FILOZOFIA AMATORSKIEGO BASU

Witam serdecznie! Gram amatorsko od kilkunastu lat i przewinąłem się przez
dobry tuzin kapel metalowych ) Coś mnie naszło, aby trochę pofilozofować na
temat grania na basie w amatorskiej kapeli – niektórym z Was moje obserwacje /
przemyślenia wydadzą się zapewne stekiem subiektywnych bzdur, ale może
znajdą się też tacy, którzy myślą podobnie. Wszystkich zapraszam do
dyskusji! Może ktoś początkujący poczyta sobie moje (i Wasze) wynurzenia na
ten temat i w odpowiednim momencie zrobi z nich właściwy użytek – jeśli
będzie choć jeden taki basista, to chyba warto… )

Indywidualne podejście do grania jest przynajmniej tak ważne jak własny styl
gry. Na swojej drodze spotkałem ludzi dopiero uczących się grać, którzy
zaskakiwali mnie dojrzałością swojej filozofii grania. Nie brakowało też
technicznych wymiataczy, którzy imponowali, dopóki nie otworzyli ust.
Znalezienie odpowiednich, podobnie myślących ludzi jest rzeczą bardzo
trudną. A wszystko sprowadza się tylko do jednego aby móc czerpać
największą możliwą przyjemność z gry!

Jesteś basistą / basistką (Panie raczą wybaczyć, że będę odtąd
używał jedynie rodzaju męskiego. Zapewniam, iż za każdym razem mam także
(a nawet przede wszystkim) Was na względzie. RESPECT ) Po podjęciu życiowej
decyzji, że jest to właśnie TO, stajesz przed dylematem dołączyć do
istniejącej kapeli czy założyć własną, np. z przyjaciółmi? Musisz to
dokładnie przemyśleć. Zalet dołączenia do kapeli jest tak wiele, jak
ogłoszeń w internecie. Z reguły potrafią już coś grać, pewnie mają już
własny sprzęt i salę prób. Są jako tako zgrani i jedyne co trzeba zrobić
to przynieść bas i… zacząć uczyć się ich kawałków. No właśnie ) Na
pewno chcesz to zrobić? Dla większości ludzi nie ma nic gorszego niż nowy,
który zaczyna mieszać w starych kawałkach. Czy nie są dobre? O nie… One
są ZAJEBISTE! Czego chcesz od tej 4-ro minutowej solówki? Waldek wymyśla ją
już od pół roku i dopiero co nauczył się grać ją bezbłędnie. Czy wiesz
jaki to byłby dla niego cios? I jedziesz przez 4 minuty w sekcji, prosząc w
myślach by już skończył. Nie potrafisz zagrać skomplikowanego i
studzącego cały utwór przejścia? Czy mógłbym je trochę uprościć,
grając pod bębny? No wiesz… POPRZEDNI BASISTA grał je razem z nami i
wychodziło ŚWIETNIE. To są oczywiście sytuacje skrajne, gdy masz do
czynienia z ograniczonymi, zadufanymi w sobie ludźmi. Teraz powinna zapalić
się w Twoim mózgu ostrzegawcza dioda. Nie wkręcaj sobie, że to
przełkniesz, a z czasem wyrobisz sobie pozycję w kapeli, uprawniającą Cię
do wyrażania własnych opinii. Przyszedłeś tam grać, machać radośnie
łepetyną i szczerzyć się od ucha do ucha grając robiące Ci riffy, czy
WYRABIAĆ SOBIE POZYCJĘ? Chyba nie tędy droga… W normalnych warunkach
pozycję powinno wyrobić Ci Twoje granie, zaangażowanie w kapelę i ciekawe
pomysły. Ty nie musisz robić NIC ponadto. Jeśli coś Ci się nie podoba, a
masz stres by to głośno powiedzieć tylko dlatego, że jesteś nowy, to jest
to CHORE. Nie ma takiej rzeczy, której nie można zmienić na LEPSZĄ. Można
o tym dyskutować, można wymienić argumenty, przećwiczyć obydwie wersje i
wspólnie się zastanowić. Mądrego człowieka przekonują argumenty
silniejsze.

Kretyna – jego własne.

Założenie własnej kapeli z przyjaciółmi będąc początkującym basistą
to skok nad przepaścią. Skok ten może scementować Waszą przyjaźń na
lata, albo zakończyć ją w gwałtownych i upokarzających
okolicznościach.

Otóż jedni chcą grać, aby grać. To czysto amatorskie, hobbystyczne
podejście ma z góry założone ograniczenie. Jeśli tak pojmujesz swój
udział w kapeli, to nigdy nie będzie to dla Ciebie problemem. Może za to
być – i to poważnym – dla pozostałych. Prędzej czy później dojdziecie do
momentu, kiedy trzeba będzie wybrać. Czy to między szkołą a kapelą, czy
dziewczyną a kapelą (paskudny przypadek, hehe…), itd. I szczerze Ci
życzę, abyś nie przyszedł któregoś dnia na próbę tylko po to, by
doświadczyć tych uciekających spojrzeń, naburmuszonych min i wymuszonych
gadek. Pojechałeś ze starymi na wczasy. A tym czasem, przy szczęśliwym
zbiegu okoliczności, mogła pojawić się pewna ewentualność szansy zagrania
koncertu z Acid Drinkers… Może Ci tego nie powiedzą. Może na następnej
próbie znów będzie jak dawniej. Ale Ty to zapamiętasz i – zaufaj mi – już
nie będzie tak samo. Czy tak naprawdę liczą się ludzie czy kapela? Jasne,
że ludzie! BŁĄD. Tak być POWINNO, ale szybko możesz się na tym
przejechać. Jeśli innym zależy bardziej niż Tobie – ZA BARDZO – to nie
zdziw się, gdy kolektyw przeprowadzi zaoczny proces i w bolesnym acz
jednomyślnym głosowaniu uczyni cię domowym grajkiem. Musisz szybko
wyłapywać takie sytuacje. Ludzie lubią robić z igły widły i im dłużej
będą o tym gadać, tym większą (choć de facto sztuczną) wagę zacznie ta
kwestia nabierać. Jeśli w krótkim okresie czasu nie możesz pojawić się na
kilku próbach, chcesz na dłużej wyjechać, nie będziesz miał czasu, by do
następnej próby przećwiczyć nowy numer – upewnij się, że z wyprzedzeniem
powiedziałeś o tym kumplom, i że ZROZUMIELI powody, którymi się kierujesz
oraz że NADAL rozumieją Twoje podejście do gry. To nie jest konkurs Kto
Poświęci Się Dziś Bardziej. Jeśli tak zrobisz, to i tak niczego Ci to nie
gwarantuje, ale jeśli lubisz i szanujesz ludzi, z którymi tworzysz zespół,
MUSISZ im powiedzieć o co chodzi. Nie dlatego, aby Cię nie wylali, ale
właśnie dlatego, że są Twoimi przyjaciółmi. Zobacz jak to działa w
szkole, w pracy, w rodzinie jeśli komuś się wydaje, że na ten sam cel
poświęca więcej zaangażowania, wysiłku i czasu niż inny, to natychmiast
czuje się wykorzystywany i niedoceniany, chociaż w rzeczywistości to może
być jedynie jego subiektywne wrażenie. To rodzi paskudną, skrytą,
samonapędzającą się złość. W kapeli, jak każdej innej grupie celowej,
działa ten sam mechanizm.

