[Relacja] Festiwal Kontrabasowy – Wrocław 10-17.08.2008

Festiwal Kontrabasowy we Wrocławiu (10-17.08.2008) zgromadził wielkich artystów i zafascynowanych słuchaczy. Spotkania z legendami, koncerty i warsztaty stworzyły wyjątkowe święto muzyki.

Piękne to było lato! W dni-podobno-zimowe, chcę powrócić na chwilę do
sierpniowego Wrocławia, gdzie w tym roku odbył się 3 Światowy Festiwal
Kontrabasistów. Impreza miała miejsce w dniach 10-17 sierpnia, a poprzedził
ją I Międzynarodowy Konkurs Kontrabasowy Wratislavia. Wychodzi z tego
kilkunastodniowe święto dla wielbicieli niskich tonów. Muszę przyznać, że
organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Co prawda uczestniczyłam
(oficjalnie biernie, ale nie wyobrażam sobie jak można być „biernym”
uczestnikiem, ucho i duch aktywne bez przerwy) tylko w Festiwalu, ale już to
było wkroczeniem w inny wymiar, cud-miód po prostu.

Organizatorzy, na czele z Ireną Olkiewicz (ale kawał dobrej roboty odwalał
też sztab młodych wolontariuszy) postarali się o to, by do Wrocławia
zawitała crème de la crème 😉 Mnie zwabiło tam nazwisko Rona Cartera, ale,
jak to bywa często, kto inny okazał się dla mnie gwiazdą…

Po kolei.

Fantastyczna sprawa, Festiwal zaserwował uczestnikom koncerty i recitale
wszelkiego sortu (i wysokiej klasy): był oczywiście jazz, była muzyka
klasyczna, inne cudeńka też. Wszystko (no… 99%) na najwyższym poziomie,
światowym-bez dwóch zdan.

Festiwal to nie tylko koncerty, ale też możliwość uczestniczenia w
zajęciach praktycznych i wykładach. Same imprezy odbywały się w
przepięknych zabytkowych salach reprezentacyjnej części uniwerku (Oratorium
Marianum, Aula Leopoldina)- to muzyka klasyczna, oraz w Teatrze Muzycznym
Capitol (dżeeeeeeeez). A wisieńki to już Filharmonia (Ron i Lars;).

Udalo mi się wbić do Wrocławia dopiero we wtorek, a Festiwal zaczął się
już w sobotę, ominął mnie koncert finałowy Konkursu, plenerowy koncert
promo, Jazzy Exciting Night z Olesiem i Jose Torresem (a na elektrycznym kontra
wymiatał Carlos del Pino, ktorego miałam przyjemność poznać później), z
relacji wiem, że słuchacze wyszli z teatru z rozdziawionymi buziami.

Pierwszego dnia trafiłam na zajęcia z rubasznym i sympatycznym, konkretnym
bardzo Thomasem Martinem. Pan wyglądał na starego wyjadacza, co nie
przeszkadzało mu tłumaczyć z podziwu godną cierpliwością kwestie
okołosmyczkowe od podstaw. A potem Tom Kniffic, przygotowujący się do
koncertu z Włodkiem Pawlikiem i żoną swą Renatą (skrzypce). Miło bardzo i
pouczajaco. Takie „pomniejsze”, pojedyncze spotkania i rozmowy stanowiły w
dużej mierze o przyjaznej atmosferze Festiwalu.

Wieczorem olśnienie, czyli koncert „Piazzoforte”, muzyka Piazzolli, Kevin
Kenner (laureat Konkursu Chopinowskiego, unoszący się gdzieś nad klawiaturą
i wprawiający słuchaczy w osłupienie, by nie rzec dosadniej;), a dowodzi
formacji kontrabasista Grzegorz Frankowski, miłośnik i propagator tanga w
Polsce, a także, pozwolę sobie stwierdzić, umysł otwarty i poszukujący.
Zachwyciłam się. Pewnie zagrało i to, że po raz pierwszy usłyszałam
Piazzollę (na żywo) oraz niesamowity klimat Oratorium Marianum, ale muzyka ta
sama w sobie plus świetne wykonanie zaangażowanych muzyków sprawiły, że
było to wydarzenie totalne. Polecam bardzo.

