Nie raz czytałem o tym, jak współcześni basiści lub gitarzyści ćwiczyli
po kilkanaście godzin dziennie lub rzucali szkołę dla muzyki w latach 60,
70, 80… Dziś to raczej nie możliwe, trzeba się uczyć, spać itd. Jak
myślicie, co oni wtedy porabiali? Może co sądzili o tym ich rodzice?? ;D
Czy ty też czytałeś kiedyś o tym, że basiści ćwiczyli po kilkanaście godzin dziennie w przeszłości?
Czy uważasz, że dziś jest ciężej znaleźć czas na ćwiczenia niż w latach 60-80?
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, co rodzice basistów myśleli o tym, że ich dzieci rzucają szkołę dla muzyki?
Czy uważasz, że ćwiczenia po kilka godzin dziennie są nadal skuteczne?
Czy myślisz, że basiści w przeszłości byli bardziej poświęceni swojej pracy niż dzisiejsi?
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, kiedy basiści w latach 60-80 znajdowali czas na spanie, jedzenie i inne obowiązki?
Czy uważasz, że rodzice basistów w przeszłości byli bardziej akceptujący co do wyboru kariery swoich dzieci?
Czy kiedykolwiek próbowałeś ćwiczyć po kilka godzin dziennie? Jakie były rezultaty?
Czy uważasz, że ilość czasu poświęcanego na ćwiczenia ma wpływ na poziom umiejętności jako basisty?
Czy myślisz, że rezygnacja z nauki w szkole na rzecz muzyki to dobry wybór?
Jak mogli to pracowali u wujka jakiegośtam czy też znajomego od znajomych w
barze/muzycznym(!)/zakładzie pogrzebowym/na stacji benzynowej czy nawet
grając na ulicy. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludzie mieli zupełnie inną
mentalność i stereotypy, więc rodzice mieli i tak gdzieś czy młode się
uczy czy nie.
Życie w USA w tej chwili to zupełnie inna bajka niż w naszym kraju, co
dopiero kiedyś…
Racja, kiedyś nie było takiego nacisku na edukację, ludzie mieli po prostu
inny sposób na życie niż teraz. Czy było to lepsze czy gorsze niż
dzisiejszy „wyścig szczurów” pozostawię ocenie innym, ja nie chcę się
wdawać w dyskusję, bo nie mam siły ;]
Wątpię, że Jay-Tee tak regularnie chodził do szkoły 😀
Nie sądzę, że dzisiaj to nierealne, po prostu osoby które tak robią
odcinają resztę życia i stawiają wszystko na jedną kartę, jakim jest
granie. O części z nich się nie słyszy bo nie wypłynęli na tym, a innych
nie znamy bo nie siedzą i gadają od rzeczy na jakimś pieprzonym forum tylko
ćwiczą 😀
Z dzisiejszych muzyków takim wykrętem jest Przemek Knopik – gość nie
chodził prawie do szkoły, ćwiczył po 10-15 godzin dziennie. Ale nie musiał
się uczyć – mógł sobie pozwolić na granie bo jest ustawiony finansowo do
końca życia.
Z resztą – to bardzo fajny człowiek, nie zmanierowany przez kasę, ciężko
pracujący muzyką na renomę. Niestety, dlatego, że nie musi zarabiać (tylko
zwyczajnie chce muzykować), bardzo nielubiany w środowisku zawodowych
muzyków…
Niestety nie każdy ma taki komfort, żeby zaryzykować przyszłość i grać
po tyle godzin dziennie inwestując w muzykę…
To są mity że oni tyle ćwiczyli, czysty marketing.
Lepiej pograć godzinę albo dwie dziennie kiedy są świeże pomysły, wena i
chęć, niż
Po 10h grania wątpię, czy ktokolwiek da radę wymyślić jakiś zwalający z
nóg riff – przy tylu godzinach można co najwyżej odgrywać wyuczone partie i
jedyne co można zyskać, to
ja na początku grałem 8 godzin + bo miałem wakacje 🙂
Nie rozumiem Twojej wypowiedzi. Pytanie jest jak to było kiedyś. Myślę, że
zacytowany Pan jest co najmniej kilka lat starszy od średniej wiekowej tu i
mógłby być ojcem niejednego z Was.