Ci, którzy grają, aby COŚ osiągnąć, są często niebezpieczni. Ten bardzo
silny rodzaj wewnętrznej motywacji jest jednocześnie kruchy jak szkło.
Wystrzegaj się jednostronnego myślenia w tym kierunku! Poświęcam czas.
Pieniądze. Wysiłek. I nadal nic. COŚ musi więc być nie tak. A priori – no
przecież nie ja… Więc co lub KTO? Najczęściej TY. Ty i to Twoje granie
dla zabawy. Mnie też to cieszy, ale nie mam nic przeciwko zarobieniu paru
groszy na poważnym koncercie. Musimy tylko mnóstwo ćwiczyć, by nie dać
d*py! Nie masz pojęcia jak bardzo cieszy mnie granie, ale przecież mamy już
15 kawałków i musimy wyrzucić te nie pasujące na demówkę! Nie, nie
zagramy tego riffu, bo LUDZIE NIE BĘDĄ WIEDZIELI JAK SIĘ DO NIEGO BAWIĆ. I
to nic, że grając go masz ochotę drzeć ryja i skakać pod sufit. BO
LUDZIE… Świeci się lampka? Jeśli nie, to ryzykujesz poważny problem w
kapeli. Lepiej szybko pogadajcie o Tym, co jest dla Was ważniejsze własna
satysfakcja czy cała otoczka? Wiem, to nie jest łatwy temat. Ponoć jeśli
coś jest wystarczająco dobre, to sprzeda się samo. Ale jeśli nie? Każdy
musi sam to sobie przemyśleć. Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie siebie
samego, siedzącego w tej samej piwnicy / strychu / garażu i cieszącego się
tak samo z wypływających z paki dźwięków za 10 lat? Uważaj. Niektórzy
nie potrafią. Więc jeśli w porę nie wyjaśnicie sobie swojej filozofii
grania, nie opowiecie swoich marzeń i ewentualnych konsekwencji ich
niespełnienia, to albo poświęcisz się kosztem radości i zabawy, albo już
długo ze sobą nie pogracie. I może to wcale nie Ty zrezygnujesz, ale ten kto
uzna, że MARNUJE się w Twojej kapeli. Jak to śpiewał Kazik? … jak bardzo
s*rwisz się, by sprzedać swą muzykę… ) W amatorskim graniu
najpiękniejsze jest to, że kiedy nie masz ochoty wziąć basu do ręki – to
tego nie robisz. I NIC się z tego powodu nie dzieje. Nie umierają dzieci w
Afryce. Nie niszczysz brutalnie kariery muzycznej swoim kumplom. Nie skazujesz
na ubóstwo swojej rodziny. A jeśli będziesz zabierał się za bas TYLKO i
WYŁĄCZNIE wtedy, kiedy masz na to ochotę, to zobaczysz – zadziała magia i
będziesz ją miał częściej niż ci się wydaje!

Gram bo to jest trendy. Jeśli sam tak myślisz to podpowiem Ci lepsze zajęcia
golf, tenis, opalanie się na plaży, kupno biletu na Koncert Jedynki w
Sopocie. Po cholerę wydawać kupę kasy na Bas? Oszczędź tego sobie i innym.
Jeśli trafiłeś przypadkiem na takich ludzi to… w nogi! (tylko nie zapomnij
zabrać basu! 😉 Łatwo ich rozpoznasz

1) Na ich próbach jest zawsze 30 znajomych

2) Są wybitnymi ekspertami w dziedzinie polskiej i zagranicznej sceny
metalowej

3) Po 15 minutach w jednym pomieszczeniu masz ochotę dać im po ryju

Zabierając się za granie, musisz wiedzieć że

1) Prawdopodobnie gówno osiągniesz. Takie są realia w naszym kochanym kraju
i jeśli Cię to nie przeraża, to BYĆ MOŻE coś osiągniesz, mając cały
czas w d*pie, że nic nie osiągniesz, bo i tak kręci Cię samo granie.

2) Dokładne poznanie podejścia do gry ludzi, z którymi masz zamiar
współpracować to klucz to sukcesu w postaci świetnej zabawy, braku stresu,
kwasów i chorych klimatów

3) Pracą nad sobą i własną techniką w połączeniu z osobistą
skromnością osiągniesz prawdziwe mistrzostwo. Nie, nie mówię tu o grze. Tu
nikt nie da Ci żadnych gwarancji. Mówię o swojej własnej mistrzowskiej
filozofii czerpania radości z amatorskiego grania na instrumencie.

