 Opinia z mojej pozycji — niemuzyczna praca
oraz szereg dodatkowych niemuzycznych obowiązków sprawiają, że mam
cholernie mało czasu na granie. I mimo, że w domu mam i gitary (akustyk i
elektryk syna), klawisze żony, to po prostu szkoda mi czasu na ćwiczenia na
nich, mimo, że mnie ciągnie. Ostatecznie gitary używam do nagrania podkładu
pod bas, opracowania dopasowanego do basu riffu. Na klawiszy „podsłuchuję”
np. różne śmieszne akordy, bo łatwiej je czasem złapać niż na gitarze.
Zatem: yes, yes, yes, granie na innych instrumentach Otwiera Nowe Horyzonty.
Ale, żeby przejść na innym instrumencie z poziomu „beznadzieja” do poziomu
„elementarnie poprawny” trzeba dużo pracy zabierającej czas, którego nie mam
w nadmiarze. Zatem wolę go poświęcić na bas. Ale, zapewne zupełnie inaczej
to wygląda, z pozycji kogoś, kto zajmuje się muzyką bardziej zawodowo, albo
po prostu na tzw. „czas wolny” i zdarza się mu nudzić. Mnie się to nie
zdarza.
Pozdroofka
RomekS
No tu Romek powalił realizmem. 🙂
W moim przypadku pomogło tworzenie (a właściwie próba) czegoś
swojego..
Na początku miało to być solo ale wyszła taka jak by piosenka (jeszcze 5
lat na basie i może wyjdzie jakaś porządniejsza ale od czegoś trzeba
zacząć 😉 )
Tak czy siak wypalenie chyba mineło muszę teraz popracować nad czasem który
spędzam przy basie a może kiedyś będzie Slashowskie 12 godzin (chociaż
już się zdarzyło 😉 Co do drugiego instrumentu to zawsze marzyłem o
skrzypcach (tak ale zabrałem się za bas ;D ) Jak pojawi się budrzet mam
zamiar sobie jakieś kupić..
Dzięki za pomoc..
Temat jak najbardziej nie jest zamknięty.. Może kiedyś jakaś zabłąkana
basowa duszyczka tu trafi i te rady jej pomogą..
No i widzisz, grasz na basie (jak sam twierdzisz) stosunkowo krótko, ja od 8
lat, niby też nie długo ale mi się instrument odrobinkę „przejadł”.
Podejście też chyba mam inne – Ty jesteś zakochany w basówce, ja w muzyce.
Jakbym miał na to czas to uczyłbym się gry na wszystkim co popadnie, od
wiolonczeli przez trąbkę po perkusję. Rozwija to nie tylko w grze na basie,
ale przede wszystkim rozwija odbiór muzyki jako całości 🙂
Pisaliśmy o basowaniu na forum basowym, o wypaleniu basowym, i w tym
kontekście jest osadzony mój post. To nic nie mówi o tym co kocham w sensie
muzycznym, to tylko mówi wyraźnie, że jako „muzyk” kocham granie na
basie.
Tak, podejście mam zdecydowanie inne — dawno już wybrałem co w kreowaniu i
„wykonywaniu” muzyki mnie interesuje, chcę grać na basie i dokładnie to
robię. Jakbym miał więcej czasu, nauczyłbym się być grać na takich
instrumentach, które dokładnie poprawiają móją grę na basie, zarówno w
sensie ogólnomuzycznym jak i techniczno-wykonawczym. Ale nie mam, i raczej nie
będę miał takiej możliwości. W obrębie instrumentu „bas” jest pełno
lądów do odkrycia — hardware’owo (np. bezporogowce, kontrbas, 6-ki i inne
N-tki, dla N != 4), stylistycznie, brzmieniowo, techniczne. Wystarczy na lata.
Ja nie rozumiem, dlaczego ktoś chce grać „grać na czym popadnie”. Tak, mamy
inne podejście.
Mnie nie do końca chodzi o odbiór, a raczej o kreowanie — w dwóch
wymiarach. Ostatecznie zawsze chodzi o super-linię basu. Ale czasem ona jest
do utworu „czyjegoś” a czasem do mojego. Rzeczywiście, przy tworzeniu
utworów, których ja jestem pomysłodawcą przydaje mi się gitara, i ona w
muzyce, którą grywam z móją rockową ekipą, wystarcza. Riffy, harmonie,
niuanse związane z różnistymi siódemkami, nonami, obniżonymi piątkami
mogę z gitarzystami wyjaśnić pokazując na gitarze o co mi chodzi. Oni potem
się za to zabierają i rozwijają to po swojemu. Do tego mi służy gitara,
nie muszę i nie chcę na nie j świetnie grać. Perkusiści z którymi grywam
są na tyle muzykalni, że wystarczy parę zdań. posłuchają i robią swoje
świetnie. Po to jest zespół, a rolą pomysłodawcy utworu — w moim
mniemaniu i w mojej zespołowej rzeczywistości — jest zarazić muzycznym
pomysłem, który zostanie rozwinięty przez poszczególnych
instrumentalistów. A móją rolą w zespole — jako basisty, nie kompozytora —
jest grać jak najlepiej na basie właśnie.
Być może piszę frazesy, być może w innych zespołach komponuje się
inaczej. Ale tu dochodzimy do istotnej kwestii — jeżeli basowanie ogranicza
się do basowego akompaniamentu do utworów „czyiś”, to rzeczywiście mogę
zrozumieć wypalenia. Jednak jeżeli basista jest kreatywny, ma pomysły,
„komponuje”, to o jakim wypaleniu mowa? Bas, looper, ewentualnie gitara albo
klawisz jako podkład harmoniczny (jak bas nie wystarczy) i hejjja!
Pozdroofka
RomekS