Sugerujesz, że człowiek nic nie osiągnął, gra w kółko to samo? Znasz
całe jego basowe życie? Wziąłeś pod uwagę jego dokonania jako muzyka
sesyjnego, sekcyjnego? Przeczytałeś w kilka minut cały dział?
To, że teraz może komuś się nie podobać jego styl, czy to co sobą
prezentuje, to indywidualne podejście… Nie chodzi mi tu o dywagację na
temat Pilicha, bo temat już nie raz został poruszony, tylko o ignorowanie
doświadczeń człowieka, od którego mimo wszystko możemy sporo się nauczyć
i był na tyle fajny, że podzielił się tym z nami.
Ja jak byłem młody, to nawet do WC z basem szedłem. Miałem energię i
wiecznie nowe pomysły. Granie wyuczonych rzeczy wcale nie uwstecznia. Po 10h
ćwiczeń możesz nagle wpaść na coś, czego wcześniej nie zauważałeś.
Pięćdziesiąt czy czterdzieści lat temu nie było internetu, a komputery
zajmowały całe hale, nie było fejsbuka, konterstrajka itd. Drugą, bardzo
istotną rzeczą jest to, że kiedyś „branża” wyglądała ZUPEŁNIE
INACZEJ.
Nie widzę możliwości, żeby w obecnych czasach w Polsce próbować czegoś
podobnego, no chyba, że chcecie na garnuszku mamy mieszkać do 40 (czy coś w
tym guście) roku życia.
To jest bardzo demotywujące, ale rzeczywiste – mało kto z nas chce grać
muzykę bezpośrednio „na sprzedaż” – ambitny materiał każda wytwórnia
oleje grubą strugą ciepłego, żółtego moczu. Oni wolą sprzedać kolejną
gwiazdkę-celebrytkę niż Was. Albo córkę Markowskiego, synów Cugowskiego
(niedługo może wnuków?) i tak dalej.
Kurde, kiedyś to było życie 😀 Gdybym chciał rzucić szkołę dla gitary to
by mnie chyba rodzina z domu wyrzuciła…
@pinio: Poznałem się z zacytowanym Panem i pomimo początkowej euforii
kompletnie mnie od siebie odrzucił (i nie tylko mnie). Ale nie o tym temat.
Z całego tego wątku, jak zawsze wnoszącego w całość basoofki wielce
wymowne ZERO, jedynie post pinia da się czytać bez zażenowania.
Od siebie dodam tylko słowa Jamesa Aebersolda:
i chwała Ci pinio.
Wracając do meritum:
Banda płaczków przyszła sobie pobiadolić, jakie to życie jest ciężkie i
niesprawiedliwe. No cóż, niewątpliwie jest, obawiam się jednak, że nie ma
innego wyboru jak zacisnąć d*pę i wziąć się do roboty.
1. Czas treningu
Pisze tutaj paru kolegów, że niemożliwym jest siedzenie długich godzin nad
basią. Osobiście znam całe rzesze muzyków, którzy przez pewien okres
swojego życia lekką ręką spędzali 8,10 a nawet i 12. Oczywiście nie
wyglądało to tak, że oni z dnia na dzień tyle łoili, bo kciuk i resztę
ręki szukali by w innych częściach pokoju. Jak każdy trening, również i
wzrost czasu ćwiczenia jest elementem stopniowym.
2. Branża
Stałe i niezmienne narzekanie na branżę. Narzekali na nią i rockmani i
panowie w zbyt dużych spodniach. I jedni i drudzy mieli swój czas królowania
na antenie. To jak sytuacja wygląda w wielkich korporacjach radiowych
pozostawiam przemilczane, szkoda psuć sobie krwi na pewien rodzaj
konserwatyzmu.