Filozofię tą musisz świadomie budować, stale wzbogacać o wnioski z dobrych
i złych doświadczeń, bezustannie szlifować i korygować swoje spojrzenie na
to, co już zobaczyłeś i co dopiero chciałbyś ujrzeć. Być mistrzem w tej
dziedzinie to być najlepszym w każdym tego słowa znaczeniu. Tylko wtedy
wiesz czego chcesz, a wiedza ta oprze się wszystkim personalnym burzom,
muzycznym porażkom, przytłaczającym dołom i szokującym wzlotom. I wiesz
co? Jeśli będziesz miał to żelazne oparcie w swojej budowanej latami
filozofii grania, to pewnego dnia stanie się cud wszystko to przeminie i
ulegnie zapomnieniu, a Ty… będziesz nadal grał. Do swoich celów wykorzysta
cię setka ludzi. Drugie tyle zawiedziesz. Będziesz to rzucał dla szkoły,
sportu, dziewczyny, pracy i rodziny. Będziesz ćwiczył uparcie latami tylko
po to, by na koncercie w jakieś bezimiennej budzie natknąć się na
pryszczatego szczeniaka, wyrabiającego z basem takie rzeczy, o których Ty nie
śmiesz nawet marzyć. Ale będziesz grał. I po wielu, wielu latach i
karkołomnych zwrotach serwowanych przez życie – to w Twoim domu, na honorowym
miejscu, będzie stał TWÓJ BAS.

bassplayer

Co sądzicie o graniu na basie w amatorskiej kapeli?
Czy zgadzacie się z moimi obserwacjami na temat grania na basie?
Czy ktoś początkujący może czerpać korzyści z moich przemyśleń na ten temat?
Jak ważne jest indywidualne podejście do grania na basie?
Czy warto dołączyć do istniejącej kapeli czy założyć własną?
Jakie są zalety dołączenia do istniejącej kapeli?
Czy warto uczyć się kawałków innych ludzi?
Jak wyrazić własne opinie w zespole, będąc nowym basistą?
Czy warto zakładać własną kapelę z przyjaciółmi, będąc początkującym basistą?
Jakie są wyzwania związane z zakładaniem własnej kapeli?
Co jest ważniejsze: ludzie czy kapela?
Czy macie doświadczenie z trudnościami w wyborze między życiem osobistym a graniem w zespole?
Czy zgadzacie się, że każdy aspekt grania w zespole można zmienić na lepszy?
Czy warto mierzyć się z wyzwaniami wynikającymi z dołączania do istniejącej kapeli?
Jakie są konsekwencje doświadczania nieporozumień z zespołem?
Czy macie doświadczenia z utratą zaufania w zespole?
Czy warto zaryzykować przyjaźń, zakładając kapelę z przyjaciółmi?
Czy warto wyrażać swoje opinie w zespole, nawet jeśli jest się nowym członkiem?
Jak przekonać innych członków zespołu do swoich pomysłów?
Czy warto dążyć do zawodowego grania na basie czy pozostać amatorami?

41 komentarzy

  1. Szergiel

    Witam. Generalnie chodzi o to: graj dużo, staraj się być profesjonalistą, a
    jak się nie uda, to bądź dumny na przekór wszystkiemu ❓

    Nie, nie jestem (chyba) tępy, raczej niewyspany 😉

  2. bassplayer

    I w taki oto sposób Szergiel w jednym zdaniu przekazał to, co mi zajęło 3
    strony A4 🙂 Do tego zdania dodałbym tylko: …bądź dumny na przekór
    wszystkiemu i… graj dużo, staraj się być profesjonalistą, a jak się nie
    uda to… graj dużo, staraj się….. 🙂 Pozdrawiam

  3. Djatri

    1) Prawdopodobnie gówno osiągniesz.

    Ee.. z takim podejściem to po co grać?

  4. matik

    @bassplayer:
    3) Pracą nad sobą i własną techniką w połączeniu z osobistą skromnością osiągniesz prawdziwe mistrzostwo.

    John Myung

    świetny tekst, naprawdę

  5. Miqael

    Eee..

    Znam ludzi którzy nie grają aby coś osiągnąć, ale grają bo to lubią. Po
    prostu cieszą się brzmieniem.

  6. Oblivion

    Bardzo głębokie przemyślenia. Muszę powiedzieć, że się zgadzam… a jak
    przeanalizowałem wskazówki to nawet muszę przyznać, że są dobre i że sam
    się nimi staram kierować… Aha, jakoś mimo wszystko wolę te 3 strony niż
    jedno zdanie. 🙂

  7. bassplayer

    Dla samej radości z grania! Nie twierdzę, że źle jest osiągnąć przy tym
    pieniądze czy popularność. Ale nic na siłę! Pozwól Djatri, że inaczej
    postawię to pytanie. Jesteś sławna i popularna. Ale odtąd bierzesz często
    bas BO MUSISZ… Ee.. z takim podejściem to po co grać?… Twoja pozytywna
    filozofia toTwoja tarcza. Jeśli jutro wszystko to się rozleci, to właśnie
    ONA pozwoli Ci rano wstać, podpiąć instrument i cieszyć się nim tak samo
    jak pierwszego dnia, gdy wzięłaś go do ręki. Czy to Cię w jakimś stopniu
    przekonuje? 🙂

  8. Djatri

    @bassplayer: Nie twierdzę, że źle jest osiągnąć przy tym pieniądze czy popularność.

    Czyli dla Ciebie osiągnięcie = kasa?

    I to muzyk mówi?

  9. bassplayer

    @Djatri:

    @bassplayer: Nie twierdzę, że źle jest osiągnąć przy tym pieniądze czy popularność.

    Czyli dla Ciebie osiągnięcie = kasa?
    I to muzyk mówi?

    Pieniądze są tak samo osiągnięciem jak wszystko inne, dzięki
    czemu ludzie doceniają to, że robisz coś dobrze. Mam wrażenie, że nadal
    się nie rozumiemy. Robisz zabawki. Czy to źle, że dzięki Twojej ciężkiej
    pracy dobrze się sprzedają? Nie. Źle jest tylko wtedy, gdy zaczynasz je
    robić ABY się sprzedawały, a nie bo kochasz robić zabawki. Ja cały czas
    mówię o AMATORSKIM graniu. Przejście do profesjonalizmu jest bardzo trudne
    dla tych, którzy nie mają swojej AMATORSKIEJ filozofii – swojej tarczy. Jej
    brak powoduje, że coś co kochasz robisz PO COŚ. Trzeba być zamiłowanym
    amatorem by stać się zarabiającym profesjonalistą, mogącym bez spuszczania
    wzroku spojrzeć na swoją własną twarz w lustrze.