Prosto z uniwersytetu pobiegliśmy do Kapitolu, gdzie Jagodziński Trio, a na
kontrabasie Adam Cegielski (owszem, bardzo, bardzo). Grali Szopena (oczywiście
w dżezowych aranżach) i grali go świetnie, cóż z tego, jeśli dawka
dobrego już była tak duża tego dnia, że nie było się w stanie tego
koncertu należycie chłonąć. Tak zresztą było przez większość kolejnych
dni, chyba za dużo tego wszystkiego… To jest-ja się bardzo cieszyłam,
naprawdę, tyle że musiałam już wybierać, bo wszystkiego się nie dało
słuchać, a jeśli nawet, to coś na tym traciło na pewno. Ależ się jasno
wyraziłam 

W Kapitolu była tego wieczoru garstka słuchaczy…

Dla mnie niekwestionowaną gwiazdą Festiwalu okazał się François Rabbath,
wizjoner muzyki, kontrabasu, smyczka. I życia chyba w ogóle. Dwa dni z rzędu
odbywały się jego wykłady połączone z promocją dvd „Sztuka Smyczka” i
„Sztuka Lewej Ręki”. Ciepły i czarujący pan. Długie rozmowy przy
obiedzie (bałam się, że w jakimś Ritzu, ale dzięki Bogu obyło się bez
;), muzyk światowej rangi na wyciągnięcie ręki. A teraz o Ronie Carterze
słów parę. Najpierw koncert. Świetny, wiadomo, pewnych rzeczy nikt nie
zagra jak on. Owacje na stojąco, bisy. Następnego dnia lekcja z Carterem.
Znowu garstka osób… no, żenada trochę. A sam Ron (wydaje mi się, że się
wkurzył, że tak mało „uczniów”), może i uśmiechnął się parę razy,
a nawet może zażartował, ale raczej chłodny i zdystansowany. Z samej lekcji
mało wyniosłam, ale trudno go o to winić- za wysoka szkoła jazdy to była;)
Natomiast następnego dnia miała odbyć się kolejna, ale Carter ją
odwołał. Zwiedzał miasto podobno. A kogo obchodzi, że ktoś przyjechał tam
z Gdańska tylko na ten jeden dzień specjalnie na tę lekcję?

Wrócę jeszcze do Rabbath- koncert zagrał z synem, który akompaniował mu na
fortepianie, było mistrzowsko i ludzie płakali, sama widziałam 
Wprowadził w czyn to, o czym mówił nam wcześniej nad ziemniaczkami- „Gdy
gram, to wyobrażam sobie, że siedzę na widowni i gram tak, by siebie
zachwycić. Gdy gram dla ludzi to tak, jakbym się z nimi kochał.” No,
potwierdzam.

Pytałam go, co myśli o braku wykształcenia muzycznego (szkoły, akademie). A
on: „no przecież ja!” Na co mówię mistrzowi : „ale pan jest
geniuszem.”, a Rabbath na to: „ty też bądź geniuszem, to proste!”
(odkrył kontrabas, gdy miał 13 lat i uczył się sam z podręcznika Eduarda
Nanny’ego; gdy zarobił na podróż do Paryża opanował program na egzamin
do Paryskiego Konserwatorium w ciągu trzech dni – nie muszę dodawać, że
był pierwszy na liście…;) )

Nie sposób przytoczyć wszystkich muzyków i koncertów Festiwalu, toteż
skupię się na tych, którzy najbardziej zapadli mi w pamięć.

Kolejnym odkryciem był dla mnie Miloslav Gajdos, czeski kontrabasista,
skrzypek, kompozytor, aranżer. Początkowo wzięłam go za śpiewaka, bo
wyśpiewywał podczas pewnego koncertu bardzo pięknie arie i pieśni, starszy
pan, taki miły niedźwiedź trochę, siwa broda, srebrna apaszka na ramionach,
przechadzał się po sali śpiewając do każdego z osobna, kolejny uroczy pan.
A tu nagle w następnej części chwyta za kontrabas i liryczny jeszcze bardzie
i subtelny ten niedźwiedź się staje!:) Na kolejnym recitalu zresztą
śpiewał i grał na kontrabasie jednocześnie. Kolejny dusza-człowiek. Miał
już być dawno w drodze (w przedostatni chyba dzień Festiwalu), ale wziął
nas jeszcze do siebie na prywatny koncert i wyśpiewywał country, rokendrole i
arie operowe, akompaniując sobie pięknie na pudle. Pierwsze dźwięki,
pierwsza wymiana zdań i czuje się wielkość takich osób i to, jak bardzo
muzyką żyją…