Ale branża to nie tylko radio. Dzisiaj mile zaskoczył mnie nowy program
telewizyjny w TVP2 pod nazwą „Poziom 2.0”. Spodziewałem się jakiś
farmazonów dla młodzieży gimnazjalnej, a tu Ci psikus. Pan grający na
akustyku mało nie wprawił mnie w zawał, gdyż… leciał na żywo! Żadnych
tzw. „kabli Jaka-to-melodia”, żądnych pół playbacków, full żywa muza.
Autentycznie przeżuwając kluski na obiad, z wrażenia wyplułem kilka i
patrzyłem osłupiały w tv. Co oni, och****** tam do reszty? I żadnych
tańczących klaunów nie było?
Ile rocznie powstaje nowych festiwali, na których często można zgarnąć
trochę kasy, dostać zaproszenie na jakiś inny duży festiwal, na nagrywanie
płyty, na audycje radiowe, na występy teatralne? Były takie rzeczy koło
2000, 2005 roku? Choć kosztem w postaci reklam – ale coś się dzieje.
Albo imprezy typu Bass Days. Imprezy od branży dla branży. Było coś
takiego?
Jest całe mrowie kapel grających fajną muzę, które wypłynęły do
szerszej publiki również dzięki pomocy branży. Najlepszy przykład ostatnio
– Enej. Gości poznałem osobiście parę ładnych lat temu, jak jeździli
sypiącym się busem od wiochy do wiochy, z różnymi skutkami, ale zawsze z
tym samym przesłaniem. Programik z Polsacia im tylko na dobre wyszedł.
Dalej jest YouTube, który choć w Polsce nie ma takiego wpływu na branżę i
ludzi, inaczej wygląda to za granicą. Chociaż mamy też jeden polski
przykład – Cezik. Można go kochać, nie znosić, cokolwiek.
Czy żyjemy w czasach lepszych czy gorszych – tego nie wiem. Po prostu w
innych, mających swoje specyficzne realia, z którymi trzeba się zgrać.
Naprawdę się dużo dzieje. Czasem tylko trzeba się trochę rozejrzeć.
Państwo, mniej pitolenia, więcej konkretu. Każdy wam to powie, że prawdziwy
talent się zawsze obroni i zawsze wypłynie. Dlatego bierzcie basie i
tłuczcie ostro wasze struny.
Peace.
Mądrze piszesz Magic, muszę Ci kiedyś polać wódki. 🙂
Konsekwencja jest teraz kluczem do sukcesu. Niestety, społeczeństwo jest
coraz bardziej roszczeniowe…
,, Osobiście znam całe rzesze muzyków, którzy przez pewien okres swojego
życia lekką ręką spędzali 8,10 a nawet i 12. Oczywiście nie wyglądało
to tak, że oni z dnia na dzień tyle łoili, bo kciuk i resztę ręki szukali
by w innych częściach pokoju. „
To w jakim oni wieku ćwiczyli jeżeli Ci wiadomo? Chyba tyle czasu to będę
miał po studiach…
albo w wakacje 😉
No proszę Cię, jak w szkole średniej człowiek kończy zajęcia o godzinie
12,13, nawet jak się doda do tego powrót do domu to jest szmat czasu. Ja sam
też miałem okres kiedy po 8 godzin piłowałem na klasycznej gitarze etiudy.
Jak mi nie wierzysz, zapytaj użytkownika Dyfer, wziętego
sesyjniaka, on Ci może sporo poopowiadać o swoim basowaniu, o ucieczkach ze
szkoły itp.
Po studiach to tylko gorzej. Ale jak się umie gospodarować czasem to na luzie
2-3 godzinny dziennie jestem w stanie wyłuskać.
Lucky bas(s)tard. 😀
Nie przepadam za tego typu sformułowaniami, dlatego pozwolę sobie
skomentować:
Twój post wnosi do tematu dokładnie tyle samo.
To o czym piszesz Ty, to o czym pisze Pinio, to są bardzo fajne, pięknie
brzmiące, motywujące bzdety.
Znam bardzo wielu ludzi, którzy się starają, kombinują, grają i nic z tego
nie wynika.