  10. Djatri

    Ja Cię od początku doskonale rozumiem ;]

    Nie chcę tylko, żebyś sugerował, że osiągnięcie to wkroczenie z graniem
    na drogę finansowo-profesjonalną. Osiągnięciem może być tak samo
    wyrobienie sobie fajnego soundu, nauczenie się jakiejś techniki, itp itd..
    Dla kogoś osiągnięciem może być zagranie sto lat 😉

    Mnie szczerze mówiąc bardziej od pieniędzy które zarabiam cieszą takie
    właśnie rzeczy (no może bez tego sto lat ;P), choć cieszy mnie, że nie
    muszę pracować w biedronce tylko mogę grać ;P

    Albo jak trzymam w łapach nagranie mojej kapelki i widzę, że jest
    niezłe.

    Ono wcale nie musi się od razu sprzedać. Pieniądze to zło konieczne.

    Ee… wiesz, o co mi chodzi ;]

  11. Bert

    a ja gram bo chcę być gwiazdą :)…. hehe…żartuję :)…Ale muzykę
    tworzy się dla ludzi. Bez słuchacza nie ma muzyki. Mam kapele po to by grać
    koncerty, gram koncerty po to by trafić z muzyką do ludzi. A że przy tym
    można zarobic parę groszy? A czemu by nie? Jeśli są pieniadze, to jest lepszy
    sprzęt, jeśli jest lepszy sprzęt – to jest lepsze brzmienie, itd. itp.. A
    grać dla przyjemnosci i dla siebie to mogę sobie w domu. Ot, moje zdanie…

  12. bassplayer

    @Djatri: Ja Cię od początku doskonale rozumiem ;]
    Nie chcę tylko, żebyś sugerował, że osiągnięcie to wkroczenie z graniem na drogę finansowo-profesjonalną. Osiągnięciem może być tak samo wyrobienie sobie fajnego soundu, nauczenie się jakiejś techniki, itp itd.. Dla kogoś osiągnięciem może być zagranie sto lat 😉

    Mnie szczerze mówiąc bardziej od pieniędzy które zarabiam cieszą takie właśnie rzeczy (no może bez tego sto lat ;P), choć cieszy mnie, że nie muszę pracować w biedronce tylko mogę grać ;P
    Albo jak trzymam w łapach nagranie mojej kapelki i widzę, że jest niezłe.
    Ono wcale nie musi się od razu sprzedać. Pieniądze to zło konieczne.

    Ee… wiesz, o co mi chodzi ;]

    Już wiem, na czym polegało niedomówienie, Djatri. Na semantyce,
    a ściślej rzecz ujmując, moim braku precyzji w wyrażaniu myśli 🙂 To co Ty
    nazywasz osiągnięciem w postaci fajnego brzmienia czy nowej techniki, ja w
    swoim tekście nazywam po prostu GRANIEM. Przez osiągnięcie rozumiem zatem
    wszystko to, co przychodzi z zewnątrz DZIĘKI graniu. Ci, którzy ZACZYNAJĄ
    GRAĆ by coś OSIĄGNĄĆ (czytaj wartość pozamuzyczną, czy to materialną
    czy inną) są niebezpieczni dla kapeli złożonej z ludzi, którzy kochają
    samo granie. W przypadku niepowodzenia Ci pierwsi zachowają się
    nieobliczalnie (ich motywacja jest bardzo krucha) – odejdą, porzucą granie,
    wywalą innych. Ludzie z dobrą filozofią amatorskiego (czytaj osobistego)
    grania, nie poddadzą się, choćby nie wiem co. Prosta logika: Jeśli robisz
    coś PO COŚ, to gdy zabraknie TEGO CZEGOŚ, nie masz już po co TEGO robić.
    Jeśli zaś robisz daną rzecz bo to kochasz – cóż… 🙂 Czyż miliony
    filozofów, poetów i naukowców nie zastanawiało się DLACZEGO? I to jest
    właśnie najpiękniejsze!

  13. Djatri

    Ano. ;]

    A skoro już filozujemy, to muszę stwierdzić, że muzyka nie toleruje tego
    typu nieszczerości. Trza jej być wiernym. Jak kobiecie (a w tym temacie wiem
    akurat co mówię ;-)). Nie należę do osób, które tkwią w przekonaniu, że
    w Polsce muzyka ambitniejsza nie ma szans zaistnieć. Fakt jednak, że trzeba
    to okupić ciężką pracą i to nie tylko muzyczną. Aktualnie gram w paru
    projektach – niektóre bardziej znane, komercyjne, inne mniej; i w zasadzie
    granie w znakomitej większości z nich sprawia mi dużą satysfakcję. Ale
    wciąż czekam na moment, kiedy będę mogła założyć skład z muzyką
    typowo móją. Czemu? Ano, nie tylko własne umiejętności czy kapryśny polski
    „rynek”, ale i niewielu jest ludzi z odpowiednim nastawieniem a _jednocześnie_
    o wysokich umiejętnościach. Nie wiem, czy nie dopatruję się tutaj jakiejś
    nieistniejącej zależności, ale wiele znam osób o naprawdę dużym
    potencjale artystycznym, i w ogóle – nastawieniu o którym pisałeś, jednak
    mają one pewnego rodzaju wstręt do całej tej „profesjonalności”. Cholera
    jasna, nie wiem czy uda mi się to wytłumaczyć 😉 Tzn taki koleś np nie chce
    nauczyć się harmonii, pograć – dla wprawy – paru niekoniecznie super
    niszowo-ambitnych koncertów, uważa że rąbanie ósemek przez pół godziny
    do metronomu zabija jego artyzm 😉 Tymczasem takie „detale”, z pozoru nie
    związane ze sztuką, są czasem jednym z niezbędnych składników, żeby
    pewnej wprawy nabrać. To tylko kilka takich z brzegu przykładów… No ale
    później taki człek siedzi sobie przez pół życia w garażu, bo mając
    bardzo dużo do przekazania, nie ma umiejętności aby to przekonująco
    zrobić. Tymczasem jakiś gość bez osobowości i żadnej treści, przebija
    się ze swoją „twórczością”, bo po prostu „technicznie” i producencko
    trzyma ona wysoki poziom.