I jeszcze dwie postaci: gwiazda Renaud Garcia Fons i Barre Phillips, według
mnie trochę niedoceniony (bo może mniej znany) przez Festiwalową publikę.
Ten pierwszy gra smykiem na pięciostrunowym kontrabasie, wirtuoz bez dwóch
zdań. To Francuz, którego hiszpańskie korzenie słychać w muzyce, gdzie i
flamenco i motywy orientalne czy afrykańskie. Rzeczywiście gra jak nikt inny
i to co gra, też trudno porównać do czegokolwiek. Jeśli go nie znacie
jeszcze- to poznajcie!

Pierwszym albumem na kontrabas solo w historii jazzu był „Journal Violone”
(rok 1968) i to sprawka właśnie Barre’a Phillipsa. Natomiast w ramach
Festiwalu pokazał się od strony wygrywania dziwnych i intrygujących
dźwięków stanowiących „żywe tło” do „Gorączki złota” Chaplina.
Efekt przedni. Dzień później coś, co miało być wykładem, a było po
prostu rozmową i wymianą doświadczeń. I znowu obiad w takim towarzystwie…
ech! I znowu mistrz dla nas. Że też nie chciał Wrocławia zwiedzać 😉 I
znowu o życiu, improwizacji, próbie sił, życiu z kontrabasem, miłości do
pracy. Kolejny wizjoner, ale blisko codzienności cholernie.

Jeszcze chciałabym wspomnieć o Larsie Danielsonie, którego świetny koncert
zamknął Festiwal, a odbyła się jeszcze lekcja przezeń prowadzona. No i to
była lekcja rzeczywiście. Odważyło się paru chłopaków, by wyjść na
scenę i coś zagrać, a on tak nimi konkretnie pokierował, takie dał im
wskazówki celne, że za chwilę grali już jak inne osoby. Robiło
wrażenie.

Z polskich kontrabasistów spodobał mi się bardzo Andrzej Skrzypek (grał z
Bałatą), bo bardzo mi odpowiada i jest bliski sposób, w jaki gra, i
delikatnie, i drapieżnie, tańcząc z kontrabasem. Bliskie nie w tym sensie,
że ja tak gram, ale bardzo bym w sumie chciała w przyszłości 

Było szalenie intensywnie. Pouczająco. Niebiańsko. Kolejny Festiwal za dwa
lata. Nie należy się zastanawiać ani chwili!

Podziel się swoją opinią

6 komentarzy

  1. Kurcze, żałuję że nie byłem 🙁

    Bardzo fajna i ciekawa relacja…którą by się przydało uzupełnić fotkami,
    może też jakimiś filmikami 😉 Dało by radę?

    Pozdrawiam!

  2. Już koleżance Karolinie napisałem, że jakieś fotki by się zdało.
    Poczekamy, zobaczymy.

  3. Adam, jasne, ze Adam 🙂 i Lars Danielsson 😀

    fotki poszly. nooo…filmiki jakieś tez w sumie mam…ale czy to zgodne z
    prawem?;) co prawda Ron zgody pewnie nie wyrazil, ale Rabbath i Gajdos tak- na
    filmowanie…:)

    ps. tymczasem znalazlam…

    https://www.youtube.com/watch?v=nvYBhE89v2s

    https://www.youtube.com/watch?v=wuGl_Bf_DcQ

    https://www.youtube.com/watch?v=frGLSf0gMNw

    https://www.youtube.com/watch?v=nd64Pf7Iqps

    https://www.youtube.com/watch?v=Be2wPbaZe5s

    https://www.youtube.com/watch?v=tEpK0lhLqlc

    https://www.youtube.com/watch?v=xLJEUHziGXg

    😀

Możliwość komentowania została wyłączona.