Znam też kilku, którym się udało, bo zaistniała moda (w większym lub
mniejszym stopniu) na takie granie.
Bass Days? Chyba raczej Bass Day – staraniom nikogo nie
umniejszać, idea bardzo fajna, ale ta impreza się kurczy z roku na rok.
Zarobek na niszy – u nas niemożliwy. To już pewien problem mentalności.
Basoofkowicz Smolken (kiedyś DSmolken) pisał o tym, jak był w stanie
wydawać i zarobić troszkę pieniędzy na muzyce ekstremalnie niepopularnej
(akustyczny doom).
Sprzedaj w Polsce 5 płyt na koncert, będziesz niezły. Pomijam fakt, że
trasę sam będziesz musiał sobie sfinansować.
I to nie jest pitolenie, to jest konkret – jak nie wyrobisz sobie odpowiednich
znajomości, to Ci nawet 100 lat po 100 godzin nie wystarczy.
I to jest prawda w 90%… czasem nawet znajomości uja dają… od wielu lat
rządzi „korpo” jedno, drugie i trzecie, czwarte… Jednemu się uda, innemu
nie. To jest temat na nie jedną flaszkę, bo poruszone zostały tu także
kwestie sesyjniaków a to już bajka kompletnie inna… wcale nie kolorowa.
No cóż, wolę te moje motywujące bzdury niż fatalistyczne narzekanie.
A owszem, znany mi materiał, ale jak sam piszesz – Smolken strzelał w niszę,
to był jego konkretny target.
5 to może niekoniecznie, ale 15 to już faktycznie sukces. Ale to, że
dzieciaki wolą ukraść płytę z sieci niż zapłacić 15- 20zł swojemu
młodocianemu idolowi to jest kwestia na kolejną rozmowę.
Jasne, że nie wszystkim się udało, takie jest prawo systemu w którym
żyjemy. Jednak pokaż mi te rzeszę ludzi, bo ja już często tracę
nadzieję, jak pojawiam się na jakiś przeglądach, festynach, festiwalach
itp. Często widzę jakieś gmioty, supporty dziadowatych zespołów, kapele,
które nie powinny nigdy opuszczać swoich kanciap. Na myspacie też nie bywa
różowo. Wszyscy chcą grać alternatywnie i progresywnie, ale każdy brzmi
tak samo, każdy prezentuje się tak samo i mało kto ma coś ciekawego do
powiedzenia.
No wiesz, po domach nie chodzą i nie pukają, czy ktoś tu fajnie gra na basie
czy nie. Generalnie społeczeństwo opiera się na kontaktach. Za wyjątkiem
takich dziwnych zawodów typu jakiś biochemik czy coś w tym stylu, to
ciężko jest znaleźć fajną posadkę bez znajomości lub bez DOBREJ
OPINII. Co ja gadam, żądnej porządnej pracy nie znajdziesz bez
DOBREJ OPINII. Znać można wielu ludzi, ale chyba liczy się to, co o Tobie
mówią, prawda? A to że niektórzy mają jakieś układy – powiedz mi w
jakiej branży dziś nie ma układów?
Ogólnie mi takie gadanie przypomina roszczeniowe postawy niektórych ludzi po
studiach. Ja się nachodziłem na tę uczelnię, teraz niech oni przyjdą do
mnie i najlepiej wyłożą jakieś siano na start. Nawet Kupicha musiał
zastawić mieszkanie i wziąć kolosalny kredyt, żeby wydać ten swój Feel.
Zresztą to nie wyjątek.
Jeżeli chcecie mieć do kogoś pretensje, że przemysłem fonograficznym, tak
jak i każdym innym przemysłem, rządzi pieniądz, to miejcie te pretensje do
swoich rodziców, że zamarzyło im się, żeby w Polsce było jak w Ameryce.
Czasy egzaminów państwowych, zespołów z przydziału i cenzorów odeszły do
lamusa. Czasem się zastanawiam czy to dobrze czy źle, ale dochodzę do
prostego wniosku – jest po prostu inaczej.