    Powyższe opieram na wielu (niestety) przykładach z życia wziętych,
    najbardziej dobił mnie ostatni – pogrywam w kapeli z takim instrumentalistą,
    gość ma niesamowitego feela, świetnie improwizuje, ma łeb pełen
    pomysłów. Ale wszedłszy do studia wychodzi z tego zero dźwięku, kaszana
    artykulacyjna, po prostu porażka. Tak samo źle wygląda brak obycia ze
    sceną. A ja naprawdę źle się czuję biorąc zamiast niego jakiegoś
    anonimowego sesyjnego, który gra _jego_ solówki, tyle że z fajnym soundem,
    dynamiką, idealnie technicznie. Ale muszę, bo poniżej pewnego poziomu nie
    można zejść.

    Jessu.. mam nadzieję, że przez to przebrnąłeś 😉

  14. 8insane8

    Ludzie z siłą przebicia i odrobiną obycia zawsze się przydadzą, bez nich
    wszystko zostaje tam gdzie się zaczęło, czyli w przysłowiowym garażu. Inna
    sprawa jeśli ktoś z góry zakłada że nigdy z niego nie wyjdzie, bo nie
    chce. Ambicja jest jak nóż, można nim kroić chleb albo ludzi 😉

    EDIT: Djatri wróciła 😀

  15. Djatri

    Nigdy nigdzie nie zniknęłam ;P Po prostu teraz mam mniej koncertów = więcej
    czasu na wszystko.

    Pewnie do czasu… ;]

  16. 8insane8

    Właśnie miałem spytać czy to jakiś urlop czy co, bo skoro masz czas, żeby
    się tu udzielać to znaczy, że masz go za dużo 😛 😉 Idę poćwiczyć ;x

  17. bassplayer

    Zgadzam się w zupełności z 8insane8. Bez ludzi z siłą przebicia niewiele
    można zdziałać. Ktoś w końcu musi załatwiać koncerty i pchać cały
    wózek do przodu. Ale gdy brak im narzędzia w postaci zdrowego, bezstresowego
    podejścia i pokory w akceptacji porażek, to następny mur będą musieli
    przebić własną głową. A to boli, hehe 🙂

  18. Djatri

    @8insane8: Właśnie miałem spytać czy to jakiś urlop czy co, bo skoro masz czas, żeby się tu udzielać to znaczy, że masz go za dużo 😛 😉

    Nieno.. pierwszy od dłuższego czasu prawie-wolny weekend 🙂

    Idę poćwiczyć ;x

    I to mi się podoba 😀

  19. Jarule

    Kurczę… cudownie się czyta tego typu rzeczy traktujące o podejściu do
    grania (mówię 100% serio). Macie (szanowni basówkowicze udzielający się w
    tym temacie) potężny bagaż doświadczeń (wg mnie), więc możecie
    przestrzegać początkujących przed ewentualnymi „porażkami” na scenie,
    kłótniami w kapeli… Ja gram od lutego, bez żadnego nauczyciela, i wszyscy
    dziwią się, jak przez te 5 miesięcy nauczyłem się tak grać. Nie piszę
    tego żeby się chwalić, ponieważ traktuję móją „grę” z potężnym
    dystansem. Można słuchać tego typu „słodzenia” godzinami, a potem
    włączyć płytkę naszego ulubionego basisty i … się załamać. Dlatego
    PODEJŚCIE, o którym tyle napisał bassplayer, jest niesamowicie ważne. Dam
    przykład: wróciłem niedawno z obozu, na który pojechałem z kumplami, z
    którymi gram od czasu do czasu. MIeliśmy zagrać parę kawałków pod koniec
    obozu, ot tak, żeby było wesoło. No i zagraliśmy… gitary się
    rozstrajały, gniazda się wykręcały, a te pechowe wydarzenia osiągnęły
    apogeum gdy kolega gitarzysta, grając solówkę z „Californication” nadepnął
    na kabel i tym sposobem „odłączył się” od nagłośnienia… Po zejściu ze
    sceny stwierdził, że to p*rdoli, i że w życiu nie zagra już żadnego
    koncertu. Troszkę byliśmy zdenerwowani niepowodzeniem naszego małego „show”,
    tymi wszystkimi problemami… Ale ja się cieszę, że przytrafiło się to
    teraz, a nie w czasie, gdy np. gralibysmy poważny koncert gdzieśtam. „Co Cię
    nie zabije, to Cię wzmocni”, wg mnie, trzeba doświadczać takich przykrych
    rzeczy, żeby w przyszłości móc się ich ustrzec w jakimś stopniu. Jak
    wiadomo, człowiek uczy się całe życie, a i tak umiera głupi 🙂

    No, to tyle wywodu mojego autorstwa… Jeśli ktoś dotarł do końca, to
    gratuluję 🙂 Jeszcze raz POTĘŻNY SZACUNEK dla wszystkich, którzy mają
    zdrowe podejście do muzyki, potrafią się nią cieszyć a także tworząc
    ją, dawać radość innym. Peace

  20. bassplayer

    Jarule, z takim nastawieniem po 5 miesiącach grania, po prostu nie możesz
    przegrać! Świetna historia z tym „samoodłączeniem” się w kulminacyjnym
    momencie 🙂 Za parę lat, dla tych z Was, którzy się nie poddadzą i będą
    grać nadal, będzie to prawie wzruszające wspomnienie, hehe. Ja na jednym
    koncercie złamałem koleżance szczękę (sic)… gryfem. I nic o tym nie
    wiedziałem, zastanawiając się gdzie zniknęła. Za parę dni przyszła
    zadrutowana i zrozumiałem, że przecież nie mogła mi WTEDY powiedzieć… A
    mimo to się nie poddałem… żartuję oczywiście. Było mi bardzo przykro, a
    ona nadal przychodziła na nasze koncerty (ale bawiła się z dala ode mnie ;).
    Tak trzymaj! Życzę powodzenia.

  21. Djatri

    A propos takich żenujących zdarzeń.. mnie się udało kiedyś zaplątać we
    własny kabel (zawsze mam ekstremalnie długie, hehe) i _spaść_ ze sceny. Na
    szczęście lądowanie było bezbolesne i dla mnie, i dla gitary. To
    największe kretyństwo jakiego można dokonać, a ja na dodatek byłam
    całkowicie trzeźwa. Wokalista ze śmiechu zapomniał tekstu do kolejnej
    zwrotki, ale kapela nie przestała grać ;]

    A parę lat później, w zupełnie innych okolicznościach przyrody, musiałam
    na szybko zmontować skład, gdyż zobowiązałam się wcześniej do grania a
    kapelka w ostatniej chwili dała ciała. Dodam, że impreza była dość
    poważna, radiowa, plener. M.in. okazało się, że jedynym osiągalnym
    gitarulem jest mój kumpel, który fajnie gra i świetny z niego człek, ale za
    dużego doświadczenia scenicznego nie ma. Ale to nic – w naszym repertuarze
    tylko w jednym numerze gitara odgrywała kluczową rolę, na dodatek graliśmy
    go jako pierwszy. No i wchodzimy, ktoś nas tam przedstawia, zaczynamy grać. W
    strategicznym momencie sygnał gitary.. po prostu zniknął. Cisza, zero, nie
    wiadomo o co chodzi. Nie możemy przerwać numeru bo będzie wioska, gramy,
    dajemy jakieś znaki nagłośnieniowcom by się chociaż któryś pofatygował
    coś z tym zrobić, skutek oczywiście zerowy. No ale co mi się podobało
    najbardziej – gitarzysta, niedoświadczony, w totalnym zapewne stresie, grał
    dalej, nie pokazywał po sobie, nie zrobił wiochy w stylu schodzenia ze sceny
    czy przerywania numeru 🙂 Ludzie niezorientowani pewnie nawet nie skojarzyli,
    że coś mogło pójść nie tak – i chwała mu za to. Aczkolwiek on chyba nie
    wspomina tego koncertu jako najlepszego w swoim życiu, heh…

  22. DSmolken

    @Djatri: Ano. ;]
    A skoro już filozujemy, to muszę stwierdzić, że muzyka nie toleruje tego typu nieszczerości. Trza jej być wiernym. Jak kobiecie (a w tym temacie wiem akurat co mówię ;-)). Nie należę do osób, które tkwią w przekonaniu, że w Polsce muzyka ambitniejsza nie ma szans zaistnieć.

    Z tym się zgadzam – tylko że czasem warto się nastawić na eksport. Ja
    jestem tego żywym przykładem, zarabiam swoim blackmetalowym projektem na
    jedzenie a w Polsce sprzedałem w tym roku chyba dwie płyty. Nie jest to
    zresztą tylko sprawa rynku polskiego – znam dobrze pewien teksański zespół
    który osiągnął kultowy sukces w Stanach, Kanadzie i Europie ale zupełnie
    przypadkiem tak wyszło że są bardzo popularni w Brazylii.

    @Djatri:
    Fakt jednak, że trzeba to okupić ciężką pracą i to nie tylko muzyczną. Aktualnie gram w paru projektach – niektóre bardziej znane, komercyjne, inne mniej; i w zasadzie granie w znakomitej większości z nich sprawia mi dużą satysfakcję. Ale wciąż czekam na moment, kiedy będę mogła założyć skład z muzyką typowo móją. Czemu? Ano, nie tylko własne umiejętności czy kapryśny polski „rynek”, ale i niewielu jest ludzi z odpowiednim nastawieniem a _jednocześnie_ o wysokich umiejętnościach. Nie wiem, czy nie dopatruję się tutaj jakiejś nieistniejącej zależności, ale wiele znam osób o naprawdę dużym potencjale artystycznym, i w ogóle – nastawieniu o którym pisałeś, jednak mają one pewnego rodzaju wstręt do całej tej „profesjonalności”. Cholera jasna, nie wiem czy uda mi się to wytłumaczyć 😉

    Święta prawda! Staram się zreaktywować projekt dziwno-metalowy z kilkoma
    basistami i zastanawiam się czy nie lepiej zatrudnić do niego muzyków
    jazzowych czy weselnych z którymi się łatwiej dogadać i którzy są
    wszechstronni, czytają nuty i przede wszystkim nie znoszą tracić czasu.
    Muzykom metalowym którym podobałby się materiał też niestety podoba m.in.
    uczenie się materiału na próbach, uzgadnianie wszystkich szczegółów
    aranżacji z góry itd.

    Jeszcze dodam że mi największą satysfakcję sprawia wiedza że innym muzykom
    dzięki mnie się lepiej i łatwiej gra.

  23. tsk

    Teraz trochę mojej (krzywej) filozofii: Chciałbym, żeby w moim basie był
    ABS, ESP i wspomaganie gryfu 😀

  24. mazdah

    to się nazywa compressor-sustainer 😉

  25. Gorgoroth

    bassplayer – bardzo fajny tekst i pomysł na topic 😀

    Co do gaf na koncertach, jakieś 2 lata temu dawałem u mnie w liceum koncert
    na sali gimnastycznej, grałem jeszcze wtedy na elektryku, miałem w nim
    gniazdo neutrika, a kabel przy marschallu sprytnie przełożony przez uchwyt…
    W jakimś agresywniejszym momencie odszedłem trochę za daleko i zacząłem za
    sobą ciągnąć piec (kable się nie mogły wypiąć 😉 ), jednak nie
    zauważyłem tego, piec został przesunięty o około 2 metry… Następnie
    cofając się przewróciłem się o niego, poleciałem na plecy nieźle
    obijając głowke gitary i siebie… Wstałem, ale utwór musieliśmy
    przerwać… Bo zewsząd dobiegały salwy śmiechu 😳 potem graliśmy
    dalej… Ale cóż – dzięki temu całe liceum mnie zapamiętało i przez cały
    tydzień się o tym mówiło 😉