Jest spora grupa ludzi, którzy tylko czytują to forum i nie mają konta.
Wśród nich całkiem spora grupa to młodziutcy basiści, którzy stawiają
własne pierwsze kroki. Przyjdzie potem taki bidok i przeczyta takie brednie,
że nie warto ćwiczyć. Nie podcinajmy ludziom skrzydeł.
A teraz przepraszam, idę przyłożyć trochę w swoje struny. Warto
ćwiczyć.
EDIT:
Jeszcze bym zapomniał – dla wszystkich którzy nie dbają o to jak grają –
nie martwcie się, kitajce już pracują nad tym urządzeniem, które samo
będzie za was grało. Uzbroicie się w cierpliwość.
Nigdzie nie napisałem, że nie warto ćwiczyć. Oczywiście warto, ale nawet
dojście do poziomu umiejętności wirtuoza nie zapewni nam „sukcesu” na scenie
muzycznej. Myślisz, że na przykład Pilichowskiemu byłoby równie łatwo,
gdyby jego sąsiadem nie był przez pewien czas Hołdys?
Czytałem jak Chylińska robiła casting na gitarzystę do zespołu, kiedy
odeszła z ONA, różni ludzie podobnież się zjawili, koniec końców
okazało się, że w jej zespole znaleźli się ludzie, których nazwiska były
mi znane. Mogę się założyć, że na przesłuchani trafili się lepsi od
nich, NO ALE.
Nie, 5 płyt sprzedanych na koncercie to już jest coś. Wiem co mówię –
nagłaśniam średnio co tydzień koncert i widzę ile płyt schodzi, bo
zazwyczaj płyty leżą metr ode mnie i sprzedaje je właściciel klubu zza
baru. :]
No, chyba, że mówimy tu o zespołach o ugruntowanej pozycji typu Kobranocka,
Farben Lehre, czy Tymon Tymański – oni sprzedawali więcej, ale
początkujące, mało znane zespołu, które uczciwie grają swoje koncerty i
robią często kawał dobrej muzy – już niekoniecznie…
Panowie – p*rdolenie jakieś tu widzę. Jak zaczynałem grać w 1 połowie lat
90 chodziłem do LO. Uczyłem się, miałem pasję komputerki (spędzałem
ogrom czasu z assemblerem itp), ale po wejściu do domu zawsze najpierw
zakładałem bas. Nie było marudzenia. Mieszałem w garze prawą ręką lewą
na sucho pykając pajączki. Przed TV zasuwałem pasaże. Koledzy przychodzili
do mnie i w czasie rozmowy jechałem pasaże. Na sucho. Nie miałem wzmacniacza.
Takie czasy. Spędzałem z instrumentem 8-12 godzin dziennie. Siedząc na kiblu
albo w szkole rozciągałem palce ćwiczeniem w stylu Stu Hamma.
Co do marudzenia, że nie wymyśli się żadnego ciekawego riffu tylo godzin
miętoląc bas – nie ćwiczy się wyłącznie po to, żeby znaleźć riff
życia. Z instrumentem trzeba się zrosnąć – masz go czuć a on Ciebie. W
czasie grania gadasz z głośnika przy pomocy tego cholerstwa, które masz
zawieszone na sobie. I to ma być część Ciebie. Teraz nie ma na to czasu?
Gówno prawda. Ja nie mam – wracam z pracy po 18, odrabiam z dziećmi lekcje,
bawię się z nimi, kolacja, kąpanie, kładzenie spać. Wieczorem sprawy
rodzinne z żoną – trzeba kiedyś pogadać i nie tylko 😉 Raz na jakiś czas
odpalam Pandorę ze słuchawkami i jazda. Dwa dni temu poszedłem spać po 3 w
nocy, żeby wstać przed 7, bo dzieci do szkoły trzeba wyprawić. I nie ma,
że boli. Gdybym był nadal sam, to z*ierdalał bym na basie od powrotu z
pracy do położenia się spać. Czyli tak, jak kiedyś. Teraz nie umiem grać,
bo nie mam czasu, ale wiem, że te jęki powyżej (nie wszystkie oczywiście),
to szukanie wymówek 😀
Na koniec dodam, że próbuję grać z pewnymi chłopakami standardy jazzowe.