    To był pierwszy koncert, potem używałem już efektów innych niż over w
    piecu i to by się nie zdarzyło…

  26. mazdah

    Gorgoroth, uzyłes efektu overbend, lub też bend-over 😉 Zdaża się nawet
    profesjonalistom – ostatnio oglądałem występ Muse z jakiegoś
    poważniejszego miejsca i Matt tez wywrócił się o piec 😉 Swoją drogą znam
    lepsze epizody. W słodkich latach 80 kumpel miał kapele punkrockową. Trzy
    sławetne epizody

    – po ostrej przedkoncertowej imprezie gitarzysta a zarazem wokalista puścił
    bełta na środek sceny podczas koncertu po czym skomentował do mikrofonu „już
    mi lepiej” , reakcja drugiego gitarzysty była oczywista – kolejny bełt na
    scenie 😉

    – druga akcja, kapela ta sama. Gitarzysta w przypływie energii rzucił się ze
    sceny w tłum na falę. Tłum niestety się rozstąpił i kumpel poleciał na
    twarz łamiąc gryf swojego Washburna

    – na kolejnym z koncertów naporu ludzi nie wytrzymała ścianka barowa ( były
    dwie sale – koncertowa i barowa oddzielona właśnie ścianą z pólkami
    obładowanymi alkoholem ) – niestety alkohole poleciały na ladę. Klub
    zamknięto 😛

    To były czasy 😀

    EDIT. I chyba o to tez chodzi w amatorskim graniu 😉

  27. Djatri

    @DSmolken: Z tym się zgadzam – tylko że czasem warto się nastawić na eksport. Ja jestem tego żywym przykładem, zarabiam swoim blackmetalowym projektem na jedzenie a w Polsce sprzedałem w tym roku chyba dwie płyty.

    Fakt.. wystarczy choćby spojrzeć ile sprzedaje płyt/gra koncertów np Motion
    Trio w Polsce (można policzyć na palcach jednej ręki), robiąc jednocześnie
    spektakularną karierę za granicą…

    Święta prawda! Staram się zreaktywować projekt dziwno-metalowy z kilkoma basistami i zastanawiam się czy nie lepiej zatrudnić do niego muzyków jazzowych czy weselnych z którymi się łatwiej dogadać i którzy są wszechstronni, czytają nuty i przede wszystkim nie znoszą tracić czasu. Muzykom metalowym którym podobałby się materiał też niestety podoba m.in. uczenie się materiału na próbach, uzgadnianie wszystkich szczegółów aranżacji z góry itd.

    Jedyne wyjście to wziąć sprawnego basmana, niekoniecznie związanego z
    gatunkiem, w charakterze sesyjnego. To wyjście jest idealne w studio, gorzej z
    regularną kapelą, chociaż różnie to bywa.

    Jeszcze dodam że mi największą satysfakcję sprawia wiedza że innym muzykom dzięki mnie się lepiej i łatwiej gra.

    Ano 🙂 To chyba w dwie strony działa, bo najfajniej jest współpracować z
    lepszymi od siebie, ale trza coś sobą prezentować by tacy chcieli z nami
    grać.

  28. DSmolken

    No tak, dla mnie najlepszym uczuciem z muzyce jest jak wiem że komuś lepszemu
    ode mnie się dobrze ze mną gra. Wolę to od czytania recenzji gdzie ktoś
    nazywa mnie geniuszem – tym zresztą nigdy nie potrafiłem uwierzyć.

  29. bolec

    Dla mnie super sprawa jest jak do mojej muzyki [co prawda nie na basie bo na
    nim gram może od tygodnia ale na klawiszach, mam na nich stopien mistrzowski w
    szkole muzycznej i gram kawalki CoB-a, Dimu borgira i w sumie wszystkiego co
    wpadnie mi w rece] chociaz kilka ludzikow nawet znajomych metali ;] pomacha
    piorami. To jest super uczucie ale już na dlugi nie wroci bo mój zespolik się
    rozpadl i postanowilem isc na basik ale klawisze nadal będę meczyl. Trzeba
    wierzyc w siebie i chciec by moc 😉

  30. Hangie

    Eeee… Stopien mistrzowski w szkole muzycznej? O.o Z tego co wiem to w
    muzycznej dostajesz normalne oceny itp. Rangę „geniusz muzyczny” to szopen
    dostał po szkole muzycznej… :S :S Ale no, ja się nie znam, w kazdym razie.

  31. bolec

    heh wiesz to nie jest panstwowa szkola muzyczna ale prywatna. Na klawiszach
    gram już 8 lat i od 2 to tak po 3/4 h dziennie wiec się nie czepiaj ;] a grac
    no to coś muszę umiec jak grywam te Cob-y i inne i to jak na te 8 ;d ale mow co
    chcesz wiesz mi to w sumie lata bo klawisze a bass odstaja od siebie bardzo ale
    i to jest cudowne i to!! A jak tak bardzo chcesz tych ocen to powiem ci ze mam
    dwa panstwowe egzaminy zdane pierwszy na 5 a drugi na 6 wiec heh 😉

  32. bassplayer

    Chłopie, Ty to potrafisz się pochwalić! 😉 I choć nie mam zielonego
    pojęcia, co to są „te Cob-y i inne”, to ja Ci wierzę i szczerze gratuluję,
    zwłaszcza zapału do nauki gry na nowym instrumencie. Pozdrawiam. Powodzenia z
    basem! 🙂

  33. bolec

    Dzieki stary. Nie chodzi o to ze się chwale ale no pan Hangie miał watpliwosci
    wiec wiesz ;] A CoB to skrot od Children of Bodom taki zespół gdzie gra mój
    idol jeśli chodzi o klawisze ten to wymiata dopiero;d;d [
    http://www.ultimate-guitar.com/tabs/c/children_of_bodom/lake_bodom_guitar_pro.htm
    tu masz jeden z ich kawalkow odpal sobie go na GP i wlacz czesc na klawisze heh
    no i powiedz mi czy to nie piekne ;]] mowiac klawisze mam na mysli oczywiście
    syntezator nie fortepian chodz na nim tez umiem grac ale to mniejsza . A Basik
    jest zarabisty i gram na nim tyle ile mogę no wiesz muszę rozkladac czas na
    klawisze i gitarkę;p ale w koncu sa wakacje !!! 🙂

  34. Szergiel

    Ja chcę po prostu grać – jak coś z tego wyjdzie, to całkiem fajnie. Jeśli
    chodzi o „dogmaty” i jakieś „kodeksy bushido”, to oprócz podejścia
    „zdroworozsądkowego” (w moim odczuciu) – czyli takiego, jakie prezentuje
    Bassplayer, to staram się nie pić gdy gram –
    nieważne, czy koncert, czy próbę.

  35. bolec

    Hahahahaha nie pic hahahahah 🙂 sorki ze się smieje ale to fajne. jak się pije
    to rozluzniaja ci się miesnie i masz bardziej sprawne konczyny wiec mozesz
    zasowac na basiwku i na czym tam lubisz ale jak przegniesz to oprocz tych frajd
    mozesz sobie zrabac cale basiwko bo się wywalisz i po sprzecie a to wiaze się z
    dolem do momentu kupna nowego wiosła tak wiec PILES, NIE GRAJ. NIE
    PILES, WYPIJ
    🙂

  36. bassplayer

    @Szergiel: staram się nie pić gdy gram – nieważne, czy koncert, czy próbę.

    Popieram. Napić można się równie dobrze PO, a żal d*pę ściska, kiedy
    ktoś nie potrafi bawić się na trzeźwo. I tym razem nie jest to jakaś
    filozoficzna gadka z mojej strony 😛 Weźcie dla przykładu swój najlepszy
    czas w ulubionej samochodówce na PC czy konsolę. Wypijcie 1 browar (zero
    różnicy na pierwszy rzut oka) i spróbujcie go powtórzyć. Nie da rady, hehe
    😆 Po prostu siada czas reakcji. Jeśli ktoś nie wytrzyma pół godziny,
    aż skończy się jego set na koncercie, by potem móc z przyjemnością zalać
    robaka, to cóż… beati pauperes spiritu.

  37. Djatri

    Dobry muzyk i na trzeźwo zagra, hehe ;]

    Poza tym popieram – zero procentów przed graniem.

  38. MaSSteR_jk

    Musze przyznac bassplayer, że bardzo ciekawy topic do rozmow. Brakowało
    takiego na basoofce 😀

    No ale co do mojej filozofii grania jest ona bardzo prosta. Uwielbiam rocka,
    dlatego chciałem nauczyc się grac na jakimś instrumencie. Zaczalem od gitary
    klasycznej jednak po nauczeniu się stairway to heaven znusziło mi się to
    brzdąknie. Jak trochę podrosłem to zacząłem się interesowac basem, aż w
    końcu stwierdziłem, że jest to instrument na którym pragnę grać. Kupiłem
    sobie wreszcie basik w kwietniu tego roku, bo razem z moimi dobrymi kolegami
    wpadliśmy na pomysł założenia kapeli. Nauczyłem się trochę grać i
    odbyliśmy już parę prób w salce. A gramy dlatego, bo uwilbiamy te muzykę. Nie
    mamy zamiaru wydawac płyt nagrywać demówek itd. Piszemy własne kawałki
    tylko dla przyjemności i satysfakcjii. Jedyne większe przedsięwzięcia za
    , które mamy zamiar się wziac to jakieś małe koncerty w szkole itp. Wiemy że
    muzyka to nie będzie nasz sposób na zarabianie pieniędzy traktujemy to
    bardziej jako hobby.

    A propo grania, aby zarobic jakaś wieksza mamonę to podobno w naszym kraju to
    ciężka sprawa. Mój kumpel, który jest jednocześnie moim trenerem od
    tenisa, opowiadał mi jak on miał zespół i grał na perce. Było to bardzo
    poważne granie, byli nawet w telewizjii nagrywali jakieś amatorskie klipy
    bardzo chcieli osiagnac coś wiekszego. Niestety zespół rozpadł się po kilku
    latach gry, bo nie mogli się przebic, nikt ich jakoś nie zauważył no w ogóle
    nie mieli farta i znajomości 😉 , a muzykę grali bardzo ciekawa i ich
    nagrania bardzo mi się spodobały. No cóż różnie bywa

  39. Tamara

    „Weźcie dla przykładu swój najlepszy czas w ulubionej samochodówce na PC
    czy konsolę. Wypijcie 1 browar (zero różnicy na pierwszy rzut oka) i
    spróbujcie go powtórzyć. Nie da rady, hehe Po prostu siada czas
    reakcji.”

    Niestety Bassplayerze nie mogę się z Tobą zgodzić, sam gram nierez w BF2,
    czas reakcji jest w tej grze bardzo istotny i z czystym sumieniem mogę
    stwierdzić że po 2 – 3 piwach gra mi się lepiej 🙂 nie wiem na czym to
    polega, człowiek się rozluźnia, nabiera pewnego dystansu. Nie żebym
    twierdził że należy pić dużo piwa żeby dobrze grać (czy na basie czy na
    kompie), ale Twoje stwierdzenie z mojego punktu widzenia jest nieprawdą.

  40. Zielak

    popieram entropmana. Sma grałem po LANie w wiele gier wymagających refleksu i
    celności (CS, Quake) i miałem znjamoego (zrestza o ksywce Pilsener – nie
    pytajcie czemu :D), który dopiero się rozkręcał po drugim czy właśnie 3
    piwku :D. Ale sam nigdy nie grałem na basie czy na PC na gazie, więc nie wiem
    jak to jest 😛

  41. McGregor

    Nie potrafię dobrze grać po kilku głębszych. No way. Gram ale tracę czucie
    w dłoniach i tak dziwnie się gra. Bez wyczucia.

    A na PC to mi się fajnie grało po tanim winie. To był jakiś FPS…Ni
    cholery nie mogłem trafić nikogo ze snajperki 😀 .

Inni czytali również