Nie grałem wiele lat, umiejętności wcale nie wielkie wtedy i tak
wyparowały. Teraz słychać każdą przepracowaną z basem w nocy godzinę. Za
jakiś czas może zacznę sensownie grać. Ćwiczeń nie zastąpi nic. I to
jest podstawowa prawda – mniej pitolenia, więcej ćwiczenia.
A jak już opowiadamy przykłady ze swojego życia – jak zaczynałem grać w
liceum do dyspozycji miałem tylko „prestolanga” wpinanego w radio amator, na
którym musiałem grać w słuchawkach wyciskających mózg przez oczy po 10
minutach, albo tak jak miklo na sucho. Za metronom robił
zegar w kuchni, bo głośno cykał i dało się grać bez wzmacniacza do niego.
Wiele czasu ćwiczyłem zamknięty w łazience bo nie było innego miejsca w
domu, w którym bym nie przeszkadzał.
Nie miałem wtedy Internetu, kasy na książki do nauki i o basie nie miałem
kasy jako uczeń, żeby dowiedzieć się jak jest zbudowana gitara,
rozkręciłem ją co do śrubki samodzielnie (łącznie z rozlutowaniem
potencjometrów) i poskładałem z powrotem – działała, a ja wiedziałem
dzięki temu co, jak i do czego. 😉
I w sumie te 8-10 godzin dziennie to nie taki znowu mit. W dni w które
chodziłem do szkoły ćwiczyłem koło 5-6, prace domowe odrabiałem na
przerwach lub w autobusie. W dni wolne – grałem 8-10h. Z resztą teraz jak mam
dzień wolny też go wykorzystuję oporowo – w ostatnią niedzielę bas
wziąłem do ręki o 10:30, odłożyłem koło 19 z przerwą na obiad. A
odłożyłem tylko dlatego, że musiałem wyjść z domu – inaczej pograłbym
jeszcze ze dwie godzinki. Broni Wam ktoś w niedzielę zamiast odpalać
komputer odpalić wzmacniacz? Bo niestety większość spędza czas przed
monitorem bezmyślnie klikając na kolejne linki, a potem narzeka, że nie ma
czasu – sam się parę razy na tym złapałem przeglądając forum.
Powiedziałem koniec – robię standardowy obchód moderatora i idę grać.
Zatem żegnam – do wieczora prawdopodobnie. 🙂
Inną drogą – osobiście się cieszę, że w końcu założyłem temat, który
nie został zamknięty po 2 poście 😀 Wracając do basu… Gram po 2-4h
dziennie, zależy w jaki dzień, myślę, że przy moim dodatkowym zajęciu (
football ) i ilościach materiału w szkole to dobry wynik, jak kumple z
gitarami grają niecałe 2h lub 1h… Choć lepiej oczywiście byłoby grać
przez godziny w nocy, no ale wypadało by mniej więcej się wyspać. Takie to
życie, czas pokaże, czym zaowocuje granie. Może marudzę ale czasami trzeba
się wyżalić 🙂
Mój osobisty rekord to nieco ponad 4h grania, a w nowym numerze Basisty
Jay-Tee Teterissa pisze, że ćwiczył ok 17h dziennie ( chyba to ten koleś
jak dobrze pamiętam ), zastanawiam się, jak on na to znalazł czas, jak ja po
szkolnym dniu, po zajęciach popołudniowych, po zadaniu domowym na bas mam
2-4h. Spać chodzę coś po 23…
2-4 godziny dziennie, to już nieźle. Na pewno robisz znaczące postępy i tak
trzymaj dalej 😀
@Zakwas: A grałeś przystawiając dechę albo główkę do szafy? Robiła za
pudło rezonansowe 😀 😀 😀 Dzikie czasy nie? 😉
O tym dowiedziałem się jak już nie musiałem tego robić. 😉